Odwrót Litwinów z pola bitwy pod Grunwaldem był zamierzonym fortelem, mającym doprowadzić do zamieszania w armii wroga - twierdzi szwedzki historyk Sven Ekdahl w artykule, zamieszczonym w lipcowym numerze „Mówią Wieki”. O przebiegu bitwy mówi PAP redaktor naczelny pisma, prof. Michał Kopczyński.
PAP: Kim jest Sven Ekdahl, odkrywca listu w archiwum zakonu krzyżackiego, z którego wynika, że manewr Litwinów polegający na odwrocie wojsk, nie był, jak twierdził Długosz, ucieczką, lecz zamierzonym fortelem, mającym doprowadzić do zamieszania w armii wroga?
Prof. Michał Kopczyński: Sven Ekdahl jest szwedzkim historykiem, zajmującym się tematyką bitwy pod Grunwaldem. Pisał o Długoszu, o różnych epizodach bitwy grunwaldzkiej, w tym o liście, który opublikowaliśmy. Uważamy, że dotyczy on bardzo ważnej kwestii, która nie może pozostać w Polsce szerzej nieznana.
PAP: Jak świadomość istnienia listu zmienia sposób patrzenia na bitwę pod Grunwaldem i udział w niej Litwinów?
Prof. Michał Kopczyński: Ten dokument został znaleziony w roku 1962, Sven Ekdahl opublikował go rok później w znanym czasopiśmie, powszechnie czytanym także w Polsce „Zeitschrift für Ostmitteleuropa-Forschung”. Niemniej jednak siła Długosza i innych przekazów idących za nim, jak na przykład przekaz Sienkiewicza, są wciąż dominujące w powszechnej świadomości.
U nas od czwartej klasy szkoły podstawowej mówi się, że Litwini uciekli z pola walki, bez żadnej informacji, że był to podstęp. Niemal każdy, także historyk, czytał czy oglądał „Krzyżaków” – to wszystko się na tę świadomość nakłada, więc list został zignorowany. Jednak musimy to przyjąć, tego wymaga historiografia pozytywistyczna.
PAP: Jaką wartość historyczną ma kronika Długosza, na której opierali swą wiedzą historycy polscy wielu pokoleń?
Prof. Michał Kopczyński: Polska historiografia bazuje w przypadku bitwy pod Grunwaldem właśnie na Janie Długoszu. On ma tę zaletę, że jest niesłychanie barwny, dlatego pociągający dla historyków. I to jest zupełnie naturalne. Każdy historyk oczywiście odtwarza drobiazgowo przebieg wypadków, natomiast zawsze ma skłonność do tego, żeby opowiedzieć historię w sposób ciekawy dla odbiorców.
Długosz opowiada o bitwie pół wieku po jej zakończeniu. Sam nie był pod Grunwaldem, był tam natomiast jego ojciec. W związku z tym przyjmuje się założenie, że wiedział to wszystko od niego, a także od swego mistrza i protektora, kardynała Oleśnickiego. Poza tym Długosz nie lubił Litwinów, czemu dawał wyraz w różnych miejscach swojej kroniki. Trudno jest brać na poważnie takie stwierdzenie - Litwini tak uciekali, że niektórzy z nich dotarli aż pod Wilno i opowiadali, że wszyscy zginęli, Witold i Jagiełło również. Tego nie mógł powiedzieć Długoszowi ktoś, kto uczestniczył w tej bitwie. To jest jego własny dodatek.
PAP: Komu w takim razie wierzyć?
Prof. Michał Kopczyński: Historyk musi najpierw zobaczyć jakie źródło powstało chronologicznie najbliżej danego wydarzenia. Powinien je układać w taką drabinkę i bazować zawsze na tych najbliższych, ale uwzględniając ich pewną tendencyjność. Jednak zawsze te, które są najbliżej, są słuszne.
I Sven Ekdahl, uczeń Erica Lönnrotha, mediewisty wywodzącego się ze szwedzkiej szkoły źródłoznawczej, która narodziła się na początku XX wieku i była niesłychanie rygorystyczna ze względu na reguły pozytywistycznej historii, po prostu zastosował tę metodę, metodę drabinki.
Oprócz tego każdy historyk musi mieć szczęście, zwłaszcza w przypadku historii politycznej. Można być bardzo dobrym historykiem, a można nie mieć szczęścia. Sven Ekdahl miał szczęście. Jak się zabierał przy swojej rozprawie doktorskiej do przeglądania archiwum zakonu krzyżackiego to znalazł ten list, który zmienia naszą optykę tej bitwy. Złożyły się na to jego dobry, rygorystyczny warsztat historyczny i odrobina szczęścia.
