Nie zgadzam się z historykami, którzy mówią, że w maju 1926 r. na ulicach Warszawy doszło do wojny domowej – powiedział PAP prof. Mariusz Wołos, historyk z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. W wyniku zamachu stanu przeprowadzonego w dniach 12-15 maja 1926 r. Marszałek J. Piłsudski przejął władzę w państwie.
PAP: 10 maja 1926 r. premierem zostaje Wincenty Witos, tworząc centroprawicowy rząd. Dlaczego lewica przestrzegała, że jego obietnica, iż będzie rządził twardą ręką to zapowiedzić faszyzacji Polski, na wzór Włoch Mussoliniego?
Prof. Mariusz Wołos: Ponieważ wiadomym było, że za Witosem stoi nie tylko Polskie Stronnictwo Ludowe, ale jego rząd będzie popierany również przez kręgi prawicowe, zwłaszcza Narodową Demokrację. Ale chyba ważniejszym powodem były doświadczenia z czasów poprzedniego rządu Chjeno-Piasta, funkcjonującego w 1923 r. Poza tym Witos wraz Chrześcijańskim Związkiem Jedności Narodowej, kojarzony był przez piłsudczyków i socjalistów z zabójstwem prezydenta Gabriela Narutowicza.
Środowisko to było również postrzegane przez pryzmat krwawego stłumienia tzw. powstania krakowskiego oraz innych wystąpień robotniczych jesienią 1923 r. Uważano także, że poprzedni rząd Witosa wciągnął armię w spory polityczne. Zapowiedź złożona przez Witosa nie zwiastowała dla lewicy i piłsudczyków niczego dobrego.
Prof. Mariusz Wołos: Zamach stanu mógł zostać zaplanowany i przeprowadzony tylko przez tego, kto dysponował autentyczną siłą i poparciem w wojsku. Te atuty miał jedynie Józef Piłsudski. Zweryfikowały to wydarzenia maja 1926 r. Należę jednak do tej grupy historyków, myślę że przeważającej, która jest przekonana, że Piłsudski nie szykował się do zamachu stanu. Nie ma źródeł wskazujących na takie przygotowania. Jego działania miały być wyłącznie manifestacją siły.
PAP: Jeśli lewica miała rację, to czy naprawdę ktokolwiek ze środowisk endecji i ludowców myślał poważnie o przeprowadzeniu zamachu stanu? Czy jego przywódcą mógłby zostać Józef Haller?
Prof. Mariusz Wołos: Mówiono o tym wiele i jeszcze więcej plotkowano. Zamach stanu mógł zostać zaplanowany i przeprowadzony tylko przez tego, kto dysponował autentyczną siłą i poparciem w wojsku. Te atuty miał jedynie Józef Piłsudski. Zweryfikowały to wydarzenia maja 1926 r. Należę jednak do tej grupy historyków, myślę że przeważającej, która jest przekonana, że Piłsudski nie szykował się do zamachu stanu. Nie ma źródeł wskazujących na takie przygotowania. Jego działania miały być wyłącznie manifestacją siły. Poseł ZSRS w Warszawie Piotr Wojkow stwierdził, że ta „demonstracja przekształciła się w zamach”.
Haller dużo mówił i cieszył się popularnością wśród weteranów Błękitnej Armii. Popularny był również na Pomorzu, ponieważ dowodził operacją jego wcielenia do Rzeczypospolitej w 1920 r. Jego wpływy w armii i jej korpusie oficerskim nie były oczywiście tak znaczące, jak te, które miał Piłsudski. Generał Haller lubił się przechwalać swoimi wpływami. Nie jestem zwolennikiem historii alternatywnej, więc mówię o tym wyłącznie w kategoriach hipotetycznych.
PAP: Grudzień 1922 r., gdy zamordowano prezydenta Narutowicza, pokazał, że Haller chciał uchodzić za przeciwwagę wobec Piłsudskiego…
Prof. Mariusz Wołos: Nie on jeden. Takich, którzy chcieli odegrać taką rolę, było więcej. W armii w tym czasie było trzech znaczących Józefów – Piłsudski, Haller i Dowbor-Muśnicki. Ten ostatni miał swoich zwolenników wśród weteranów I Korpusu Polskiego na Wschodzie. Był on jednak poza głównym nurtem wydarzeń w maju 1926 r.
