30 stycznia 1945 r. płynący z Gdyni statek „Wilhelm Gustloff” został storpedowany przez radziecki okręt podwodny i zatonął. „Gustloffem” płynęło wg różnych źródeł, od ponad 6 do 10 tys. osób – głównie niemieckich cywilów. Z katastrofy uratowano ok. 1200 rozbitków.
Choć podawane przez historyków szacunki dotyczące liczby osób, które znajdowały się na pokładzie „Gustloffa” w jego ostatnim rejsie są bardzo różne, to nie ulega wątpliwości, że zatoniecie statku było największą odnotowaną katastrofą morską w historii.
Jeden z najwytrwalszych badaczy historii tragedii, a zarazem ocalony z pokładu „Gustloffa” (zmarły w 2013 r.) Heinz Schoen, w wielu swoich publikacjach podawał, że 30 stycznia 1945 r. na okręcie znajdowało się około 6,6 tysiąca ludzi, w tym: 173 członków cywilnej załogi, 918 oficerów i marynarzy z II dywizji szkolnej okrętów podwodnych, 373 kobiety z pomocniczego korpusu Kriegsmarine (m.in. telefonistki, telegrafistki, maszynistki i pielęgniarki), 162 rannych żołnierzy Wehrmachtu oraz prawie 5 tysięcy uciekinierów.
Jednak w przedmowie do piątego wydania swojej książki pt. „Tragedia Gustloffa”, Schoen podał, że swoje dotychczasowe szacunki opierał głównie na imiennych listach pasażerów. Tymczasem - jak poinformował Schoen, w 1997 r. spotkał on przypadkiem, ocalałych podobnie, jak on sam, członków załogi „Gustloffa”, którzy twierdzili, że już po zamknięciu imiennych list, na statek zaokrętowano kolejne duże grupy ludzi. Ostatnie szacunki Schoen mówiły, że na „Gustloffie” mogło być w sumie nawet ponad 10,5 tysiąca osób, głównie kobiet z dziećmi.
„Moim zdaniem nigdy nie dowiemy się, ile naprawdę ludzi było na pokładzie. To był przecież koniec stycznia 1945 r. W Gdańsku i Gdyni kłębiły się tłumy uciekinierów z Prus Wschodnich i Pomorza. Ludzie chcieli za wszelką cenę dostać się na pokłady statków. Uciekali urzędnicy partyjni NSDAP, wysokiej rangi urzędnicy administracji cywilnej, żołnierze, ale przede wszystkim ludność cywilna. I, mimo, że do ostatniej chwili próbowano utrzymywać porządek, ewakuacja odbywała się w chaosie” – powiedział PAP Marcin Westphal historyk z Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Marcin Westphal: Moim zdaniem nigdy nie dowiemy się, ile naprawdę ludzi było na pokładzie. To był przecież koniec stycznia 1945 r. W Gdańsku i Gdyni kłębiły się tłumy uciekinierów z Prus Wschodnich i Pomorza. Ludzie chcieli za wszelką cenę dostać się na pokłady statków. Uciekali urzędnicy partyjni NSDAP, wysokiej rangi urzędnicy administracji cywilnej, żołnierze, ale przede wszystkim ludność cywilna.
Jak wyjaśnił Westphal, ludzie dostawali się na statki siłą, za łapówki itp. „Jeśli wysokiej rangi urzędnik NSDAP chciał wejść na pokład, i to nie sam, ale np. z trójką innych osób, to raczej nie było sposobu, aby go zatrzymać. Nielegalne przewożenie na pokładach okrętów wojennych osób spoza załogi, było w tym czasie nagminne. Zdarzało się, że na okręt podwodny, które mógł zabrać 50 członków załogi, zabierano dodatkowych 60 osób” – powiedział Westphal dodając, że na „Gustloffie” pasażerów umieszczono nawet w basenie, z którego spuszczono wodę („Gustloff” miał basen, bo pierwotnie służył jako wycieczkowiec, w 1939 r. włączono do Kriegsmarine, w której służył m.in. jako statek szpitalny i baza dla marynarzy).
W opinii Westphala, na pokładzie „Gustloffa” z całą pewnością było więcej pasażerów niż podają to ostatnie znane dokumenty. „Nie sposób jednak powiedzieć, o ile więcej” – powiedział PAP historyk dodając, że zatonięcie „Gustloffa” z pewnością było jednak największą katastrofą morską w historii. Dla przykładu Titanikiem płynęło 2,2 tys. pasażerów i członków załogi, a ocalało około 700.
