Urodzony we Lwowie w 1933 r. Andrzej Franciszek Spitzman Jordan, przyznaje, że swoje ocalenie z Holocaustu zawdzięcza matce. to ona zadecydowała o ucieczce kiedy 1 września 1939 r. nazistowskie Niemcy dokonały najazdu na Polskę.
82-letni przedsiębiorca nie używa dziś polskich imion. W Portugalii, gdzie mieszka na stałe od ponad 30 lat i w której wybudował renomowane kompleksy hotelowe, znany jest jako Andre Jordan. Lubi powtarzać, że urodził się w Polsce, dorastał w Brazylii i osiadł w Portugalii.
“Nie mam dziś za dużo okazji do porozmawiania po polsku. Mówię w tym języku rzadko. Mam zresztą świadomość, że mój polski jest dosyć archaiczny. Ostatni raz regularnie mówiłem w tym języku z moimi rodzicami. Choć oboje byli pochodzenia żydowskiego to mocno identyfikowali się z Polską”, powiedział PAP Andre Jordan.
Matka Andre Jordana - Faustyna Scherman Jordan - bardzo często wspominała Polskę. Dbała też o kontakt z polskością podczas emigracji. To w jej nowojorskim domu spotykali się przedstawiciele amerykańskiej Polonii, w tym artyści zasłużeni dla polskiej kultury, tacy jak Julian Tuwim, Jan Lechoń, czy Witold Małcużyński. Szczególnie miło Andre Jordan wspomina Lechonia, który podarował mu zeszyt z własnoręcznie wykonanymi przez siebie okładkami.
Światowej sławy autorytet z branży hotelarskiej pamięta, że w rodzinnym domu zawsze mówiło się po polsku. Za sprawą swojej matki, która w młodości przeszła na katolicyzm, Andrzej miał też możliwość wychowywać się pomiędzy dwiema tradycjami religijnymi: żydowską i chrześcijańską. Także dzięki Faustynie Scherman Jordan zawdzięcza swoje ocalenie z Holocaustu. Kiedy 1 września 1939 r. nazistowskie Niemcy dokonały najazdu na Polskę zadecydowała o ucieczce.
“Mogliśmy czekać, ale matka była bardzo zdeterminowana do tego, aby wyjeżdżać natychmiast. Miała złe przeczucia od dłuższego czasu. Dzieliła się nimi z ojcem, ale on był niechętnie nastawiony do pomysłu wyjazdu. Ktoś z naszych znajomych jeszcze przed wybuchem wojny dotarł do nas, aby powiedzieć, że widział wielkie zgrupowanie niemieckich czołgów na granicy z Polską. 1 września rano nad Lwowem pojawiły się niemieckie samoloty. Radio podawało, że zostaliśmy zaatakowani przez wroga. Matka postawiła na swoim i wyjechaliśmy” - wspomina Jordan.
Urodzony w Polsce biznesmen zaznacza, że jego ojciec, Henryk Spitzman Jordan, pomimo uratowania siebie i najbliższych z widma Holocaustu, niechętnie wracał do przeszłości, szczególnie do przedwojnia. Nie mógł pogodzić się z utratą dobytku i przymusową emigracją.
Inaczej było z matką Andre Jordana. Faustyna Scherman Jordan bardzo często wspominała Polskę. Dbała też o kontakt z polskością podczas emigracji. To w jej nowojorskim domu spotykali się przedstawiciele amerykańskiej Polonii, w tym artyści zasłużeni dla polskiej kultury, tacy jak Julian Tuwim, Jan Lechoń, czy Witold Małcużyński. Szczególnie miło Andre Jordan wspomina Lechonia, który podarował mu zeszyt z własnoręcznie wykonanymi przez siebie okładkami.
“Moja mama studiowała przed wojną filologię polską na Uniwersytecie Warszawskim. Była kobietą żywo interesującą się kulturą. Pamiętam rozmowy jakie prowadziła ze swoimi polskimi przyjaciółkami. Zawsze bardzo interesujące i na wysokim poziomie”, wspomina Jordan.
Decyzja matki o ucieczce z zaatakowanej przez Niemców Polski, w decydującym stopniu wpłynęła na jego dalsze losy. Pierwsze miesiące na obczyźnie wspomina jako bardzo trudne.
“Uciekaliśmy przez Rumunię. Przed granicą ktoś zatrzymał nasz samochód. Proszono nas o pomoc przy budowaniu okopów. Po przekroczeniu granicy skierowaliśmy się do Bukaresztu, gdzie pozostaliśmy kilkanaście dni. Pamiętam, że w międzyczasie zamordowano rumuńskiego premiera, a ludzie byli bardzo wstrząśnięci tym faktem. Kilka dni później byliśmy już w Rzymie”, relacjonuje Andre Jordan.
