
Jest jak u Hitchcooka: zaczyna się od sceny śmierci, a potem napięcie nie słabnie. Biografię Mariana Zembali, szkolnego prymusa, a potem słynnego kardiochirurga, wieloletniego szefa Śląskiego Centrum Chorób Serca, napisali Dariusz Kortko i Judyta Watoła.
Wejściówki na premierę reporterskiej biografii Zembali, która odbędzie się w piątek wieczorem w Katowicach, rozeszły się błyskawicznie. Ci, którym nie udało się jej zdobyć, drugą szansę dostaną 5 listopada w Zabrzu, mieście, z którym słynny kardiochirurg związał prawie całą swoją zawodową karierę.
Zaczynał jako współpracownik Zbigniewa Religi, kilka lat później stanął na czele stworzonej przez niego kliniki, a potem do sławy, jaką Zabrze zdobyło dzięki pierwszemu w Polsce udanemu przeszczepowi serca, dodał nowe sukcesy.
Na zdjęciu: Pierwszy w Polsce udany przeszczep serca przeprowadzony 5 listopada 1985 r. w Zabrzu pod kierunkiem Zbigniewa Religi. Marian Zembala jest czwarty z prawej. Fot. PAP/Stanisław Jakubowski
Wiele z nich było efektem jego pracowitości i uporu, ale nie byłyby możliwe, gdyby nie talent, umiejętności i poświęcenie kierowanego przez niego zespołu – od kardiochirurgów z profesorskimi tytułami po instrumentariuszki i salowe. Pracowali nie mniej ciężko i znosili wybuchy wściekłości szefa. Biografia Zembali jest jednocześnie opowieścią o nich, a także o ambicjach, zazdrości, intrygach i wysokiej cenie powodzenia.
Historia Zembali mogłaby być przestrogą, że czasami warto odpuścić i nie ślęczeć do nocy nad naukowymi książkami. Lepiej pospacerować, spotkać się z przyjaciółmi, nawet zaszaleć, bo druga okazja się nie nadarzy. Książka o Zembali aż roi się od anegdot pokazujących, że tej wiedzy nie posiadł.
Potrafił być czarujący, ale z opowieści zebranych przez autorów biografii wynika, że czasami była to wystudiowana poza. Przed wyjazdami na konferencję czy przed spotkaniem dokładnie zapoznawał się z programem i dowiadywał, z kim mu przyjdzie się spotkać.
– Umiał przemawiać. Czasem zabajerował tak, że ludzie wymiękali. Pojechał kiedyś na pogrzeb kolegi, którego tak naprawdę nie znał, a wygłosił taką mowę, że wszyscy oniemieli. Ja też się wzruszyłem – wspomina jeden ze znajomych Zembali.
Wieczny prymus. Miał zadatki już w przedszkolu – gdy inne dzieci leżakowały, on wolał się uczyć haftowania. W dorosłym życiu nabyte wtedy umiejętności miały mu się przydać. Podobnie jak gra na akordeonie, którą potem uwodził pracowników szpitala.
W liceum udzielał korepetycji z chemii, biologii, matematyki, polskiego i jeszcze chodził na zbiórki harcerskie. „Grzeczny, nadzwyczaj poważny jak na swój wiek” – takim go zapamiętała jedna z nauczycielek.
Mama – intendentka w przedszkolu, ojciec – zawiadowca w kolei, a on po maturze idzie na medycynę. Egzamin wstępny na Akademię we Wrocławiu zdaje, oczywiście, z największą liczbą punktów ze wszystkich kandydatów.
Przez studia przechodzi jak burza. Co wtorek wieczór i noc spędza w Klinice Chirurgii Naczyniowej. I to we Wrocławiu poznaje Hannę, swoją miłość na resztę życia. Zanim się pobiorą w 1974 roku, zakrada się do jej pokoju w akademiku, wdrapując się po balkonach. Amory nie przeszkadzają mu jednak skończyć w tym samym roku studiów – rzecz jasna z wyróżnieniem. W nagrodę sam może sobie wybrać miejsce pracy, i tak trafia do kliniki Wiktora Brossa – legendy polskiej chirurgii. Po kilku latach, gdy Bross już jest na emeryturze, Zembala robi doktorat.
We Wrocławiu jednak nie zagrzał miejsca. Marzy o emigracji do RPA, by dołączyć w Kapsztadzie do słynnego Christiaana Barnarda. Z tych planów ostatecznie nic nie wyjdzie, ale na konferencji w Polanicy-Zdroju spotyka za to człowieka, który pchnął jego zawodową karierę. Wiosną 1980 r. Zembala zasypiał właśnie w hotelowym pokoju, gdy wszedł wysoki mężczyzna z bujną czupryną. „Cześć, jestem Zbyszek Religa. Będziemy razem mieszkać” – wyciągnął rękę na powitanie.
