Dowódca stołecznego garnizonu podczas powstania gen. Reiner Stahel był zbrodniarzem wojennym i nie zamierzamy usuwać zapisu o tym z naszej wystawy - podkreśla dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski. Krewny generała domaga się tego od placówki.
Muzeum Powstania Warszawskiego z okazji 70. rocznicy wybuchu zrywu zorganizowało w Berlinie wystawę "Powstanie Warszawskie 1944". "Jej celem było przybliżenie berlińczykom powstania, przedstawienie jak do niego doszło, jakie były konsekwencje. To była obszerna ekspozycja, gdzie oprócz eksponatów można było obejrzeć film +Miasto ruin+. Cieszyła się dużą popularnością, przez trzy miesiące obejrzało ją 280 tys. osób. Spotykała się z pozytywnymi ocenami, towarzyszyły jej emocje. Nasi pracownicy wielokrotnie widzieli łzy u Niemców ją opuszczających" - opowiadał PAP w czwartek Ołdakowski.
Jak relacjonował, dwa tygodnie temu przyszedł do muzeum list od krewnego gen. Reinera Stahela, przedstawionego na wystawie jako jeden z pięciu "rzeźników Warszawy" (tak brzmiał tytuł planszy). "Autor listu podkreślał, że nie życzy sobie, by jego krewny był przedstawiany jako zbrodniarz wojenny. I jeżeli nie został skazany prawomocnym wyrokiem, to prosi żebyśmy zrezygnowali do końca trwania wystawy z takiego określania generała, motywując to dbaniem o dobre imię krewnego. A jeżeli tego nie zrobimy, zapowiedział wstąpienie na drogę sądową" - mówił dyrektor.
"Mam nadzieję, że ten list jest naiwną, choć arogancką próbą wybielenia przodka i nie stanowi formy walki z pamięcią o tym, co wydarzyło się w Warszawie, o zbrodniach niemieckich. Że nie będzie próbą przeprowadzenia w sądzie dowodu, że ktoś, kto nie jest skazany prawomocnym wyrokiem nie jest zbrodniarzem wojennym. Bowiem zbrodnie akurat Reinera Stahela są dobrze udokumentowane i jeżeli faktycznie zostaniemy pozwani, jesteśmy do procesu dobrze przygotowani" - mówi dyrektor MPW Jan Ołdakowski.
Jak przypomniał, gen. Reiner Stahel od 1 sierpnia 1944 r. był dowódcą stołecznego garnizonu w czasie powstania warszawskiego. "Wieczorem 1 sierpnia wydał rozporządzenie wprowadzające w Warszawie stan nadzwyczajny i nakazujące żołnierzom niemieckim strzelać do każdego napotkanego na ulicy Polaka, traktując go jako powstańca. De facto umożliwiło to mordowanie mieszkańców, ponieważ Niemcy strzelali do każdego, nie patrząc czy to żołnierz czy cywil. Dodatkowo sam Stahel w rozkazach wskazywał, że należy niszczyć domy skąd padały strzały lub gdzie podejrzewano, że mogą znajdować się powstańcy. W tych domach ginęli oczywiście również cywile" - podkreślił Ołdakowski.
Przywołał także słowa samego generała, który przyznawał w powojennych przesłuchaniach, których treść jest dostępna na stronach IPN, że wiedział, iż podlegli mu żołnierze zabijają cywilów i popełniają zbrodnie wojenne. "Natomiast utrzymywał, że nie mógł temu przeciwdziałać, gdyż żołnierze byli zdemoralizowani i bał się, że go nie posłuchają. Dodatkowo żołnierze podległych mu jednostek już od pierwszych dni powstania używali ludności cywilnej jako żywych tarcz. A w bezpośrednim sąsiedztwie niemieckiego sztabu, w Pałacu Saskim, gdzie w pierwszych dniach powstania urzędował Stahel, byli rozstrzeliwani cywile, więc trudno uznać, że tego nie wiedział" - zaakcentował dyrektor.
Stahel opuścił Warszawę jeszcze podczas trwania powstania i został skierowany do Bukaresztu, gdzie po zawarciu zawieszenia broni z ZSRR zatrzymali go Rumuni i przekazali Rosjanom. Przetransportowany do Moskwy i przesłuchiwany, zmarł w nie potwierdzonym do końca czasie i okolicznościach.
"Mam nadzieję, że ten list jest naiwną, choć arogancką próbą wybielenia przodka i nie stanowi formy walki z pamięcią o tym, co wydarzyło się w Warszawie, o zbrodniach niemieckich. Że nie będzie próbą przeprowadzenia w sądzie dowodu, że ktoś, kto nie jest skazany prawomocnym wyrokiem nie jest zbrodniarzem wojennym. Bowiem zbrodnie akurat Reinera Stahela są dobrze udokumentowane i jeżeli faktycznie zostaniemy pozwani, jesteśmy do procesu dobrze przygotowani. Współpracujemy w tej kwestii z IPN, w którego zbiorach także prowadzimy poszukiwania. Przeciwko Stahelowi po wojnie toczyło się postępowanie Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich, proces jednak nie zakończył się z powodu jego śmierci" - dodał Ołdakowski.
Podkreślił, że krewny Stahela powołuje się tylko na fakt, że kategoria zbrodni wojennej jest kategorią prawną i uważa, iż zbrodnie te popełniał tylko ktoś, kto został skazany prawomocnym wyrokiem. "My stoimy na stanowisku, że zbrodniarzem wojennym jest ten, kto popełniał te zbrodnie. A zbrodnia wojenna to naruszenie sposobu prowadzenia wojny określonego w konwencji genewskiej, czyli np. wykorzystywania ludności cywilnej jako żywych tarcz czy rabunki. Zresztą Stahel sam przyznał, że pozwalał rabować żołnierzom, bo bał się, że jeżeli im zakaże, to nie posłuchają, bo już są zdemoralizowani. Więc jednostki mu podległe wypełniały cały katalog zbrodni wojennych" - stwierdził dyrektor.
Jak zaznaczył, dlatego postanowili niczego nie zmieniać w wystawie. "Została ona już zamknięta, jednak nadal w naszym muzeum i w Centrum Topografii Terroru, przed którym była prezentowana, jest w sprzedaży katalog, w którym gen. Stahel jest określany jako zbrodniarz wojenny. Obecnie prowadzimy rozmowy z kilkoma miastami niemieckimi m.in. Norymbergą i Dreznem, w których wystawa ma zostać zaprezentowana, prawdopodobnie najpóźniej wiosną. Podsumowując, nie zamierzamy zmieniać zapisu na temat generała, ponieważ jest on prawdziwy i jeżeli będzie trzeba, będziemy tego bronić przed polskim czy niemieckim sądem" - zapowiedział Ołdakowski zaznaczając, że jak dotąd żaden pozew do Muzeum nie dotarł.(PAP)
akn/ mow/