Książka "Miasta śmierci" Mirosława Tryczyka wzbudza dyskusje. "Niezwykle potrzebna próba porządkowania polskiej pamięci historycznej" - ocenia antropolog kultury Joanna Tokarska-Bakir. "Nie powinna się ukazać. Będzie szerzyć wypaczony obraz przeszłości" - uważa Marcin Urynowicz z IPN.
Tryczyk w wydanej niedawno książce „Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów” podejmuje temat udziału Polaków w pogromach ludności żydowskiej latem 1941 r. na ziemiach Białostocczyzny, po wybuchu wojny między III Rzeszą a Związkiem Sowieckim oraz po wkroczeniu na ten teren Wehrmachtu.
Tryczyk dokumentuje wydarzenia w 15 miejscowościach, w których polska ludność dokonała wtedy pogromów miejscowych Żydów. Podstawą badań Tryczyka były przede wszystkim akta procesów, które toczyły się przed sądami polskimi pod koniec lat 40. i na początku lat 50. ub.w. w oparciu o tzw. "dekret sierpniowy", pozwalający sądzić kolaborantów i zdrajców.
Antropolog kultury Joanna Tokarska-Bakir widzi w książce Tryczyka kolejny krok na drodze porządkowania polskiej pamięci historycznej.
Joanna Tokarska-Bakir: Książka Tryczyka razem z pracami Jana Grossa i Anny Bikont stworzyły coś w rodzaju nagrobka ofiar, (...) to jest jeden z najważniejszych elementów przepracowywania traumy. W momencie, gdy ten nagrobek już jest, można zacząć walczyć z "tyranią pamięci" - pamięcią zastępczą, która chce zagłuszyć pamięć krytyczną i zastąpić ją pewną, w przypadku Polski martyrologiczną, opowieścią.
"Tylko historycy mogą w sposób kompetentny i definitywny wyprowadzić nas z etapu, który nazwałabym +konfiskatą pamięci+ - obejmującego okres, gdy żyli sprawcy i bezpośredni świadkowie wydarzeń, którzy nie chcieli o tym rozmawiać. (...) Dla mnie ta książka jest niezwykle ważnym przykładem kolejnego etapu przepracowywania tych traumatycznych kwestii. Książka Tryczyka razem z pracami Jana Grossa i Anny Bikont stworzyły coś w rodzaju nagrobka ofiar, (...) to jest jeden z najważniejszych elementów przepracowywania traumy. W momencie, gdy ten nagrobek już jest, można zacząć walczyć z +tyranią pamięci+ - pamięcią zastępczą, która chce zagłuszyć pamięć krytyczną i zastąpić ją pewną, w przypadku Polski martyrologiczną, opowieścią" - uważa antropolog. "Mnie mniej interesuje, czy autor nie popełnia błędów, czy książka jest perfekcyjnie skonstruowana, dla mnie najważniejsze jest to, że ta książka reprezentuje kolejny etap przepracowywania pamięci" - zaznacza Tokarska-Bakir.
Maciej Kozłowski, b. ambasador w Izraelu, uważa tymczasem, że książka jest kolejnym krokiem - po "Sąsiadach" Grossa i dwutomowej pracy historyków z IPN "Wokół Jedwabnego" - na drodze szukania prawdy na temat wydarzeń z lipca 1941 roku na Podlasiu i w takim sensie ocenia ją jako bardzo potrzebną i pożyteczną. Historyk ostrzega jednak przed uznaniem pewnego etapu badań naukowych za ostateczną i prawdziwą wersję wydarzeń.
Kozłowski podkreśla, że praca historyka nie ma końca: zawsze mogą pojawić się nowe źródła informacji, nowe dokumenty, które zmienią naszą wiedzę; ciągle zmienia się obraz odzyskania przez Polskę niepodległości w 1918 r., wciąż odkrywamy nowe fakty na temat powstania warszawskiego i nie ma powodu sądzić, że w tej sprawie będzie inaczej. Jego zdaniem ciągle niejasna pozostaje rola Niemców w wydarzeniach z lata 1941 r. na Podlasiu, a także rola polskiego duchowieństwa. Według niego, że do wszystkich pogromów w lipcu 1941 r. doszło w miejscowościach diecezji łomżyńskiej, znanej jako przedwojenny bastion nacjonalizmu i antysemityzmu, a w sąsiedniej diecezji wileńskiej, która także przeżyła okupację sowiecką, nie doszło do podobnych tragedii.