Ojciec Jordana dzięki swoim zagranicznym przyjaciołom zdobył francuską wizę i wraz z rodziną przeprowadził się do Paryża. Pobyt tam okazał się jednak bardzo krótki z uwagi na niemiecką inwazję. Wiosną 1940 r. tułający się po Europie uciekinierzy z Polski dotarli wreszcie do Portugalii. Tam siedmioletni wówczas Andrzej po raz pierwszy poszedł na lekcje. Po kilku miesiącach musiał jednak opuścić anglojęzyczną szkołę w podlizbońskim Carcavelos, gdyż rodzicom udało się zdobyć dokumenty pozwalające na wyjazd do Brazylii.
Jordan i jego najbliżsi doczekali końca wojny w Ameryce Południowej. Nigdy nie wrócili do Polski tłumacząc, że nie było do czego. “Ani w Polsce, ani na Ukrainie nie ma żadnych moich krewnych. Wszyscy, którzy przeżyli Holocaust, wyemigrowali do Brazylii dzięki staraniom mego ojca i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża”, wspomina Andre Jordan.
Z rodziny matki nikt nie przeżył. Więcej szczęścia mieli krewni ze strony ojca, z Drohobycza; miasta, z którego pochodzili przodkowie Jordana. Jeden z nich został uratowany przez Bertholda Beitza, który w czasie wojny ocalił życie około 250 Żydom zatrudniając ich w kierowanej przez siebie firmie petrochemicznej. “Był niczym Schindler, z tą różnicą, że ratował ludzi bezinteresownie”, zaznacza pochodzący z Polski biznesmen.
Jordan i jego najbliżsi doczekali końca wojny w Ameryce Południowej. Nigdy nie wrócili do Polski tłumacząc, że nie było do czego. “Ani w Polsce, ani na Ukrainie nie ma żadnych moich krewnych. Wszyscy, którzy przeżyli Holocaust, wyemigrowali do Brazylii dzięki staraniom mego ojca i Międzynarodowego Czerwonego Krzyża”, wspomina Andre Jordan.
Jordan ze wzruszeniem wspomina spotkanie z Beitzem, którego odwiedził w Niemczech wraz ze swym synem i kuzynem. Przez długie chwile z wieloma szczegółami Beitz opowiadał im o swoim pobycie w Drohobyczu i historie poszczególnych ludzi. “Słuchaliśmy jego opowieści z czasów okupacji i płakaliśmy jak dzieci”, dodaje Jordan.
Przedsiębiorca przyznaje, że pomimo dzieciństwa spędzonego w Polsce i wzrastania wśród Polaków najmocniej identyfikuje się z Brazylią. “Jestem z nią bardzo mocno związany. Można powiedzieć, że się z nią utożsamiam. To przecież naturalne, gdyż zazwyczaj przywiązujemy się do miejsc, w których wzrastamy, gdzie mamy przyjaciół i gdzie akceptują nas takimi jakimi jesteśmy. Moim punktem odniesienia jest szczególnie Rio de Janeiro”, przyznaje przedwojenny lwowiak.
To w tym południowoamerykańskim kraju Andre Jordan rozpoczynał też swą pierwszą profesję – dziennikarstwo. Później, w latach 70. rozpoczął w Portugalii inwestycje w sektorze luksusowych hoteli, tworząc uchodzący swego czasu za najlepszy kompleks wypoczynkowy świata – Quinta do Lago w Algarve. Z kolei na początku lat 90. nabył pod Lizboną tereny tworząc Belas Clube do Campo, uznawany dziś za największą prywatną posiadłość Europy.
Andre Jordan jest wciąż liczącą się postacią w światowym biznesie. Przed rokiem został w Londynie uhonorowany prestiżową nagrodą branży turystycznej World Travel Leaders. Przyznano mu ją w uznaniu wkładu w rozwój turystycznego regionu Algarve, w południowej Portugalii. Do dziś zresztą imigrant z Polski zwany jest nad Tagiem „ojcem portugalskiej turystyki”.
Jordan stworzył podwaliny pod turystyczną infrastrukturę Algarve, a region ten cieszy się dużą popularnością wśród turystów z całego świata w tym znanych celebrytów. W samych tylko kurortach wybudowanych przez grupę Jordana gościły znane osobistości, m.in. legendarny kierowca Formuły 1 Ayrton Senna, muzycy George Michael, Madonna, Luciano Pavarotti i Placido Domingo, a także członkowie rodzin królewskich z Hiszpanii, Holandii i Anglii.
Z Lizbony Marcin Zatyka (PAP)
zat/