Można także wymienić innych ambitnych generałów, takich jak Władysław Sikorski, który zajmował stanowisko premiera i ministra spraw wewnętrznych w latach 1922-1923. Miał duże zasługi w kształtowaniu sojuszu polsko-francuskiego i wiele znajomości wśród generalicji oraz polityków francuskich.
Postaci pretendujących do roli pierwszego polityka w mundurze było wiele. Różne okoliczności sprawiły, że najwierniejsza gwardia, nie tak mała, była u boku Józefa Piłsudskiego. On budował swój obóz od kilku dziesięcioleci, czego nie robili inni. Pamiętano mu jego działalność przed I wojną światową, stworzenie Legionów, Polskiej Organizacji Wojskowej i zasługi w budowie państwa. Jego atuty były niezaprzeczalne.
Abstrahując od sprawy osobowości i wpływów w armii należy zauważyć, że zawsze dobrze postrzegany jest polityk, który niczym się nie skompromitował, a z własnej nieprzymuszonej woli wycofał się z życia politycznego w zacisze, w tym wypadku Sulejówka. Proszę pamiętać, że generał Charles de Gaulle, gdy wracał do władzy w 1958 r. miał za sobą dwanaście lat spędzonych „w swoim Sulejówku”, czyli Colombey-les-Deux-Églises. Jego nieobecność na scenie politycznej Francji pomogła mu, bo zaczęto go postrzegać jako jedynego, który uratuje państwo. Ten mechanizm w obu krajach był podobny, choć analogia ta nie jest wiążąca.
PAP: Te sytuacje są o tyle podobne, że w obu krajach elity polityczne były skompromitowane.
Prof. Mariusz Wołos: Tak, ten fakt pomaga silnym osobowościom, które wycofały się ze skompromitowanego życia politycznego i teraz wracają.
PAP: Kompromitacja elit IV Republiki była w oczach Francuzów całkowita, ale czy jesteśmy w stanie powiedzieć, jakie zaplecze społeczne stało za Piłsudskim w maju 1926 r.?
Prof. Mariusz Wołos: Nie jesteśmy w stanie tego dokładnie ocenić, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można powiedzieć, że zapleczem tym są wszyscy niezadowoleni z poprzednich kilku lat. Proszę pamiętać, że Piłsudskiego poparli nawet komuniści.
PAP: Później określili to „błędem majowym”.
Prof. Mariusz Wołos: To określenie pojawiło się, gdy komuniści musieli wycofać się z poparcia dla zamachu. Poparcie to było jednak spontaniczne i oddolne, a nie zlecone przez Moskwę.
Poparły go również inne siły lewicy, między innymi kolejarze związani z Polską Partią Socjalistyczną, którzy mieli ogromny wpływ na przepuszczanie transportów wojskowych do Warszawy. Wbrew pozorom poparcie dla działań Piłsudskiego było dość szerokie. Proszę pamiętać również, że poparła go niepodległościowa inteligencja, która często miała zabarwienie lewicowe, ale byli wśród niej również centryści, tacy jak Kazimierz Bartel.
Warto spojrzeć na poparcie dla Piłsudskiego w poszczególnych regionach Polski. Z pewnością najmniej zwolenników miał w dawnym zaborze pruskim. Wynikało to z różnych względów historycznych. O wiele lepiej wyglądało to w Galicji, Królestwie Polskim i na Kresach, choć i tam nie wszędzie go popierano.
Bardzo ciekawy jest przypadek konserwatystów, grupy niezbyt licznej, ale bardzo wpływowej, związanej z ziemiaństwem i częścią inteligencji akademickiej. Konserwatyści wileńscy, czyli „żubry kresowe”, od razu poparli zamach majowy. W innych regionach ziemiaństwo zaczęło popierać Piłsudskiego stopniowo, choć dość szybko. Bardzo ciekawy jest tu przypadek ewolucji poglądów ziemian wielkopolskich i pomorskich. Wcześniej wiązali swoje nadzieje z Narodową Demokracją. Po zamachu majowym są oni już zwolennikami obozu Piłsudskiego.
PAP: Spośród konserwatystów najbardziej zachwycony zamachem majowym był Stanisław Cat-Mackiewicz.