Kozłowski uważa też, że akta procesów z lat 40. i 50., na których Tryczyk oparł dużą część swojej książki, nie są idealnym źródłem historycznym. "Należy podchodzić do nich z pewną ostrożnością. W aktach zapisane jest nie to, co mówi przesłuchiwany, a to, co z jego wypowiedzi zapisał policjant lub prokurator. A on to zapisuje inaczej niż mówi człowiek, posługuje się specyficznym językiem. I my ten zapis wkładamy w usta opowiadającego, co jest już pewnym przekłamaniem. Poza tym prokuratora interesują tylko pewne fakty, a inne nie. Przeważnie pole jego zainteresowania jest raczej wąskie. Poza tym mówimy o procesach, które rozgrywały się w Polsce pod koniec lat 40. i na początku 50. Powiedzmy sobie szczerze - poziom ówczesnych prokuratorów i śledczych był dość szczególny" - mówi historyk.
"Pseudonaukowo o pogromach" - tak książkę Tryczyka określa Marcin Urynowicz z Biura Edukacji Publicznej IPN.
Marcin Urynowicz: Autor mimo wielkiej liczby deklarowanych źródeł nie umie ich odpowiednio wykorzystać; nie uwzględnia dorobku dotychczasowej historiografii, choć ją zna i częściowo przywołuje; nie informuje o alternatywnych hipotezach, mimo że dokumenty i literatura o nich mówią; głosi jedną tezę, choć nawet przytaczany materiał archiwalny nie zawsze ją potwierdza, a czasami wręcz jej zaprzecza.
"Autor mimo wielkiej liczby deklarowanych źródeł nie umie ich odpowiednio wykorzystać; nie uwzględnia dorobku dotychczasowej historiografii, choć ją zna i częściowo przywołuje; nie informuje o alternatywnych hipotezach, mimo że dokumenty i literatura o nich mówią; głosi jedną tezę, choć nawet przytaczany materiał archiwalny nie zawsze ją potwierdza, a czasami wręcz jej zaprzecza" - wylicza historyk.
Urynowicz uważa, że Tryczyk forsuje tezę o samorzutnej i masowej akcji eksterminacyjnej z udziałem szerokich rzesz ludności polskiej, wymierzonej w ich sąsiadów narodowości żydowskiej, u której podstaw w pierwszej kolejności leżała ideologia antysemicka, a przy okazji, choć nie zawsze, także chęć rabunku.
"Dopasowane do tezy materiały źródłowe nie zostały poddane jakiejkolwiek krytyce, a ich treść nie jest konfrontowana z informacjami z innych źródeł. Zabieg taki, konieczny z punktu widzenia standardów naukowych, ujawniłby bowiem sporo wątpliwości i obnażył słabość argumentacji. Ale nawet bez tego prezentowana teza jest trudna do podtrzymania. I tak np. wielokrotnie mówi się o bandach czy grupach tych samych ludzi mordujących w kolejnych miejscowościach, podkreśla się zastraszenie, a nawet sterroryzowanie przeciętnych Polaków, mieszkańców tych terenów. Przeciekają informacje o życzliwie nastawionych Polakach, którzy ostrzegają swych żydowskich sąsiadów, pomagają oraz są z tego powodu przez wyżej wymienione bandy zabijani. Dokumentacja potwierdza też udział Niemców w zbrodniach, wykorzystywanie przez nich grup miejscowej ludności do akcji antyżydowskich, m.in. dla celów propagandowych, oraz otrzymanie przez Niemców rozkazu niepozostawiania żadnych śladów, aby lokalne koła samoobrony nie mogły później powoływać się na niemieckie zarządzenia lub dane im polityczne zapewnienia" - podkreśla Urynowicz dodając, że "taka publikacja nie powinna była się ukazać", ponieważ "będzie szerzyć wypaczony obraz przeszłości".
Książka "Miasta śmierci. Sąsiedzkie pogromy Żydów" ukazała się nakładem wydawnictwa RM.
Debatę "Podlasie 1941: POGROMY. Leczenie polskiej pamięci" zorganizowały Ośrodek KARTA i Muzeum Historii Żydów Polskich. Najnowszy, 85. numer „Karty” jest poświęcony wydarzeniom na Podlasiu w tym okresie.
(PAP)
aszw/ gma/