Marszałek Józef Piłsudski nie traktował Ignacego Mościckiego jak partnera do kształtowania polityki – powiedział PAP prof. Andrzej Chojnowski z Instytutu Historycznego UW. 90 lat temu, 4 czerwca 1926 r., Ignacy Mościcki zaprzysiężony został na urząd prezydenta RP.
PAP: Marszałek Maciej Rataj stwierdził, że „Mościcki rozpływał się w Piłsudskim, unicestwiał się w religijnym jakimś oddaniu i nie ma mowy o tym, by mógł być dla niego głosem krytycznym – nie mówię już o tym, żeby mu się w razie potrzeby przeciwstawił”. Czy ta absolutna wierność Ignacego Mościckiego wobec Marszałka była głównym powodem wyznaczenie go przez Piłsudskiego na urząd prezydenta w maju 1926 r.?
Prof. Andrzej Chojnowski: Nie wydaje mi się, żeby stosunek Mościckiego do Piłsudskiego był tak bałwochwalczy. Z pewnością odnosił się do niego z respektem i akceptował wiodącą rolę Piłsudskiego w życiu politycznym. Nie oznacza to jednak, że mu schlebiał i „podlizywał się”. Oczywiście również nie widział dla siebie roli równorzędnej lub roli rywala. To wcale nie oznaczało, że przyjmował bezkrytycznie wszystkie poglądy Piłsudskiego. Jest to więc problem bardzo skomplikowany.
Wypowiedź Rataja, moim zdaniem, należy czytać w kontekście walki politycznej. Jego celem było wykazanie, że otoczenie Piłsudskiego składa się z bezwolnych wykonawców jego woli. Tymczasem cała historia sanacji pokazuje, że ludzie którzy przeznaczali Piłsudskiemu rolę najważniejszej postaci w państwie, sami w zgodzie ze swoimi poglądami określali swój stosunek do rzeczywistości.
Piłsudski wyznaczył Mościckiego do roli prezydenta, ponieważ odpowiadało to jego filozofii w 1926 roku. Zakładała ona, że po dramatycznych wydarzeniach przewrotu majowego należy doprowadzić do złagodzenia nastrojów. W tym celu chciano pokazać, że władzy nie przejął obóz fanatycznych ideologów o skonkretyzowanych poglądach, które prowadziłyby do ostracyzacji dużej części społeczeństwa, ale ludzie uczciwi, kompetentni, nieskompromitowani aferami. Ich atutem miało być również i to, że nie mieli wielkiego doświadczenia politycznego i nie byli „zgrani” w konfliktach partyjnych. Piłsudski dysponował kilkoma tego rodzaju postaciami, takimi na przykład jak Kazimierz Bartel.
Prof. Andrzej Chojnowski: Piłsudski wyznaczył Mościckiego do roli prezydenta, ponieważ odpowiadało to jego filozofii w 1926 roku. Zakładała ona, że po dramatycznych wydarzeniach przewrotu majowego należy doprowadzić do złagodzenia nastrojów.
PAP: Jak Piłsudski traktował prezydenta Mościckiego i jaką rolę mu wyznaczał?
Prof. Andrzej Chojnowski: W samym obozie rządzącym nie było wątpliwości, że Piłsudski jest postacią najważniejszą, która nadaje ton. Sam Piłsudski oczywiście miał tego świadomość i z drugiego, a czasami pierwszego szeregu kontrolował państwo. Nie traktował przy tym Mościckiego jak partnera do kształtowania polityki. Zresztą Mościcki nie miał takich ambicji, ponieważ wcześniej nie był politykiem i do polityki wszedł dopiero zostając prezydentem.
Symboliczną zapowiedzią pozycji Mościckiego jako prezydenta była scena z mszy świętej odprawionej zaraz po ceremonii zaprzysiężenia. Podobnie jak duża część środowiska sanacyjnego był Mościcki człowiekiem indyferentnym religijnie. Dlatego nie bardzo wiedział kiedy klękać lub wstawać w trakcie nabożeństwa. Ponieważ wypadało, żeby to prezydent inicjował odpowiednie zachowania, Piłsudski delikatnie trącał go w ramię sugerując co ma uczynić w danym momencie.