Prof. Mariusz Wołos: Cat jest postacią sztandarową, ale obok niego byli również Karol Niezabytowski i Aleksander Meysztowicz, którzy byli ministrami w pierwszym rządzie Piłsudskiego.
PAP: Uściślijmy jakimi motywami kierowali się komuniści popełniając „błąd majowy”?
Prof. Mariusz Wołos: Komuniści wybierali mniejsze zło. Piłsudski był dla nich bardziej „strawny” niż „faszystowski” rząd Witosa. Co więcej, część komunistów widziała w Piłsudskim kogoś na wzór Aleksandra Kiereńskiego, czyli tego, który obali siły skrajnie prawicowe i otworzy proletariatowi drogę do przejęcia pełni władzy. Mało zbadany jest wątek przenoszenia przez komunistów wzoru przejmowania władzy z Rosji do Polski.
Proszę pamiętać również, że wydarzenia maja 1926 r. zaskoczyły komunistów. Musieli momentalnie dostosować się do nowej sytuacji i wybrali takie stanowisko: w starciu sił im przeciwnych poparli Piłsudskiego, opierając się na względach doktrynalnych i doświadczeniach rewolucji 1917 r. Później zaś mogli obrócić się przeciwko niemu.
Prof. Mariusz Wołos: Nie zgadzam się z historykami, którzy mówią, że w maju 1926 r. na ulicach Warszawy doszło do wojny domowej. Cała zasługa Piłsudskiego polegała na tym, że nie dopuścił do jej wybuchu. Oczywiście nie należy przy tym zapominać o dużej liczbie ofiar i rannych tych walk.
PAP: Jakie narzędzia poparcia dla Piłsudskiego mieli polscy komuniści? Przecież środowisko to stanowiło margines sceny politycznej.
Prof. Mariusz Wołos: Pragnęli przekształcić wypadki na ulicach Warszawy w wojnę domową. Liczyli, że eskalacja tego konfliktu wzmocni siły skrajne. Nie były to rachuby wzięte z sufitu. Podobnie zachowali się w 1923 r., gdy używając ich pojęć, doszło do „rewolucyjnego wrzenia” w Niemczech. To, że tam się nie udało nie oznaczało dla komunistów, że nie należy próbować dalej. To stanowi klucz do zrozumienia ich postawy.
Piłsudski zdawał sobie sprawę z taktyki komunistów. Jednym z pierwszych jego działań po zakończeniu walk, a nawet jeszcze w ich trakcie, było odebranie broni tym, którzy nie powinni jej nosić, czyli robotnikom. Udało się to zrobić. Nie zgadzam się z historykami, którzy mówią, że w maju 1926 r. na ulicach Warszawy doszło do wojny domowej. Cała zasługa Piłsudskiego polegała na tym, że nie dopuścił do jej wybuchu. Oczywiście nie należy przy tym zapominać o dużej liczbie ofiar i rannych tych walk.
PAP: Chyba był to najkrwawszy zamach stanu w Europie okresu międzywojennego.
Prof. Mariusz Wołos: Tak. Według obliczeń komisji gen. Lucjana Żeligowskiego zginęło 379 osób, a około 900 zostało rannych. Prawdopodobnie ta druga liczba jest zaniżona, ponieważ lekko ranni w wielu wypadkach nie zgłaszali się do służb medycznych. Wiele tragedii spowodowanych było tym, że część warszawiaków oglądała toczące się walki jak teatr. Takie są konsekwencje walk toczonych w mieście.
PAP: A czy do listy ofiar zamachu majowego należy doliczyć jeszcze kilka nazwisk generałów?
Prof. Mariusz Wołos: Myślę, że tak, ale są to sprawy niezwykle trudne do zbadania ze względu na brak dokumentacji źródłowej. Domyślam się, że ma Pan na myśli generałów Włodzimierza Ostoję-Zagórskiego i Tadeusza Jordana Rozwadowskiego…
PAP: Bardziej tego pierwszego.
Prof. Mariusz Wołos: Oczywiście, ponieważ Zagórski zniknął w Warszawie w sierpniu 1927 r. i nigdy nie odnaleziono jego ciała. W Polsce krążyły na temat jego zaginięcia zupełnie fantastyczne plotki. Według jednej z wersji rozpowszechnianej między innymi przez Witosa gen. Zagórski został zamordowany przez Zygmunta Wendę, Józefa Becka i Bogusława Miedzińskiego. Jego ciało miało zostać poćwiartowane i obciążone kamieniami spoczęło na dnie Wisły.
