Organizacja uroczystości upamiętniających majora Ludwika Idzikowskiego, który rozbił się samolotem na Azorach w 1929 r., poróżniła regionalne władze tego atlantyckiego archipelagu z rządem w Lizbonie. Przy okazji odświeżyła też pamięć Portugalczyków o tragicznej próbie pionierskiego przelotu z Europy do Ameryki.
Na Azorach nie milkną echa obchodów ku czci tragicznie zmarłego na wyspie Graciosa polskiego majora Ludwika Idzikowskiego. Organizujący uroczystości rząd w Lizbonie omyłkowo nie zaprosił na wydarzenie szefa regionalnego rządu Azorów Vasco Cordeiro.
Ceremonia, na którą na początku września br. zaproszono m.in. przedstawicieli polskiej ambasady w Lizbonie oraz szefa polskiego Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych Jana Ciechanowskiego, stała się nie tylko tematem licznych wypowiedzi lidera azorskiego rządu, ale również zwołanej w Lizbonie konferencji prasowej centroprawicowego rządu Pedra Passosa Coelho.
„Nie mieliśmy zamiaru pominąć władz Azorów podczas uroczystości ku czci Ludwika Idzikowskiego. To była zwyczajna pomyłka, za którą przeprosiliśmy już kierownictwo regionalnego rządu tego archipelagu”, wyjaśniał rzecznik prasowy portugalskiego rządu Luis Marques Guedes.
O tym, że upamiętnienie tragicznego lotu majora Idzikowskiego było ważne dla Lizbony może świadczyć obecność na uroczystościach Berty Cabral, wiceszefowej portugalskiego Ministerstwa Obrony Narodowej.
Jak powiedziała PAP Maria Conceicao Cordeiro, wiceburmistrz Santa Cruz de Graciosa, głównego miasta wyspy Graciosa, wybudowany w 1979 r. w miejscu katastrofy polskiego samolotu pomnik nie był dotychczas często odwiedzany przez rodaków Idzikowskiego.
Maria Conceicao Cordeiro: Oddalenie Azorów od kontynentu europejskiego i brak wspólnoty polskiej na naszym archipelagu nie sprzyja organizacji wydarzeń upamiętniających zmarłego tragicznie Ludwika Idzikowskiego. Także dojazd do samego miejsca katastrofy, na którym stoi pamiątkowy krzyż, nie jest łatwy.
„Oddalenie Azorów od kontynentu europejskiego i brak wspólnoty polskiej na naszym archipelagu nie sprzyja organizacji wydarzeń upamiętniających zmarłego tragicznie Ludwika Idzikowskiego. Także dojazd do samego miejsca katastrofy, na którym stoi pamiątkowy krzyż, nie jest łatwy”, wyjaśniła Cordeiro.
Portugalska urzędnik ujawniła, że pomiędzy inauguracją symbolicznego monumentu i wrześniowym złożeniem kwiatów wraz z wmurowaniem pamiątkowej tabliczki pod pomnikiem Idzikowskiego tylko dwa razy zorganizowane zostały duże uroczystości z udziałem przedstawicieli polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych: w 1989 r i 2013 r.
Tymczasem według komentatorów lizbońskiego dziennika „Diario de Noticias”, dzięki protokolarnemu zgrzytowi między Lizboną a Ponta Delgadą, głównym miastem Azorów, Portugalczycy mogli po raz kolejny poznać okoliczności tragicznego przelotu nad Atlantykiem pochodzącego z Warszawy pilota.
Choć ta sama gazeta przed 86 laty informowała o katastrofie Idzikowskiego na Graciosie, to okoliczności tragedii warszawskiego pilota były w Portugalii mało znane. Unikano upubliczniania informacji, że do śmierci polskiego majora przyczyniły się błędy popełnione podczas akcji ratowniczej.
Po raz pierwszy 39-letni Idzikowski wyleciał z paryskiego lotniska Le Bourget samolotem Amiot 123 w kierunku Nowego Jorku 3 sierpnia 1928 r. o 4.45. W drodze towarzyszył mu polski nawigator Kazimierz Kubala.
Podróż Idzikowskiego była pierwszą próbą przelotu nad Atlantykiem podjętą przez polskiego lotnika od trudniejszego kierunku zachodniego, przeciwnego do wiatrów. Wcześniej nikomu się to nie powiodło, a i wyprawa bombowca zwanego „Marszałek Piłsudski” zakończyła się fiaskiem. Po pokonaniu 3200 km samolot zaczął odmawiać posłuszeństwa i niemal w połowie drogi do celu załoga podjęła decyzję o powrocie.