To Religa kilka lat później ściągnął Zembalę do Zabrza, ale wcześniej ten jedzie na staż do Belgii, zaproszony przez Katolicki Uniwersytet w Leuven, do Kliniki Kardiochirurgii. Zembala, który zdążył się już zorientować, że w polskich klinikach panuje feudalizm, w Belgii widzi zupełnie inny świat. W Polsce szef decyduje o wszystkim, awans zależy od koneksji, a kto wychodzi przed szereg, może zapomnieć o awansie. W Belgii młody wiek nie jest przeszkodą, a stażysta jest zachęcany do pokonywania coraz wyżej zawieszonej poprzeczki. Zembala z tego korzysta, a na szkolenie zaprasza go też Uniwersytecki Szpital imienia Królowej Wilhelminy w Utrechcie. Dzięki zdobytym tam przez niego kontaktom do Utrechtu pojechało 427 polskich dzieci z wrodzonymi wadami serca.
Po powrocie do Polski widzi, że we Wrocławiu go nie chcą, więc jak z nieba spada mu propozycja Religi. Nie przeszkadza mu nawet to, że początkowo nie ma gdzie mieszkać. Rodziny (ma już w tym momencie czworo dzieci) prawie nie widuje. O trzeciej wyjeżdża z Wrocławia, by zdążyć na poranny dyżur do Zabrza. Wieczorem w drugą stronę, 200 km w czasach, gdy jeszcze nie było tam autostrady. Dwa razy zasnął za kierownicą, kiedyś otarł się o pędzącą z naprzeciwka ciężarówkę.
Bez opisu tych młodych lat Zembali raczej nie da się zrozumieć jego późniejszego zachowania. Był apodyktyczny jak jego mentorzy i bez reszty oddany szpitalowi. Wtrącał się nawet w sprawy, które do niego nie należały. Na planie filmu „Bogowie” – opowieści o Relidze i jego zespole, który porwał się na przeszczepienie serca, dyrygował aktorami, także Tomaszem Kotem, który był odtwórcą głównej roli. „Instruował, jak zawiesić kroplówkę, jak Religa-Kot ma zrzucać jeden fartuch i wkładać drugi, jak ma wycinać serce, brać je w ręce i przenosić. Poprawiał dialogi w scenariuszu. Nic nie umykało jego uwadze. »Ty tak nie stój, bracie, siadaj i maskę załóż!« – wołał do jednego ze statystów” – opisali tę scenę autorzy biografii.
Rozmawiał też z Michałem Głowackim, który w „Bogach” zagrał jego samego. Głowacki dobrze tę rozmowę zapamiętał i lekarskie credo, jakie mu wtedy Zembala wyłożył. „Człowiek, który zakłada biały fartuch, staje się automatycznie władczy, stawia się często ponad chorym, tymczasem pacjent jest zwykle sam na sam ze swoją chorobą i cierpieniem, więc nie wolno mu okazywać swojej przewagi” – mówił. I dorzucił jeszcze drugą uwagę: „Dobrego lekarza poznaje się po tym, ile czasu poświęca najtrudniejszym chorym. Jeśli od nich ucieka, to znaczy, że jest próżny, zawodowo słaby i leniwy”.
Jego samego nikt by tak nie określił. Nigdy nie umiał skorzystać z taryfy ulgowej – był wymagający od innych i taki sam wobec siebie. Ale choć feudalizm w polskich klinikach wciąż ma się dobrze, to coraz więcej lekarzy nie godzi się już pokornie znosić wrzasków szefa. A Zembali, o czym wspominają autorzy biografii, zdarzały się dużo gorsze rzeczy.
Świetni specjaliści, także ci ściągnięci kiedyś przez Religę, z Zabrza odchodzą. Niektórzy z żalem, że Zembala wyżej od ich kompetencji stawia interes własnego syna, również kardiochirurga.
Dramatyczny zwrot przeszedł w 2018 roku, kiedy podczas służbowej podróży do Francji Zembala doznaje udaru. Cud, że wtedy nie utonął – atak przyszedł w środku nocy, gdy był w łazience - wpadł do wanny, a woda lała mu się na twarz. Znaleźli go kilka godzin później nieprzytomnego, a do pokoju weszli przez okno, bo klucz zostawił w zamku.
Trzy ostatnie lata spędził na wózku. Wciąż jednak pracował. Ostatni dokument, o zwolnieniu własnego syna, podpisał 18 marca 2022 r., kilka godzin przed śmiercią.
Z wiadomości podanych zaraz po jego zgonie przez media wynikało, że ciało Zembali znaleziono w znajdującym się w jego domu basenie. Od razu pojawiły się spekulacje, że nie był to nieszczęśliwy wypadek, ale samobójstwo. Wersję tę uprawdopodobniała wiadomość o pozostawionym przez zmarłego liście pożegnalnym. Autorzy biografii próbowali ustalić fakty, ale prokuratura odmówiła dostępu do akt, a bliscy Zembali nie chcieli z nimi rozmawiać. Zagrozili sądem, gdy praca nad książką jeszcze trwała. Zaraz po tragedii Hanna Zembala, żona profesora, rozmawiała jednak z dziennikarzem TVN. Wspominała, że tamtego feralnego piątku, gdy jej mąż wrócił do szpitala, powiedział tak: „Straciłem syna, straciłem swój szpital. Życie nie ma już dla mnie sensu”.
Książka „Zembala. Szpital to ja. Historia słynnego kardiochirurga” Dariusza Kortki i Judyty Watoły ukazała się nakładem wydawnictwa Agora.
Józef Krzyk (PAP)
jkrz/ miś/