PAP: I to wszystko miało się wydarzyć w Belwederze...
Prof. Mariusz Wołos: Tak, ponieważ bezpośrednim powodem miało być nieoddanie przez Zagórskiego honorów Marszałkowi, na co ostro zareagować miał podpułkownik Beck. Nikt tego jednak nigdy nie udowodnił. Są to wyłącznie przekazy z drugiej ręki.
Słyszałem również teorię, według której Zagórski zniknął, ponieważ był agentem niemieckim, uciekł do Republiki Weimarskiej i żył spokojnie w Niemczech do lat sześćdziesiątych. Prawdopodobnie nigdy nie dowiemy się prawdy, ponieważ nie dysponujemy dokumentami, które dla historyka są jedyną podstawą do takich rozważań.
Bez wątpienia jednak Zagórski był przeciwnikiem Piłsudskiego oraz piłsudczyków i był z nimi skonfliktowany od czasów legionowych. Nie wykluczałbym więc, że popełniono zbrodnię.
PAP: W maju 1926 r. posłem ZSRS w Warszawie był Piotr Wojkow. Oceniany jest jako fatalny dyplomata.
Prof. Mariusz Wołos: Oceniając go z punktu widzenia klasycznej dyplomacji francuskiej z pewnością jego nota musi być fatalna. Miał jednak swoje dobre sposoby funkcjonowania jako poseł i pozyskiwania informacji. Pamiętajmy także, iż ciągnęła się za nim zła sława zamieszania w zamordowanie rodziny carskiej w Jekaterynburgu w 1918 r. Chwalił się tym na salonach, co odstręczało od niego wielu potencjalnych informatorów.
PAP: Za te morderstwa poniósł ostatecznie karę.
Prof. Mariusz Wołos: Tak, aczkolwiek strzały wymierzone w niego w 1927 r. przez Borysa Kowerdę były w większym stopniu zemstą za walkę z religią w ZSRS. Był on głównym symbolem Sowietów w Polsce i dlatego został zamordowany. Sprawa jego morderstwa nie jest jednak wciąż do końca jasna.
PAP: Jaka była reakcja sowieckiej dyplomacji na zamach majowy i jakie znaczenie miał układ podpisany przez Moskwę z Litwą?
Prof. Mariusz Wołos: Ma to ogromne znaczenie. Sowieci doskonale wiedzieli, że stosunki Polski z Litwą były fatalne. Układ podpisany we wrześniu 1926 r. jest nazywany w Moskwie „pierwszą dyplomatyczną klęską Piłsudskiego”. Moskwa doskonale wiedziała, że konfliktowanie Polski z sąsiadami jest jej na rękę, bo osłabia międzynarodową pozycję Warszawy. Konflikt z Litwą co najmniej utrudniał Polsce kontakty z Łotwą i Estonią, a przez to torpedował koncepcję budowy bloku państw zagrożonych przez Sowietów.
Stronie polskiej chodziło o zjednoczenie państw graniczących z Sowietami i razem z nimi układanie polityki wobec Moskwy. ZSRS uważało, że jest to budowany przez wielkie mocarstwa a wymierzony w nich agresywny blok. Nie mieściło im się w głowach, że ta polityka nie jest sterowana przez Wielką Brytanię. Jest to kompletna brednia, ponieważ historycy udowodnili, że ani zamach majowy ani polska dyplomacja po 1926 r. nie były sterowane przez Londyn, ale taka teza pasowała do odwiecznej paranoi rosyjskiej. Wynika ona z wielkomocarstwowego myślenia, że wszystkim co dzieje się na świecie sterują potężne mocarstwa, a wszyscy inni mają się im podporządkować. Dochodziło nawet do pewnego paradoksu: szukania przez różnych „Wojkowów” jakichkolwiek dowodów, na uzależnienie Piłsudskiego od Brytyjczyków. Często wychodziły z tego absurdalne teorie.
PAP: A jaka była postawa naszych sojuszników: Francji i Rumunii?
Prof. Mariusz Wołos: Na pewno Józef Piłsudski nie był we Francji szczególnie wysoko notowanym polskim politykiem. Stawiano tam raczej na jego przeciwników, traktujących sojusz z Francją jako kamień węgielny polskiej polityki zagranicznej.