Jednak stopniowo sytuacja zaczęła się zmieniać. Piłsudski kierował się filozofią uświadamiania społeczeństwu konieczności poważania instytucji państwa i postaci sprawujących urzędy. Pragnął, aby Polacy mieli wiedzę na temat tego, czym jest majestat państwa i jego autorytet. Głównym narzędziem do tego miało być wzmocnienie władzy wykonawczej i tworzenie systemu prezydenckiego. Z tego powodu Piłsudski w sposób nawet nieco teatralny pokazywał, że prezydent jest postacią numer jeden.
Do przewrotu majowego prezydent nic nie znaczył w ówczesnej konfiguracji ustrojowej. Piłsudski chciał zmienić tę sytuację i mimowolnie wzmacniał autorytet samego Mościckiego. Nie traktował go jak marionetki. Gdy odwiedzał prezydenta na Zamku Królewskim zakładał mundur galowy marszałka, aby pokazać że spotyka się z najważniejszą osobą w państwie. Prędzej czy później musiało to owocować przekonaniem przynajmniej części społeczeństwa, że prezydent staje się postacią ważniejszą niż wynikało to z poprzedniej praktyki.
Piłsudski i Mościcki byli równolatkami. Ten pierwszy zaczął jednak wcześniej chorować i można było domniemywać, że kiedy odejdzie zupełnie lub częściowo z życia politycznego, to Mościcki stanie się postacią znaczącą, zdolną wypełnić częściowo lukę po wielkim marszałku. Wokół prezydenta zaczęli więc pojawiać się ludzie, którzy wyobrażali sobie, że zbudują sobie przy jego pomocy własną pozycję. Zaczął się tworzyć ośrodek polityczny skupiony wokół Mościckiego. Po śmierci Piłsudskiego zaowocowało to „wyrośnięciem” Mościckiego większym niż wszyscy się tego spodziewali. Był to właśnie efekt świadomej polityki Piłsudskiego, który poniekąd namaszczał osobę sprawującą urząd prezydencki do ważnej roli w strukturze państwa.
PAP: Często zapomina się, że w 1933 r. rozważano wybór innej osoby na urząd prezydenta. Jako kandydatów wymieniano m.in. Walerego Sławka i samego Józefa Piłsudskiego. Ta druga kandydatura wydawała się logiczna w kontekście prac nad nową konstytucją wprowadzającą system prezydencki.
Prof. Andrzej Chojnowski: W 1933 r. otoczenie Piłsudskiego zdawało sobie sprawę, że ze względu na jego stan zdrowia jest człowiekiem u schyłku życia. Można było go obdarzyć prezydenturą, ale nie wiedziano jeszcze wówczas, kiedy nowa konstytucja wejdzie w życie. Wiele spekulowano na temat wyborów, ale Piłsudski mimochodem zasugerował, że nie myśli o żadnej zmianie na tym stanowisku. Był zupełnie przekonany, że Mościcki może trwać na tym stanowisku kolejną kadencję.
Moim zdaniem wynikało to z faktu, że Piłsudski już wówczas przeżywał kryzys wiary w umiejętności swoich współpracowników należących do grupy pułkowników. W 1933 roku doszło do kilku incydentów w tym zakresie. Piłsudski nie wierzył, że jego podkomendni będą w stanie przejąć pełnię odpowiedzialności za całokształt spraw państwowych. Nie miał więc powodów do namaszczania któregokolwiek z nich na urząd prezydenta. Być może liczył również, że dostrzeże w środowisku sanacyjnym nowe postacie mogące objąć ster rządów. Pewną rolę mogło odegrać też jego „starcze wygodnictwo”, przejawiające się niechęcią do zmian. Sprawa była na tyle zawiła, że nie zdecydował się na żadne zmiany personalne, ale taka decyzja wynikała z jego świadomego namysłu.
PAP: Czy Mościcki poczuł się liderem obozu sanacyjnego w maju 1935 r., czyli po uchwaleniu nowej konstytucji oraz śmierci Piłsudskiego, czy może już wcześniej przejawiał takie ambicje?
