
19 października 1940 r. urodził się Jerzy Kulej, najwybitniejszy sportowiec w historii polskiego boksu. Został zapamiętany nie tylko z powodu sukcesów w ringu, ale maksymy, że nie ma bokserów odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni.
Kulej zwyciężył w igrzyskach w Tokio w 1964 roku i w Meksyku w 1968. W mistrzostwach Europy triumfował w 1963 i 1965 roku, zaś w 1967 sięgnął po srebro. Był ośmiokrotnie mistrzem Polski (1961-65, 1967, 1969-70). Wszystkie sukcesy odniósł w wadze lekkopółśredniej, 63,5 kg.
Osiągnięć międzynarodowych mógł mieć więcej, podobnie jak jeszcze kilku polskich pięściarzy z tamtych czasów, ale nie było wtedy mistrzostw świata. Pierwszą edycję rozegrano dopiero w 1974 roku w Hawanie.
Kulej urodził się 19 października 1940 roku w Częstochowie. Boksował w barwach Startu Częstochowa i Gwardii Warszawa. Był absolwentem warszawskiej AWF.
Wychował się na Ostatnim Groszu, w jednej z biedniejszych dzielnic Częstochowy.
- Rozbrajaliśmy z kolegami pociski, sprzedawaliśmy proch i w ten sposób zarabialiśmy pierwsze pieniądze. Mogliśmy kupić sobie prawdziwą piłkę i grać pod szczytem Jasnej Góry, jedynym bezpiecznym miejscu - wspomniał swoje dzieciństwo.
Jeden z najsłynniejszych pięściarzy w historii światowego boksu amatorskiego był niższy i bardziej wątły od większości rówieśników.
- Był w mojej klasie taki Henio, najsilniejszy chłopak, który rządził na każdym kroku. Również chciałem zaistnieć, dlatego kupiłem książkę „ABC boksu” i nauczyłem się podstaw tej dyscypliny. Na długiej przerwie wywołałem z Heniem sprzeczkę, szybko zrobiono nam miejsce pod tablicą. Rywal mnie złapał, a ja zrobiłem krok w tył i lewym prostym uderzyłem go w nos, a potem jeszcze powtórzyłem akcję parę razy. Następnego dnia jego matka nie chciała uwierzyć, że właśnie ja pobiłem jej syna – wspominał.
Kulej rozpoczął treningi w wieku niespełna 15 lat, a jego pierwszym szkoleniowcem był Wincenty Szyiński.
- Traktował swych podopiecznych bardzo ciepło, serdecznie, wszyscy byliśmy mu potrzebni. Ze mną się zaprzyjaźnił, kiedy pracował w fabryce, ja towarzyszyłem jego chorej żonie podczas spacerów. W trakcie wojny przeżyli dramat, bowiem żona trenera została wywieziona w okolice Częstochowy. W wyniku okrutnych doświadczeń straciła równowagę psychiczną, zapomniała jak się nazywa, ale mój szkoleniowiec odnalazł ją i bardzo się nią opiekował - przekazał.
To właśnie Kulej był autorem znanego powiedzenia: „nie ma bokserów odpornych na ciosy, są tylko źle trafieni”. W swym drugim finale olimpijskim, na ringu w Meksyku, był trzykrotnie mocno, choć „źle” trafiony przez groźnego Kubańczyka Enrique Regueiferosa, ale potrafił przetrwać i wygrał (stosunkiem głosów sędziowskich 3:2) walkę na punkty, powtarzając triumf z Japonii.
Gdy wchodził na podium, by odebrać złoty medal, nogi się pod nim uginały. Było widać, że - mówiąc językiem sportu - dał z siebie wszystko. W 1964 roku znacznie łatwiej zdobył złoty medal olimpijski, również w kategorii lekkopółśredniej, pokonując w finale reprezentanta ZSRR Jewgienija Frołowa.
W 1967 w Rzymie sięgnął po srebrny medal mistrzostw Europy, przegrywając w finale z bratem Jewgienija Frołowa - Walerym.
Zawsze imponował walecznością i niespożytą energią w ringu. Stosował ofensywny styl walki, dosłownie „zamęczał” tempem swych rywali. Był niczym „maszynka do bicia”...
Zadziorny był także poza ringiem. W 1968 roku, po zakończeniu zgrupowania przedolimpijskiego w Zakopanem, brał udział w głośnej na cały kraj bójce z góralami pod kinem Giewont... Stołeczny komendant policji (Kulej był wtedy podporucznikiem milicji) wydał „rozkaz”: albo złoty medal olimpijski w Meksyku, albo sąd i degradacja oraz usunięcie ze służby. W tych warunkach Kulejowi nie pozostawało nic innego jak walka do upadłego o laur olimpijski.
Największe sukcesy Kulej odnosił pod wodzą trenera Feliksa Stamma.
- Był naszym najlepszym przyjacielem, opiekunem - powiedział o legendarnym „Papie”.
Kulej stoczył 348 walk; 317 wygrał, 6 zremisował, 25 przegrał. Nigdy nie leżał na deskach, nawet podczas tego boju z Kubańczykiem w finale olimpijskim w Meksyku, ale przyznawał skromnie, że to nie tylko jego zasługa.
Po zakończeniu kariery był trenerem, działaczem sportowym, menedżerem boksu zawodowego, ekspertem telewizyjnym. Miał liczne odznaczenia państwowe.
Swoje życiowe „przygody” na ringu i poza nim opisał w książce pt. „Jerzy Kulej - dwie strony medalu”. W 1976 r. wystąpił (wraz z Janem Szczepańskim, także bokserem, mistrzem igrzysk 1972 roku) w filmie Marka Piwowskiego „Przepraszam, czy tu biją?”. W latach 2001-05 był posłem na Sejm IV kadencji, wybranym z listy SLD.
Pod koniec 2011 roku Kulej doznał zawału serca w trakcie benefisu znanego aktora i miłośnika boksu Daniela Olbrychskiego w Warszawie. Potem przechodził codzienną, żmudną rehabilitację. Pracował z fizjoterapeutą i logopedą, wydawało się, że wychodził na prostą. Był nawet na Pikniku Olimpijskim w Warszawie. Kilka tygodni później, 13 lipca 2012, zmarł w stołecznym Mazowieckim Szpitalu Bródnowskim.(PAP)
pp/ wkp/