PAP: Już wówczas stawiali na Władysława Sikorskiego?
Prof. Mariusz Wołos: Oczywiście, ale również na endecję, dla której największym przeciwnikiem na arenie międzynarodowej były Niemcy. Przy takim założeniu naturalnym sojusznikiem była Francja, która musiała przez to przychylnie patrzeć na endecję.
Piłsudczycy byli dla nich zbyt niezależni. Francja miała w tym względzie pewne doświadczenia z okresu pełnienia przez Piłsudskiego funkcji Naczelnika Państwa. Osoby z jego otoczenia, takie gen. Kazimierz Sosnkowski, mjr Józef Beck i ppłk Bolesław Wieniawa-Długoszowski były skonfliktowane z Francuską Misją Wojskową, która urzędowała w Polsce od 1919 r. Nie patrzono więc przychylnie na powrót Piłsudskiego do władzy.
W przypadku Rumunii sprawa wyglądała nieco inaczej, między innymi ze względu na wizytę Piłsudskiego w Bukareszcie we wrześniu 1922 r. Udowodniła ona, że więzów łączących Polskę z Rumunią nie zamierza rozluźniać. Wiedziano, że dla Piłsudskiego największym wrogiem jest ZSRS i przez to będzie czynił wszystko, żeby podtrzymać sojusz obronny z 1921 r.
Zamach źle przyjęto w Czechosłowacji. Piłsudskiego traktowano bardzo nieufnie, widziano w nim przeciwnika, człowieka, który wprost mówił, że Czechosłowacja jest tworem całkowicie sztucznym, prędzej czy później skazanym na rozpad. Stąd stosunek elit czechosłowackich do zamachu był negatywny albo bardzo powściągliwy.
PAP: A w Berlinie?
Prof. Mariusz Wołos: W Berlinie na zamach spoglądano z pewnymi nadziejami, ponieważ na Piłsudskiego nie patrzono tak negatywnie jak na endecję. To nie oznacza, że cieszono się tam z powrotu Piłsudskiego do władzy. Kiedy w grudniu 1927 r. w Genewie doszło do spotkania premiera Piłsudskiego z ministrem spraw zagranicznych Niemiec Gustavem Stresemannem ich rozmowa była pełna wzajemnej nieufności.
Obie strony deklarowały chęć normalizacji stosunków, ale pojawiały się również wszystkie kwestie sporne, takie jak optanci niemieccy opuszczający polskie Pomorze, wojna celna, czy polityka Polski wobec Prus Wschodnich. Piłsudski wiedział również o współpracy Reichswehry z Armią Czerwoną. 24 kwietnia 1926 r. zawarto przecież traktat berliński.
PAP: Czy był on jednym z powodów przyspieszenia działań Piłsudskiego w maju 1926 r.?
Prof. Mariusz Wołos: Bez wątpienia tak. Polscy historycy kładą nacisk głównie na krajowe przyczyny zamachu, ale miał on również swoje motywy zewnętrzne, takie jak osłabienie pozycji międzynarodowej Polski. Złożyły się na to traktaty z Locarno podpisane w Londynie w 1925 r. i traktat berliński, który był przedłużeniem i wzmocnieniem układu z Rapallo. To w jego wyniku na znacznie wyższy poziom weszły stosunki sowiecko-niemieckie, głównie w sferze militarnej. Nietrudno zgadnąć przeciw komu były wymierzone.
PAP: Czy po zamachu majowym, aż do śmierci Piłsudskiego, polityka polska była bardziej skuteczna niż przed 1926 r.?
Prof. Mariusz Wołos: Na pewno mocniej akcentowany był czynnik niezależności Polski od Francji, traktowany często w kategoriach prestiżowych. Piłsudski robił wiele, żeby pokazać Francuzom i samym Polakom, że nasz kraj nie jest klientem Paryża i ma swoje własne koncepcje w polityce zagranicznej. Czy była to polityka skuteczniejsza? Patrząc z perspektywy ostatnich lat życia Marszałka można zaryzykować taką tezę. Zauważmy jednak, że w 1932 r. podpisujemy pakt o nieagresji z ZSRS. Po jego zawarciu stosunki te ulegają wyraźnej poprawie, aż do 1934 r., gdy podpisaliśmy deklarację o niestosowaniu przemocy z Niemcami. Były to dwa filary polityki równych odległości. Było to niemałe osiągnięcie polskiej dyplomacji w ówczesnej skomplikowanej sytuacji międzynarodowej w Europie. Gdy Piłsudski umierał sytuacja Polski była lepsza niż w maju 1926 r., później jednak znacznie się pogorszyła.