Szczęśliwie dla Idzikowskiego i Kubali, którzy znajdowali się około 70 mil morskich od brzegów północno-zachodniej Portugalii, „Marszałkowi Piłsudskiemu” udało się wylądować na oceanie w pobliżu przepływającego tam właśnie niemieckiego statku „Samos”. Wprawdzie okrętowym dźwigiem wyciągnięto maszynę, ale odniosła ona na tyle duże uszkodzenia, że nie nadawała się do dalszego użytkowania. Konieczny był zakup nowego samolotu.
Kolejną próbę polscy lotnicy podjęli latem 1929 r. na drugim egzemplarzu Amiot 123, który zakupiono ze składek amerykańskiej Polonii. Maszyna o nazwie „Orzeł Biały” wyleciała 13 lipca w środku nocy z tego samego lotniska co przy pierwszej próbie. Ponoć na krótko przed startem załoga podjęła decyzję o przemianowaniu samolotu na: „Marszałek Piłsudski”.
27 godzin po starcie z paryskiego lotniska Idzikowski i Kubala zdali sobie sprawę z awarii maszyny. Przed archipelagiem azorskim silnik zaczął odmawiać posłuszeństwa, a dwójka Polaków postanowiła lądować na wyspie Faial.
Ostatecznie jednak nie udało się dolecieć na Faial i Polacy musieli lądować na sąsiedniej wyspie Graciosa. Manewr był trudny z racji jej skalistej nawierzchni. Wprawdzie lotnicy upatrzyli sobie stosunkowo równy teren na polu w pobliżu miejscowości Brasileira, w środkowej części wyspy, ale ich samolot uderzył w kamienisty murek, typowy dla azorskich plantacji.
Pomimo skapotowania maszyny, Kazimierz Kubala wyszedł z wypadku niemal bez szwanku. Mniej szczęścia miał pilot. Ludwik Idzikowski ciężko ranny został zakleszczony w samolocie, a okoliczna ludność, która błyskawicznie przybiegła na miejsce katastrofy rozpoczęła próby wyciągnięcia lotnika. Szwankowała jednak komunikacja między polskim nawigatorem, a mówiącymi tylko po portugalsku azorskimi rolnikami.
Pomimo skapotowania maszyny, Kazimierz Kubala wyszedł z wypadku niemal bez szwanku. Mniej szczęścia miał pilot. Ludwik Idzikowski ciężko ranny został zakleszczony w samolocie, a okoliczna ludność, która błyskawicznie przybiegła na miejsce katastrofy rozpoczęła próby wyciągnięcia lotnika. Szwankowała jednak komunikacja między polskim nawigatorem, a mówiącymi tylko po portugalsku azorskimi rolnikami.
Dodatkowo akcję ratowniczą utrudniały coraz większe ciemności zapadające nad Graciosą. Rolnicy postanowili zapalić pochodnie, aby zwiększyć widoczność w miejscu wypadku, nasączonym rozlanym paliwem. Decyzja okazała się fatalna w skutkach, gdyż zaprószony ogień doprowadził do eksplozji samolotu. Ludwik Idzikowski spłonął wewnątrz kabiny.
Zwęglone ciało pochodzącego warszawskiego lotnika przetransportował do kraju ORP „Iskra”, który właśnie przebywał u brzegów Graciosy. Zwłoki Idzikowskiego witano z honorami w porcie w Gdyni, do którego dotarły 17 sierpnia. Dwa dni później polski pilot został pochowany na stołecznym Cmentarzu Powązkowskim.
Wraz z ciałem Idzikowskiego do kraju powrócił też Kazimierz Kubala. Wprawdzie rozpoczęte niebawem śledztwo wykazało, że przyczyną awarii silnika były wady iskrowników, ale nawigator wdał się w ostry konflikt z pułkownikiem Ludomiłem Rayskim, szefem ówczesnego Departamentu Lotnictwa Ministerstwa Spraw Wojskowych, który krzywym okiem patrzył na plany polskiego przelotu nad Atlantykiem. Po azorskiej katastrofie w prywatnym gronie winił on za tragedię Idzikowskiego i Kubalę.
Nawigator, który oskarżył przełożonego o fatalny stan polskiego lotnictwa, ostatecznie przegrał przed sądem proces o zniesławienie. Kubalę skazano na 7 miesięcy więzienia. Dodatkowo został on pozbawiony odznaczeń, zdegradowany i wydalony z kadry oficerskiej. Po wyjściu na wolność podjął szybką decyzję o emigracji. W 1933 r. udał się do brazylijskiego Sao Paulo, gdzie żył przez kolejne 43 lata, pracując jako przedsiębiorca.
Z Lizbony Marcin Zatyka (PAP)
zat/ ls