„Wilhelm Gustloff” wypłynął z Gdyni po południu 30 stycznia 1945 r., pod eskortą torpedowca „Loewe” (niektóre źródła mówią też o drugiej jednostce eskortującej). Płynął na zachód, w stronę Niemiec. Gdy późnym wieczorem znalazł się na wysokości Łeby, statek został trafiony trzema torpedami wystrzelonymi z radzieckiego okrętu podwodnego typu "S", którym dowodził kapitan Aleksander Marinesko. Przeładowany „Gustloff” (pierwotnie był przeznaczony dla dwóch tysięcy osób) w ciągu nieco ponad godziny znalazł się w całości pod wodą.
Pokład „Gustloffa” był prawie nieoświetlony, a światła w jego wnętrzach bardzo szybko zgasły po tym, jak jednostka zaczęła nabierać wody. „Pasażerowie statku, na którym ludzie zajmowali niemal wszystkie zakamarki, łącznie ze schodami, wpadli w panikę. Ciemność, tłumy i przerażenie sprawiły, że wielu ludzi na statku zostało stratowanych na śmierć, część zginęła od torped, a część utopiła się, bo na „Gustloffie” nie było wystarczającej liczby szalup czy tratw ratunkowych. Wielu ludzi, po tym, jak wpadło do wody, zginęło też na skutek hipotermii” – powiedział PAP Westphal.
Rozbitków ratowała załoga trałowca, który eskortował „Gustloffa” oraz inne jednostki, które dołączyły do niego później. Z wody wyciągnięto w sumie – według danych Heinza Schoena, około 1200 osób. Z relacji ludzi, którzy mieszkali na wybrzeżu na wysokości miejsca katastrofy wynika, że przez wiele dni po tej tragedii morze wyrzucało na brzeg ludzkie zwłoki.
Marcin Westphal: Pasażerowie statku, na którym ludzie zajmowali niemal wszystkie zakamarki, łącznie ze schodami, wpadli w panikę. Ciemność, tłumy i przerażenie sprawiły, że wielu ludzi na statku zostało stratowanych na śmierć, część zginęła od torped, a część utopiła się, bo na „Gustloffie” nie było wystarczającej liczby szalup czy tratw ratunkowych.
Wielu niemieckich badaczy zarzucało kapitanowi Marinesko, że nie miał prawa atakować „Gustloffa”, bo statek służył jako szpital, a tego konkretnego dnia przewoził w większości cywilnych uciekinierów – głównie kobiety i dzieci. Jednak polscy historycy przyznają, że Marinesko nie złamał międzynarodowych zasad wojennych. „Statek płynął w eskorcie co najmniej jednej uzbrojonej jednostki, nie był oświetlony i nie posiadał oznaczeń szpitalnych, czyli wyraźnych czerwonych krzyży namalowanych w widocznych miejscach. Nie nadał też, jak to powinna zrobić jednostka cywilna lub szpitalna, na ogólnodostępnej częstotliwości informacji o wypłynięciu” – powiedział PAP Westphal dodając, że Marinesko miał prawo uznać, że ma do czynienia z wojskowym okrętem.
Wrak „Gustloffa” leży na dnie morza, na głębokości ok. 45 m, kilkanaście mil na północny wschód od Łeby. Statek był wielokrotnie przeszukiwany przez wyspecjalizowane jednostki, które dostarczyły informacji na temat m.in. zniszczeń, jakie odniósł. Źródła podają, że na początku lat 50-tych wrak przeszukiwali radzieccy nurkowie, którzy mieli nadzieję, że na statku przewożono słynną Bursztynową Komnatę. Nurkowie z Polskiego Ratownictwa Okrętowego wydobyli z wraku dzwon okrętowy, który aktualnie znajduje się w Muzeum II Wojny Światowej: będzie tu eksponowany na wystawie głównej.
Zatopiony statek był też wielokrotnie nielegalnie plądrowany i grabiony. W 1994 r. Polska uznała wrak „Wilhelma Gustloffa” za mogiłę wojenną, co wiąże się z zakazem nurkowania nie tylko na sam statek, ale też w promieniu 500 m od niego. W 2013 r., za zgodą odpowiednich polskich władz, we wraku statku pochowano urnę z prochami zmarłego Heinza Schoena, spełniając tym samym ostatnie życzenie ocalonego z „Gustloffa”.
"Wilhelm Gustloff" nie był jedyną jednostką, która została zatopiona pod koniec wojny u polskich wybrzeży Bałtyku podczas ewakuacji niemieckich żołnierzy i cywilnych mieszkańców Prus Wschodnich i Pomorza. 10 lutego ten sam okręt podwodny, który zatopił „Gustloffa”, storpedował statek "Steuben". W katastrofie mogło zginąć około 5 tysięcy osób. Z kolei 16 kwietnia zatonięcie – również storpedowanego przez radziecki okręt podwodny statku "Goya" pochłonęło co najmniej sześć tysięcy ofiar.
Anna Kisicka (PAP)
aks/ ls/