Sven Ekdahl zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz – kierunek, z którego Jagiełło podszedł pod Grunwald. Według polskiej tradycji podawanej za Długoszem, wojska Jagiełły podeszły od południa. Natomiast Ekdahl zakłada, że wojska polskie podeszły od strony zachodniej. Wówczas zwłoka z rozpoczęciem bitwy, byłaby jak najbardziej racjonalna. Jagiełło czekał do południa, ponieważ słońce świeciło mu w oczy, zaś Krzyżacy chcieli rozpocząć bitwę rano, gdy mieli słońce za plecami. Wtedy to pasuje.
PAP: Jak bitwa pod Grunwaldem jest postrzegana w innych krajach Europy?
Prof. Michał Kopczyński: Zachodnia historiografia raczej nie wchodzi w szczegóły bitwy, choć w europejskiej świadomości Grunwald zawsze występował. Czasem pojawia się jednak w zupełnie „nowym spojrzeniu”, mówiąc ironicznie. Była taka książka o wielkich bitwach średniowiecza, tłumaczona z francuskiego, której autor twierdził, że wielkiego mistrza zabili Kozacy! Szczegóły jednak nie są Europejczykom znane, poza Niemcami, którzy zakonem z oczywistych względów się interesują.
PAP: A sami Litwini?
Prof. Michał Kopczyński: Litwini są bardzo dotknięci tym, co o nich Długosz napisał. Dla nich Grunwald to jedno z największych wydarzeń, a na pewno największe w średniowieczu. Według wizji Długoszowej Litwini są niemal winni klęski. Toteż teksty Ekdahla przyjęli z wielką rewerencją.
PAP: Czy w takim razie podstęp Litwinów wpłynął znacząco na rezultat bitwy?
Prof. Michał Kopczyński: Na to wygląda. Jeżeli tego typu podstęp się uda, to on ma ogromny wpływ na przebieg każdej bitwy, dlatego że zwarte szeregi zamieniają się w indywidualne pościgi za uciekającymi. Uformować z nich na powrót zwarte szeregi jest bardzo trudno.
PAP: Czyli to prawda, jak twierdził autor listu do mistrza zakonu, że nawet 20 – 30 żołnierzy mogło dokonać takiego zamieszania?
Prof. Michał Kopczyński: Tak, jeżeli pociągnęli za sobą tych stojących w szykach i potem zniknęli gdzieś w pogoni. Mogło to mieć niebagatelne znaczenie.
PAP: Od kogo Litwini nauczyli się taktyki pozorowanego odwrotu?
Prof. Michał Kopczyński: Tego typu taktyka, że angażujemy się w bitwę i wycofujemy w jakimś momencie, jest taktyką, która była znana w tamtych czasach, szczególnie na wschodzie Europy. Wiąże się ją z Mongołami, a mówiąc generalnie z tymi armiami, które były słabiej wyposażone. Zarówno Litwini, jak i Mongołowie byli słabiej wyposażeni, więc musieli uciekać się do jakiś podstępów, a to był jeden ze skuteczniej działających.
Ta taktyka nie mogła być jakąś rewolucyjną zmianą z punktu widzenia Jagiełły, który te wschodnie „sztuki walki” znał. Mogła być jednak zaskoczeniem dla Krzyżaków i rycerstwa zachodnioeuropejskiego, gdyż rodziła pytanie o zgodność z etosem rycerskim. Jednak wiele rzeczy, także w wojnach zachodniej Europy, godzi w ten etos. Jak np. pod Azincourt, gdzie Anglicy w pewnym momencie wymordowali francuskich jeńców. Pozorowany odwrót stosowano jeszcze w czasach nowożytnych, wystarczy poczytać pamiętniki Paska.
PAP: A na ziemiach polskich?
Prof. Michał Kopczyński: To oczywiście bitwa pod Legnicą, którą też znamy z opisu Długosza. Pytanie, czy Długosz go sobie wymyślił, czy też przepisywał z jakiegoś starszego źródła. Na ten temat toczyła się dyskusja w kręgu polskich historiografów 30 lat temu.
Długosz w tej relacji podaje, że w pewnym momencie Tatarzy zaczynają uciekać, a jakiś człowiek z ich szeregu krzyczy do Polaków: „Biegajcie! Biegajcie!”. Na to wojska księcia raciborskiego, Mieszka (Mieszko II Otyły – PAP), uciekają z pola bitwy. Henryk Pobożny miał wtedy powiedzieć: „Gorze się nam stało!”. Wkrótce potem zginął.
Uważa się, że pierwsze zapisane zdanie polskie to zdanie: „Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj” z Księgi henrykowskiej. Niektórzy mówią, że to jest po czesku. Jeżeli zaś Długosz nie zmyślił tego opisu bitwy pod Legnicą, tylko go spisał ze starszego źródła, jak to chciał udowodnić Gerard Labuda, to oznacza to, że pierwsze zapisane zdanie polskie, to właśnie te słowa Henryka Pobożnego.
Rozmawiała Aleksandra Beczek (PAP)
bec/ ls/