
Tematem przewodnim miesięcznika „Mówią Wieki” z września 2025 jest bitwa pod Kircholmem. Kilku historyków wojskowości opisało ją z różnej perspektywy – przedstawili jej praprzyczyny i przyjrzeli się temu, co się działo później.
W bitwie pod Kircholmem 27 września 1605 roku dowodzone przez hetmana Karola Chodkiewicza polskie wojska rozbiły Szwedów. Kluczowe znaczenie miała taktyka polskiego wodza, a o końcowym wyniku przesądził atak husarii.
Nie odbierając chwały zwycięzcom i nie umniejszając skali tego wydarzenia, historycy na łamach miesięcznika „Mówią Wieki” zwrócili uwagę, że wsławieni późniejszymi XVII-wiecznymi zwycięzcami Szwedzi w momencie starcia z Chodkiewiczem nie byli równorzędnymi przeciwnikami dla znajdującej się u szczytu potęgi Rzeczpospolitej. Wprawdzie pod Kircholmem mieli kilkakrotną przewagę liczebną nad wojskiem polskim, ale wszystkimi pozostałymi atutami dysponował Chodkiewicz. To on wybrał dogodne miejsce – takie, w którym swoje walory mogła pokazać niezrównana polska jazda, miał dobrze opracowany plan bitwy, a przede wszystkim utwierdził wroga w przekonaniu, że Polacy są słabi i zmęczeni.
Praprzyczyną starcia pod Kircholmem (wioski około 30 kilometrów od Rygi) była gra o tron Szwecji. W miesięczniku „Mówią Wieki” opisał to Dariusz Milewski. Przypomniał jak około 20 lat wcześniej, po śmierci króla Stefana Batorego, wdowa po nim - Anna Jagiellonka – postanowiła osadzić na opróżnionym tronie swego siostrzeńca, Zygmunta Wazę.
Ów szwedzki królewicz, syn króla Jana III i Katarzyny Jagiellonki, w odróżnieniu od większości Szwedów był katolikiem, co w Rzeczpospolitej mu pomogło ale w Szwecji ostatecznie zaszkodziło.
W Polsce panował jako Zygmunt III Waza, ale choć został też koronowany na króla Szwecji, został pozbawiony tam tronu przez własnego stryja – Karola Sudermańskiego.
Wojna zaczęła się już w sierpniu 1598 r. od udanej wyprawy Zygmunta na Sztokholm. Pokonawszy stryja w otwartym polu, Zygmunt przegrał z nim jednak kolejne starcie i w październiku 1598 r. został przez niego wzięty do niewoli. Zwolniony, zaraz opuścił Szwecję – jak się okazało na zawsze.
Wojny to jednak nie zakończyło, choć początkowo Rzeczpospolita nie była w niej stroną, bo walczący o sprawę Zygmunta żołnierze zaciągnęli się za pieniądze z jego prywatnej szkatuły.
O dalszym ciągu tego konfliktu – wydarzeniach bezpośrednio poprzedzających bitwę pod Kircholmem – napisał Przemysław Gawron. Od momentu, w którym Zygmunt w 1600 r. wydał deklarację o przyłączeniu Estonii (będącej częścią Szwecji) do Rzeczpospolitej, dynastyczny spór między dwoma Wazami przerodził się w wojnę dwóch graniczących z sobą w Inflantach państw. To właśnie tam, na terenie dzisiejszej Łotwy, toczyły się najważniejsze kampanie. W pokrytym gęstym lasem obszarze, przy surowym północnym klimacie przez pół roku działania wojsk utrudniały mrozy, a przez resztę roku deszcze.
Lepiej w tych warunkach początkowo radziły sobie wojska Karola Sudermańskiego. 17 października 1600 r. zdobyły Parnawę, a 16 stycznia 1601 r. – Dorpat i dopiero w tym momencie polski Sejm zdecydował o wysłaniu do Inflant armii koronnej pod dowództwem Jana Zamoyskiego. To one 30 września 1602 r. zdobyła leżącą w samym sercu Estonii twierdzę Biały Kamień. Z Litwy uderzył Krzysztof „Piorun” Radziwiiłł, ale po początkowym sukcesie jego wojsko w panice uciekło przed liczniejszymi Szwedami.
W następnej kampanii, obrażony na Zygmunta, Radziwiłł w ogóle nie wziął udziału, wtedy jednak o swoich zaletach dał znać Chodkiewicz. Na czele wystawionych częściowo na własny koszt wojsk zdobył Dorpat, a polskie podjazdy dotarły nawet pod Narwę. W trakcie przedłużającej się wojny na wyczerpanie znaczącym epizodem była bitwa z 25 września 1604 r. pod Białym Kamieniem, w której Chodkiewicz rozbił znacznie liczniejsze oddziały szwedzkie. Prawie dokładnie rok później podobnego wyczynu, ale na dużo większą skalę dokonał pod Kircholmem.
Od strony wojskowej tej bitwie przyjrzał się autor kolejnego artykułu w wrześniowym numerze miesięcznika „Mówią Wieki”, Michał Mackiewicz.