Prof. Andrzej Chojnowski: On nigdy nie uznawał się za lidera, ale za jedną z ważnych postaci systemu władzy. W pewnym momencie Mościcki doszedł do wniosku, że skoro sam Piłsudski nie przechylił szali na korzyść osób typowanych na jego następców, to on może odegrać większą rolę. Sprzyjała temu sytuacja prawna. Konstytucja kwietniowa czyniła z prezydenta niekwestionowanego suprematora. Mościcki mógł więc wykorzystać prawo do zdobycia mocniejszej pozycji.
Nawet jeśli Mościcki miał takie ambicje lub były one w nim podsycane przez jego ambitne otoczenie, to rychło okazało się, że ośrodek zamkowy jest za słaby do odegrania przodującej roli zarówno w obozie sanacyjnym, jak i w całym systemie władzy. Dlatego bardzo szybko doszło do kompromisu łamiącego konstytucję. Opierał się on na uczynieniu z Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych postaci niemal równorzędnej prezydentowi. Pokazywało to słabość pozycji Mościckiego, który musiał zadowolić się rolą jednego z dwóch, a nie rolą lidera.
Przekonanie Mościckiego, że będzie odgrywać większą niż wcześniej rolę pojawiło się już przed śmiercią Piłsudskiego, od czasu reelekcji. Mościcki mógł poczuć, że Piłsudski obdarzył go większym zaufaniem niż się spodziewał. Podbudowało to jego pozycję. Niektórzy złośliwie plotkowali, że znacząco wpłynęło na niego małżeństwo ze znacznie młodszą Marią z domu Dobrzańską, primo voto Nagórną, zaledwie w rok po śmierci pierwszej żony. Wiara, że sam może prowadzić obóz sanacyjny trwała jednak bardzo krótko.
Prof. Andrzej Chojnowski: W pewnym momencie Mościcki doszedł do wniosku, że skoro sam Piłsudski nie przechylił szali na korzyść osób typowanych na jego następców, to on może odegrać większą rolę. Sprzyjała temu sytuacja prawna. Konstytucja kwietniowa czyniła z prezydenta niekwestionowanego suprematora. Mościcki mógł więc wykorzystać prawo do zdobycia mocniejszej pozycji.
PAP: Stanisław Cat-Mackiewicz napisał, że Mościcki dążył do kompromisu z Rydzem-Śmigłym za cenę łamania konstytucji. Kompromis ten skutkował jednak zepchnięciem na margines życia politycznego tak ważnych i zasłużonych wcześniej postaci jak Walery Sławek. Czy Mościcki poniekąd nie ponosi winy za odsunięcie Sławka, które w efekcie doprowadziło do jego samobójstwa?
Prof. Andrzej Chojnowski: W kategoriach moralnych można tak oceniać tę sytuację. Cat-Mackiewicz jako jeden z pierwszych podnosił ten argument. Należy jednak zadać pytanie: czy Walery Sławek był tą postacią, która zasługiwała na odegranie roli następcy wielkiego marszałka. Jego odsunięcie dokonało się po części za sprawą własnej nieudolności. Gdy zabrakło jego mentora, Sławek nie potrafił odnaleźć się w nowej sytuacji. Był też naiwnym utopistą, a nie politykiem z krwi i kości. Gdyby historia potoczyłaby się tak, że zostałby prezydentem, to mam wątpliwości czy przysłużyłoby się to Polsce. Zwycięstwo bardziej wiernych, „ortodoksyjnych” piłsudczyków nie musiało wcale skutkować wzmocnieniem państwa i lepszym przygotowaniem do wyzwań stojących przed Polską u schyłku lat trzydziestych.
Moim zdaniem Sławek do pewnego stopnia skompromitował się swoimi pomysłami politycznymi i to właśnie, a nie intrygi Rydza-Śmigłego czy Mościckiego zdecydowało o jego porażce. Odnalazłem projekt koncepcji ustrojowej przyświecającej Sławkowi nazwanej przez niego Powszechną Organizacją Społeczną, która miała być podstawą nowej konstrukcji państwa po śmierci Piłsudskiego.
