Biografia Eligiusza Niewiadomskiego nie jest próbą jego rehabilitacji, a tym bardziej usprawiedliwienia. Może być, jeśli uważnie się w nią wczytać, przestrogą.
Takie zastrzeżenie warto zrobić już na wstępie, bo nie brakuje osób, które chciałyby w ogóle Eligiusza Niewiadomskiego pominąć milczeniem z powodu morderstwa, którego się dopuścił na prezydencie Gabrielu Narutowiczu.
Tomasz Sikorski, autor książki która ukazała się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego, postanowił jednak z tym tematem się zmierzyć. Pokazał nie tylko Niewiadomskiego, ale też Polskę, która w kilka lat po odzyskaniu niepodległości podzieliła się na wrogie obozy.
Tomasz Sikorski przypomniał, że tak jak wtedy spory rezonują z olbrzymią siłą, choć po upływie ponad stu lat wszystko już zostało rozstrzygnięte. Tymczasem Polska żyje w cieniu trumien Dmowskiego, Piłsudskiego i Witosa, Narutowicza i Niewiadomskiego.
Społeczny rezonans Niewiadomskiego jest zapętlony w dramat, który rozegrał się 16 grudnia 1922 roku. Dokonanie mordu na głowie państwa, a zatem „królobójstwo”, wcześniej w Polsce, jeśli nie liczyć operetkowej w gruncie rzeczy próby porwania Stanisława Augusta Poniatowskiego przez konfederatów barskich i nieudanego zamachu, jakiego się dopuścił Michał Piekarski na Zygmunta III Wazę.
W 1922 roku Polska – jak się wydaje przynajmniej z obecnej perspektywy – powinna się cieszyć z odzyskanej niepodległości i dopiero co zakończonej skutecznej jej obrony w wojnie z Rosją bolszewicką. Było jednak zupełnie inaczej, a zamach Niewiadomskiego wpisywał się w ciąg agresywnych wystąpień polityków i publicystów.
Ta agresja nie została przerwana nawet w szczytowym momencie wojny polsko-bolszewickiej i nie ustała też po strzałach w Zachęcie. Wezwanie Stanisława Strońskiego, poczytnego publicysty narodowej prawicy „Ciszej nad tą trumną!” nie było apelem o otrzeźwienie, ale próbą zrzucenia z siebie współodpowiedzialności za nakręcenie kampanii nienawiści.
„Moc tej rewolwerowej kuli była olbrzymia – ugodziła w państwo, praworządność, demokrację, wreszcie także w społeczeństwo, polaryzując je jak nigdy dotąd. Uderzyła w to, co dopiero odradzało się z niebytu, rusztowania demokracji, przyjętą w 1921 roku konstytucję, wizerunek państwa cywilizowanego i nowoczesnego” – przypomina Tomasz Sikorski. Nie należy jednak zapominać – o tym też jest w jego książce – że zabicie Gabriela Narutowicza nie obniżyło temperatury sporów.
Owszem, w społecznym odbiorze mord na prezydencie stał się piętnem – skazą, swoistym stygmatem, którym Niewiadomski sam się naznaczył. Nie brakowało jednak, i wciąż nie brakuje osób, które przy opisywaniu tła zamachu z 16 grudnia 1922 roku tak bardzo się koncentrują na akcentowaniu tego, co robiła popierająca Narutowicza część sceny politycznej, że w gruncie rzeczy przybiera to formę usprawiedliwienia Niewiadomskiego.
Tomasz Sikorski nie usprawiedliwia bohatera swojej książki, ale tłumaczy co się działo w latach i miesiącach poprzedzających dokonany przez niego zamach.
Trudno odmówić autorowi biografii słuszności, gdy przypomina, że Niewiadomski został zapamiętany tak, a nie inaczej, bo niemal zawsze był wyciągany jak królik z kapelusza na okoliczność publicystycznych analiz „wypadków” z 1922 roku albo we współczesnej debacie publicznej o kondycji polskiej demokracji, społeczeństwie obywatelskim, zagrożeniu płynącym ze środowisk ekstremistycznych. „Mit Niewiadomskiego żył własnym życiem, stając się czasami narzędziem, innym razem artefaktem służącym do przekonywania do swoich racji zwalczających się „totemów” lewicy i prawicy. Nie może być inaczej, skoro o Niewiadomskim wiadomo tylko, że był „niezrównoważonym psychicznie”, „labilnym emocjonalnie” artystą malarzem, chadzającym „na pasku narodowej prawicy”, fanatykiem, który zamordował głowę państwa” – napisał we wstępie do biografii.
Zaznaczył, że nie zamierzał być sędzią i prokuratorem w sprawie, w której wyrok zapadł już dawno temu, ani nie nosił się z zamiarem rehabilitacji bohatera tej książki, a już na pewno nie jego czynu. Oddał głos Niewiadomskiemu (przytaczając na wielu stronach jego zapiski, także te robione już w ostatnich dniach przed egzekucją), ale nie pozostawił jego słów bez komentarza. Przypisy i bibliografia zajmują w tej książce aż ponad dwieście stron.
Niewiadomski dla autora swojej biografii był człowiekiem kontrastów. Wewnętrznie splątanym, szarganym różnymi, czasami niezrozumiałymi sprzecznościami.