Podkreślił, że była to jedna z najniezwyklejszych bitew w historii nowożytności i została stoczona w szczególnym momencie militarnych dziejów Europy: na Zachodzie kształtowała się właśnie nowatorska holenderska doktryna prowadzenia walki, a na Wschodzie trwał okres stagnacji wojskowości moskiewskiej.
„Tymczasem Rzeczpospolita Obojga Narodów znajdowała się u szczytu potęgi. Reformy króla Stefana Batorego, który twórczo połączył odmienne tradycje militarne, nadały armii polsko-litewskiej niepowtarzalny charakter i sprawiły, że nie miała ona sobie równych w bitwach w otwartym polu. Połączenie błyskotliwości formacji konnych z siłą ognia piechoty umożliwiło płynne dostosowywanie się do odmiennych warunków pola walki i każdego przeciwnika” – napisał Michał Mackiewicz.
Zwrócił jednak uwagę, że „drugiego Kircholmu nie było”.
„Zwolennikom tezy o niezwyciężoności husarii często umyka fakt, że Kircholm był ostatnią walną bitwą, w której odniosła ona tak zdecydowane zwycięstwo nad przeciwnikiem zachodnioeuropejskim. Można jeszcze przywołać Kłuszyn (4 lipca 1610 roku), jednak w tym wypadku cudzoziemski komponent armii moskiewskiej został „zaledwie” pokonany, a nie unicestwiony” - przypomniał.
Zaznaczył, że husaria w starciach czysto kawaleryjskich radziła sobie ze Szwedami (w bitwie pod Trzcianą w 1629 i pod Warką w 1656), a pod Wiedniem w 1683 r. rozstrzygnęła o losach bitwy. Jednak od czasów Gustawa II Adolfa pokonanie w polu armii szwedzkiej złożonej z różnych rodzajów wojsk okazało się wyzwaniem przekraczającym możliwości Rzeczypospolitej.
W drugim dniu bitwy pod Warszawą (29 lipca 1656 r.) szarża husarii zachwiała wprawdzie szykiem sprzymierzonych wojsk szwedzko-brandenburskich, ale jak przypomniał Michał Mackiewicz, Rzeczpospolita ostatecznie to starcie przegrała. „Wyższość zachodnioeuropejskiej sztuki wojennej wydawała się bezsporna. Kircholm pozostał odległym wspomnieniem” - podkreślił.
O bitwie pod Kircholmem i jej skutkach napisał też Tomasz Bohun. Podkreślił, że Szwedzi wyciągnęli wnioski ze swojej klęski, a Rzeczpospolita nie wykorzystała triumfu Chodkiewicza.
Wprawdzie zwycięstwo pod Kircholmem na kilkanaście miesięcy sparaliżowało Szwedów i dało Rzeczypospolitej czas na przeprowadzenie przygotowań do dalszej kampanii, ale elity nie umiały tego wykorzystać. Szlachta, zaabsorbowana walką polityczną między rosnącym w siłę stronnictwem antyzygmuntowskim (z Mikołajem Zebrzydowskim i Januszem Radziwiłłem na czele) a regalistami, ani myślała uchwalać podatki na wojnę inflancką. Konflikt polityczny w 1607 roku przerodził się w wojnę domową, co odsunęło walkę ze Szwedami na dalszy plan. W następnych latach, w związku z dymitriadami i zaangażowaniem się Rzeczypospolitej i Szwecji w rosyjską smutę, wojna w Inflantach ledwie się tliła, przerywana zawieranymi doraźnie rozejmami.
W 1606 r. nieopłaceni i wyniszczeni trudami kampanii weterani kircholmscy odmówili dalszej służby. Zawiązali w Grodnie i Brześciu konfederacje wojskowe. Wprawdzie Chodkiewicz zawarł ze Szwedami rozejm do 1608 r., ale ci, widząc, co się święci, złamali go. Zajęli Biały Kamień, Dynemunt, Kokenhausen i Felin. Trzeba było rozpoczynać walkę od początku.
Kolejny etap wojny o Inflanty nie był już tak pomyślny dla Rzeczypospolitej. W 1620 r. na wieść o klęsce wojsk Żółkiewskiego i śmierci hetmana pod Cecorą Gustaw II Adolf podjął decyzję o wznowieniu wojny. W następnym roku, kiedy wojska Chodkiewicza broniły chocimskich szańców przed Turkami, armia szwedzka zdobyła Rygę i opanowała Inflanty aż po Dźwinę. Formalnie odpadły one od Rzeczpospolitej w 1660 r. na mocy pokoju w w Oliwie.
„Potop szwedzki dramatycznie obnażył słabości wojskowości Rzeczypospolitej. W latach 1655–1660 to Polacy, jak niegdyś Szwedzi w Inflantach, będą jak ognia unikali starć w polu z doskonale zorganizowanymi wojskami szwedzkimi. Zapewne wielu w Rzeczypospolitej zadawało sobie wówczas pytanie: czy Kircholm nie był aby przywidzeniem? Widocznie trudno uczyć się na zwycięstwach” – podsumował Tomasz Bohun. (PAP)
jkrz/