Przez wiele lat historycy poszukiwali tego dokumentu i nie znając go przedstawiali w sposób dość bezkrytyczny zamierzenia Sławka. Gdy jednak po latach czyta się ten dokument to widać zupełną bezradność wobec problemów kraju. Gdyby miała to być dyrektywa programowa dla obozu sanacji to nie wynikłoby z tego nic dobrego dla Polski. Anegdota mówi, że Walery Sławek wysłał ten projekt do wielu osób, wśród których był Rydz-Śmigły. Ten doszedł po lekturze do wniosku, że nie ma o czym ze Sławkiem rozmawiać. W tej sprawie jestem w stanie przyznać Rydzowi wiele racji.
PAP: Często mówi się, że Mościcki nie zdał egzaminu we wrześniu 1939 r. Z reguły na obronę tej tezy podnosi się dwa argumenty: odmowę stworzenia rządu obrony narodowej na wzór tego z 1920 r. oraz „ucieczkę” do Rumunii i zrzeczenie się urzędu. Czy fakty te pokazują, że Mościcki nie dorastał do roli prezydenta?
Prof. Andrzej Chojnowski: Jak już powiedziałem Mościcki nie był politykiem w znaczeniu charakterologicznym. Jeżeli ktoś zostaje prezydentem czy premierem to najczęściej ze względu na posiadanie „żyłki politycznej”. Czasami jednak nieco przypadkiem obejmuje funkcje państwowe i dopiero wówczas pojawia się w nim zainteresowanie polityką. Mościcki nigdy nie patrzył na sprawy kraju w sposób całościowy, głównie interesowały go kwestie gospodarcze i to traktowane bardzo technicznie. Pamiętajmy bowiem, że był wybitnym inżynierem-chemikiem. W 1939 r. nie pogrążył się więc jako polityk i mąż stanu, ponieważ już wcześniej nim nie był.
Niepowołanie rządu jedności było jednak bardzo wyraźnym błędem całego obozu sanacyjnego, a nie wyłącznie Mościckiego. Rząd ten niewiele by zmienił, ale mógł pozwolić sanacji na wybronienie się przed oskarżeniami o klęskę, rozkładałby odpowiedzialność na całą scenę polityczną. Sanacja nawet ze swojego egoistycznego punktu widzenia postąpiła więc głupio.
Prof. Andrzej Chojnowski: Sanacja zdawała się jednak nie rozumieć, że każdy kto tak dotkliwie przegrał wojnę musi utracić poparcie społeczne. Nawet gdyby rząd pozostał dłużej broniąc się na jakimś skrawku ziemi przy granicy z Rumunią to jednak jego moralna reputacja byłaby zszargana.
Nie rozumiano, co jest znacznie bardziej obciążające dla Mościckiego i jego formacji politycznej, że po klęsce wojennej szok społeczeństwa jest tak wielki, że spowoduje odrzucenie władz sanacyjnych. Propaganda od dawna wpajała Polakom, że kraj jest przygotowany do wojny i skutecznie stawi opór najeźdźcom.
Pamiętajmy, że do klęski Francji nie dostrzegano, że wojna 1939 r. nie oznaczała całkowitej kompromitacji państwa polskiego. Bezpośrednio po zakończeniu działań wojennych ocena polskich poczynań wojskowych była bardziej krytyczna aniżeli miało to miejsce później. Sanacja zdawała się jednak nie rozumieć, że każdy kto tak dotkliwie przegrał wojnę musi utracić poparcie społeczne. Nawet gdyby rząd pozostał dłużej broniąc się na jakimś skrawku ziemi przy granicy z Rumunią to jednak jego moralna reputacja byłaby zszargana.
PAP: Czy Mościcki 17 września 1939 r. wierzył, że zachowa swój urząd na emigracji?
Prof. Andrzej Chojnowski: Myślę, że Mościcki 17 września 1939 r. liczył na zachowanie urzędu na emigracji. Cały rząd przekraczając granicę z Rumunią kierował się przekonaniem, że dojdzie do wykonania umów polsko-rumuńskich i władze RP przez ten kraj przedostaną się do sojuszniczej Francji, aby kontynuować swoją działalność. Nie przewidziano, że Rumunia ze względu na szantaż niemiecki złamie swoje zobowiązania i internuje polskie władze.
Nie rozumiano, co jest znacznie bardziej obciążające dla Mościckiego i jego formacji politycznej, że po klęsce wojennej szok społeczeństwa jest tak wielki, że spowoduje odrzucenie władz sanacyjnych.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/