Pochodził z otwartej na nowoczesne trendy, postępowej, a nawet progresywnej mieszczańskiej rodziny, studiował w Petersburgu i Paryżu w czasach wschodzącego modernité, uchodził za dobrze zapowiadającego się artystę malarza, znakomitego krytyka sztuki, cenionego wykładowcę i nauczyciela (wykorzystującego nowoczesne metody nauczania, na przykład fotografie i przezrocza), śmiałego reformatora instytucji oraz placówek kulturalnych i oświatowych. Jego synteza polskiego malarstwa współczesnego (XIX i XX wieku), wydana drukiem w 1926 roku, do dziś uchodzi za monografię co najmniej nieprzeciętną. Przez współczesnych był uważany za znawcę sztuki na miarę europejską, wieszczono mu malarską sławę, być może nie na skalę artystów najwybitniejszych, bo do nich nie należał, ale mieścił się w średniej półce ówczesnego rodzimego panteonu. Jego wszechstronność zaskakiwała już za jego życia, zajmował się bowiem także malarstwem polichromicznym, sztuką witrażową, użytkową, grafiką, ilustracją, ekslibrisem, projektowaniem kurtyn scenicznych/teatralnych, fotografią, architekturą itd. Choć zakorzeniony w historii kultury i sztuki, doskonale orientował się w tym, co działo się w Europie Zachodniej – Wiedniu, Rzymie i Paryżu. Uczestniczył w życiu artystycznym stolicy, choć jego warsztat i dokonania wykraczały daleko poza jej rogatki. Jako reprezentant polskiej inteligencji nie był człowiekiem anonimowym i wycofanym. Wręcz przeciwnie, utrzymywał towarzyskie relacje z intelektualną elitą przełomu wieków.
Przy tym wszystkim pozostawał człowiekiem starej daty, nieco staroświeckim, egzaltowanym, obcym w czasach, w których żył. Był artystą skłóconym z epoką, być może nadmiernie wierzącym we własne zdolności, talent i poglądy na sztukę, które nie zawsze znajdowały uznanie.
Nie sposób jest również odmówić mu patriotyzmu. Zaangażowanie w działalność konspiracyjnej Ligi Narodowej, pobyt na Pawiaku, a następnie w X Pawilonie osławionej Cytadeli warszawskiej – „polskiej Golgocie” (w 1901 roku), a później ochotniczy udział w wojnie z bolszewikami w 1920 roku nie dają się wymazać z jego życiorysu. Wszystko to razem jest awersem – biografią Niewiadomskiego artysty.
Rozwibrowaną dwubiegunowość tych dwóch równoległych ścieżek życia niezwykle trudno ująć w jedną całość, a jeszcze trudniej odpowiedzieć na pytanie, skąd i dlaczego w tym żywocie znalazł się ów rewers królobójcy.
Całe życie Niewiadomskiego tak samo jak jego twórczość przypominało ciągłe zmaganie się, walkę, przekonywanie do swoich racji. Z biegiem czasu zaczęła ujawniać się w nim cienka, niemal niewidoczna granica między sztuką a ideami.
W 1922 roku doszło do erupcji, w jego odczuciu zakończonej „czynem twórczym”.
W ocenie czterolecia wolnej Polski Niewiadomski – o czym przypomina autor jego biografii - był bardziej niż krytyczny. „Nie potrafił dokonać obiektywnego, rzetelnego bilansu początków niepodległej. Widział tylko to, co chciał zobaczyć, a później dzielił się swoimi obserwacjami z opinią publiczną. Nie było go stać na chłodny osąd – nie pozwalały mu na to frustracja, wręcz ekstremizm, fanatyzm i zaślepienie, urastające do niczym niekontrolowanej histerii”.
W Piłsudskim widział jedynie kłamcę i oszusta. Uważał, że choć dysponował on pełnią władzy, oddanymi, zagorzałymi zwolennikami, którzy poszliby za nim w ogień, charyzmą, autorytetem i urokiem – zaprzepaścił dane mu przez historię atuty.
Równie ostro co Piłsudskiego Niewiadomski atakował demokrację, widział w niej systemowego wroga państwa. Na tym się jednak nie kończyło. Uważał on bowiem, że ten model nie przyjąłby się, gdyby nie lewica – socjaliści i Żydzi. Tutaj sytuował drugie, bodaj najważniejsze odium krytyki – nienawistnej, pogardliwej, czasami wręcz ohydnej. To Żydzi - zdaniem Niewiadomskiego - mieli wszczepić polskiemu socjalizmowi „jad moralny i niemoc twórczą”, bezprzykładny w dziejach świata „duch materializmu”, wnieśli w czystą kiedyś ideę socjalistyczną „ducha nienawiści”.
Według autora swojej biografii Niewiadomski nie mieścił się w żadnych kanonach polityczności. Nawet w trakcie swojego procesu ani razu nie zasugerował, po czyjej stronie stoi.
Skazanie na śmierć i egzekucja paradoksalnie wyniosły go w oczach niektórych osób na piedestał.
Kreowanie Niewiadomskiego na „męczennika” i „bohatera” nie ominęło przede wszystkim publicystyki narodowej prawicy.
Dokonała się swoista ewolucja jego wizerunku z „szaleńca”, „niepoczytalnego fanatyka” w „szlachetnego człowieka honoru” – wyraziciela tego, o czym myślały i co czuły miliony – wchodziła w decydującą fazę, i to nie wbrew temu, co Niewiadomski mówił podczas procesu, ale za sprawą jego erystycznych wystąpień, wyrażania gotowości poniesienia największych surowych konsekwencji za swój czyn. Później przyszła śmierć na stokach Cytadeli, która jedynie go „uświęciła”. (PAP)
Tomasz Sikorski. Eligiusz Niewiadomski. Piętno. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2025 (seria: Biografie Sławnych Ludzi)
jkr/