
Rzecznik prasowy Muzeum Gdańska dr Andrzej Gierszewski powiedział PAP, że po otwarciu wystawy „Nasi chłopcy” pracownicy muzeum otrzymywali anonimowe wiadomości „nacechowane silnymi emocjami”. Wystawę, która wzbudza wiele kontrowersji, obejrzało do tej pory 65 tys. osób.
W połowie lipca Muzeum Gdańska otwarło wystawę „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy”. Opowiada ona o mieszkańcach tego wcielonego podczas II wojny światowej do Niemiec regionu, którzy służyli w Wehrmachcie. Na powierzchni 200 m kw. zgromadzono oryginalne eksponaty, fotografie, nagrania, instalacje artystyczne oraz osobiste pamiątki rodzinne.
Wystawę zaraz po otwarciu skrytykowali m.in. prezydent Andrzej Duda, wicepremier i szef MON Władysław Kosiniak-Kamysz oraz były szef MON Mariusz Błaszczak. Rzecznik rządu Adam Szłapka ocenił nazwę wystawy jako „absolutnie nieakceptowalną”. Dodał, że należy jednak upamiętniać osoby, które zostały siłą wciągnięte do Wehrmachtu, ponieważ są to „dramaty ludzi”. Protestowali również politycy PiS, którzy zarzucali autorom wystawy m.in. fałszowanie historii i relatywizowanie win Niemców. Apelowali o zmianę jej tytułu i treści.
Po trzech miesiącach od otwarcia wystawy rzecznik muzeum dr Andrzej Gierszewski powiedział PAP, że cieszy się ona dużym zainteresowaniem. Obejrzało ją ok. 65 tys. widzów.
- W porównaniu z ubiegłym, rekordowym rokiem frekwencja w Ratuszu Głównego Miasta wzrosła o ponad 20 proc. – powiedział. Dodał, że Muzeum Gdańska organizuje rocznie od 20 do 35 wystaw czasowych o różnym zasięgu. Ta obecna należy do najbardziej odwiedzanych ekspozycji ostatnich lat.
Gierszewski powiedział też, że w związku z otwarciem ekspozycji muzeum otrzymało kilkaset anonimowych wiadomości „nacechowanych silnymi emocjami, ale bez odniesień merytorycznych”.
- Zdarzały się również sygnały krytyczne lub agresywne, przekazywane telefonicznie i w platformach społecznościowych, także na adresy prywatne pracowników – powiedział Gierszewski. Zaznaczył, że pracownicy muzeum przewidywali, że tematyka wystawy może wzbudzić emocje, jednak „tak brutalne upolitycznienie debaty negatywnie ich zaskoczyło”.
Jego zdaniem duże zainteresowanie wystawą było efektem tej krytyki. - Wystawa przyciągnęła wielu odwiedzających spoza Pomorza, którzy chcieli zweryfikować medialne przekazy – powiedział Gierszewski.
Zaznaczył również, że oprócz negatywnych komentarzy do muzeum napłynęły też liczne pochwały i wyrazy poparcia – m.in. od komandora w stanie spoczynku Romana Rakowskiego (101-letniego weterana AK), Pomorskiej Rady Kultury czy Oddziału Pomorskiego Stowarzyszenia Muzealników Polskich. Dodał, że wystawę odwiedziły także delegacje Senatu RP, deklarując poparcie dla niej.
- Otrzymaliśmy również kilkaset podziękowań - osobistych, mailowych, telefonicznych - w których zwiedzający dzielą się własnymi historiami rodzinnymi i deklarują chęć pogłębiania wiedzy na temat losów przodków – poinformował.
Przypomniał, że rolą muzeum jest zachęcanie do rzetelnej rozmowy o przeszłości. - Dyskusja medialna zmobilizowała wiele rodzin z Pomorza, Śląska i innych regionów, które odważyły się publicznie opowiedzieć o traumach swoich przodków, w tym o obawach związanych z ujawnieniem prawdy. Dzięki ich odwadze powiększył się zasób wiedzy, co utwierdziło nas w przekonaniu, że nie ma identycznych losów, a każdą z tych historii należy rozpatrywać indywidualnie i z empatią – podkreślił historyk.
Gierszewski przekazał, że muzeum nie planuje zmian narracyjnych. Dodał, że ekspozycja ukazuje losy Pomorzan wcielanych przymusowo do Wehrmachtu, ich wybory, cierpienie i milczenie po wojnie. - Wystawa została przygotowana rzetelnie na podstawie dostępnych materiałów — głównie zbiorów prywatnych – powiedział.
Zwrócił uwagę, że najwięcej emocji wzbudził sam fakt poruszenia takiego tematu oraz tytuł wystawy. - W przestrzeni publicznej pojawiały się głosy negujące polskość przymusowo wcielonych, zrównujące ich z nazistami, bez uwzględnienia kontekstu historycznego. Wskazywano też fałszywie, że Polacy nie służyli w Wehrmachcie – dodał.
Jego zdaniem emocje związane z wystawą stopniowo wygasły wraz z upływem czasu.
- Niektórzy krytycznie nastawieni dziennikarze po odwiedzeniu wystawy zaczęli zadawać pytanie: „Nasi. Nie nasi. Częściowo nasi?”. Krytycznie nastawieni zwiedzający z kolei zmieniali zdanie i deklarowali zrozumienie oraz współczucie. Po zapoznaniu się z ekspozycją zaczęli akceptować to, czemu nazywamy ludzi wcielonych przymusem „naszymi” i że myślimy o nich jako ofiarach wojny – powiedział.
Podkreślił, że muzeum pokazuje skomplikowane losy rodzin, np. Alojzego Bruskiego, ps. „Grab” – legendy pomorskiej AK.
Wytłumaczył, że na Pomorzu podczas II wojny światowej często się zdarzało, że jedna osoba w rodzinie służyła w Wojsku Polskim, potem w AK, a druga była wcielona przymusowo do Wehrmachtu.
- Są też ludzie, którzy zdezerterowali do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie przy pierwszej okazji, oraz ci, którzy przypłacili to życiem. To skłania do refleksji: czy ten sam człowiek w mundurze Wehrmachtu przestaje być Polakiem, a w mundurze Andersa już nim jest? Odpowiedź na to pytanie nie powinna zależeć od bieżącej polityki, lecz od uczciwej rozmowy o przeszłości – dodał.
Wystawa została sfinansowana w całości ze środków własnych Muzeum Gdańska. Kosztowała dotąd 212 tys. zł.
Gierszewski podał, że na temat wystawy pojawiło się około 13,5 tys. publikacji, z czego ponad 10 tys. w platformach społecznościowych. Temat był także szeroko komentowany w mediach zagranicznych.
Wystawę „Nasi chłopcy. Mieszkańcy Pomorza Gdańskiego w armii III Rzeszy” można oglądać w Galerii Palowej Ratusza Głównego Miasta w Gdańsku do 10 maja 2026 roku. (PAP)
pm/ miś/