Prof. Mariusz Wołos: Polscy historycy kładą nacisk głównie na krajowe przyczyny zamachu, ale miał on również swoje motywy zewnętrzne, takie jak osłabienie pozycji międzynarodowej Polski. Złożyły się na to traktaty z Locarno podpisane w Londynie w 1925 r. i traktat berliński, który był przedłużeniem i wzmocnieniem układu z Rapallo. To w jego wyniku na znacznie wyższy poziom weszły stosunki sowiecko-niemieckie, głównie w sferze militarnej. Nietrudno zgadnąć przeciw komu były wymierzone.
PAP: Cat-Mackiewicz uważał ironicznie, że swój szczyt polityka ta osiągnęła rankiem 17 września 1939 r.
Prof. Mariusz Wołos: Wtedy była już przeszłością. Skończyła się ona wczesną wiosną 1939 r., gdy Polska powiedziała, że nie chce być „junior-partnerem” III Rzeszy, bo przyjęcie proponowanych układów oznaczałoby wasalizację Polski względem Hitlera.
PAP: Zamach majowy ma jeszcze ofiary symboliczne, takie jak Tadeusz Dołęga-Mostowicz. Pisarz ten postanowił zemścić się na sanacji za pobicie…
Prof. Mariusz Wołos: Przez tak zwanych nieznanych sprawców w mundurach.
PAP: …napisaniem powieści „Kariera Nikodema Dyzmy” piętnującej system rządów Polski po 1926 r. Który obraz II RP po 1926 r. jest bliższy prawdy: ten z „Nikodema Dyzmy” czy „Sztafety” Melchiora Wańkowicza?
Prof. Mariusz Wołos: Prawda leży gdzieś pośrodku. W każdym momencie naszego życia na ziemskim padole każdy patrzy na wydarzenia, oceniając je poprzez swoje doświadczenia. To są dwie skrajności twórczości literackiej. Proszę mi pokazać w obozie sanacyjnym ministra, który byłby podobny do Nikodema Dyzmy i doszedł do władzy nie znając się na niczym i pochodząc nie wiadomo skąd. Jest to pewnego rodzaju spłycanie.
Pułkownik Wacław Wareda, który wprowadza Dyzmę na salony, jest chyba najbliższy Wieniawie-Długoszowskiemu. Nie kto inny jak Antoni Słonimski po wojnie postulował odkłamanie czarnej legendy Wieniawy. Dziś historycy piszący o nim jako o wojskowym, czy dyplomacie, oceniają tę postać bardzo pozytywnie, jako wybitnie inteligentnego człowieka, znającego świat, posługującego się wieloma językami i mającego wiele zainteresowań.
Pracuję obecnie nad biografią Józefa Becka. Prześledziłem po raz kolejny losy oficerów najbliższych Piłsudskiemu, takich jak Józef Beck, Kazimierz Stamirowski, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Mieczysław Wyżeł-Ścieżyński, którzy w 1924 r. trafili na IV kurs doszkolenia Wyższej Szkoły Wojennej w Warszawie prowadzony przez oficerów francuskich, którzy powinni na nich patrzeć nieprzychylnie ze względów wyżej wspomnianych. Nic podobnego. Jedni i drudzy byli profesjonalistami. Wszyscy piłsudczykowscy oficerowie zajęli na tym kursie czołowe lokaty spośród siedemdziesięciu uczestników stanowiących elitę armii. Byli wśród nich przyszli ministrowie i generałowie – wszyscy oni znaleźli się w pierwszej dziesiątce. Nie był to przypadek, ponieważ byli to bardzo zdolni ludzie. Każdy autor powieści ma swoje prawa, ale na tym przykładzie chciałem pokazać jak bardzo przerysowany jest obraz tego skądinąd świetnego dzieła literackiego.
PAP: Ale „Sztafeta” również jest przerysowana…
Prof. Mariusz Wołos: Tak, dlatego prawda tkwi pośrodku.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/