Publicysta Kamil Śmiałkowski nie jest zaskoczony Oscarem dla filmu "Spotlight". Jego faworytem był jednak "Mad Max" - film, który - jego zdaniem - "odświeża kino". Sześć wyróżnień w technicznych kategoriach to dla twórców filmu jedynie nagroda pocieszenia - ocenił krytyk.
Oscary, czyli nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej rozdano w Los Angeles po raz 88. Film "Spotlight" o aferze pedofilskiej w Kościele otrzymał tegorocznego Oscara dla najlepszego filmu. Statuetki doczekał się również Leonardo DiCaprio, którego nagrodzono za główną rolę w "Zjawie". Po raz drugi z rzędu Oscara odebrał też Alejandro Inarritu - reżyser tego filmu. Futurystyczny "Mad Max: Na drodze gniewu" w reżyserii George'a Millera otrzymał najwięcej statuetek - sześć, ale wszystkie w kategoriach technicznych.
"Myślę, że wygranej +Spotlight+ i +Zjawy+ w głównych kategoriach można się było spodziewać. Hollywood często nagradza twórców, których lubi. Z drugiej strony czasem pokazuje, że ma wrażliwość i zauważa wielkie problemy tego świata. +Spotlight+ jest tego przykładem. To film zaangażowany, a takie obrazy też należy zauważać i wyróżniać. Mam nadzieję, że skandal pedofilii w Kościele, który dostrzegło Hollywood, wkrótce dostrzegą także inni" - powiedział PAP krytyk i publicysta Kamil Śmiałkowski.
"Moim faworytem był jednak +Mad Max+. To jest film, który odświeża kino. Paradoksalnie reżyser George Miller, czyli jeden z klasyków, wrócił po dekadach do czegoś, co stworzył jako kino rozrywkowe i co stało się dziełem sztuki. Jak widać to zostało docenione, ale nie aż tak, aby film zwyciężył w tych najważniejszych kategoriach" - dodał.
Zdaniem Śmiałkowskiego sześć "technicznych" wyróżnień dla "Mad Maxa" - za najlepszą charakteryzację, scenografię, kostiumy, dźwięk, montaż i montaż dźwięku - miało wynagrodzić twórcom to, że nie dostali najważniejszych Oscarów. "Sądzę, że wszyscy akademicy zdawali sobie sprawę, że to jest film, który był najlepszy. Nie wypada jednak dać statuetki obrazowi science fiction, więc dali mu wszystkie możliwe techniczne" - skomentował.
Krytyk zgodził się także z werdyktem Akademii co do "mniejszych Oscarów". W jego opinii nie było bardziej udanej animacji niż "W głowie się nie mieści" i lepszego dokumentu - przynajmniej na takim poziomie - jak "Amy". Doceniony nieanglojęzyczny "Syn Szawła" produkcji węgierskiej - pomimo tego, że podejmuje temat preferowany przez Akademię od lat, jest - jak mówił Śmiałkowski - "inny, także na poziomie formalnym". On i kameralna "Ex machina", wyróżniona za efekty specjalne, pokazują zdaniem krytyka, że "kino się zmienia."
Zmiany jednak, jak podkreślił, następują bardzo powoli. "Wśród Oscarów dalej rządzą klasyczne produkcje. (...) To wszystko wynika z tego, że sama idea i skład Akademii jest straszliwie skostniały. Zmiany pewnie potrwają latami, Akademię może zmienić zmiana jej składu i odmłodzenie" - zauważył Śmiałkowski.
Oscary aktorskie Śmiałkowski uznał za "zasłużone". Choć jego zdaniem Leonardo DiCaprio wiele razy w życiu zagrał lepsze role, to ta statuetka "po prostu mu się należała".
Krytyk nie zgodził się natomiast z werdyktem co do najlepszej piosenki. O wyróżnionym utworze Sama Smitha "Writing's on the Wall" z filmu "Spectre". "To był bardzo słaby utwór" - powiedział. "Nie wiem, dlaczego go wybrano" - dodał.
Galę, którą w tym roku prowadził czarnoskóry komik Chris Rock, Śmiałkowski uznał za "dość ciekawą". Jak podkreślił, "Rock okazał się idealnym prowadzącym zwłaszcza w roku, w którym odbyła się taka afera z mniejszościami etnicznymi". Nawiązał tym samym do kontrowersji towarzyszącej Oscarom opartej na braku, po raz drugi z rzędu, nominacji dla czarnoskórych aktorów.
"Rock bardzo mądrze i zabawnie rozbroił tę bombę. Świetnie wyważył mocne tematy z żartami z bardzo różnych poziomów. Na tym polega monolog komika, stand-upera" - powiedział krytyk. "Myślę, że skrytykują go ci, którzy nie mają poczucia humoru. Jeśli ktoś nie rozumie idei stand-upu i samego żartowania na scenie, to niezależnie od tego, co będzie się na niej działo, i tak będzie nastawiony krytycznie. Albo ktoś kupuje tę konwencję, albo nie. To, co zaprezentował Chris Rock nikomu nie żałując, było bardzo dobre" - dodał.(PAP)
oma/ agz/