21.10.2009 Warszawa (PAP) - Komisja PZPR, która w 1971 roku badała odpowiedzialność za wydarzenia grudniowe 1970 r., uznała za niezasadne tylko dwa przypadki użycia broni przez milicję i wojsko: 16 grudnia - wobec robotników wychodzących ze stoczni w Gdańsku i 17 grudnia - wobec stoczniowców idących do pracy w Gdyni.
Na ławie oskarżonych zasiadają, oskarżeni o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa robotników: ówczesny szef MON gen. Wojciech Jaruzelski, wicepremier Stanisław Kociołek i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie.
W raporcie komisji podkreślono, iż na przebiegu wydarzeń zaważyła ocena ówczesnego szefa PZPR Władysława Gomułki, że mają one "charakter kontrrewolucyjny". Stwierdzono w nim też, że wydarzeń nie inspirował "żaden ośrodek". Według raportu, były jedynie dwa "niezasadne przypadki" użycia broni przez milicję i wojsko: 16 grudnia w Gdańsku i 17 grudnia w Gdyni (oceniono to jako "antyrobotniczą represję").
Wyłączną odpowiedzialnością za to raport obciążał członka Biura Politycznego PZPR Zenona Kliszkę, który na Wybrzeżu dowodził "sztabem antykryzysowym" (zmarł w 1989 r.). W raporcie podkreślono, że wicepremier Stanisław Kociołek przeciwstawiał się dalszemu używaniu broni w Gdyni 17 grudnia - co krytykował wiceszef MON Grzegorz Korczyński, który skarżył się na Kociołka premierowi Józefowi Cyrankiewiczowi.
W wyniku prac komisji Kruczka nikt nie poniósł odpowiedzialności karnej. Gomułka i Kliszko zostali już w grudniu 1970 r. odsunięci od najwyższych stanowisk w partii. Korczyńskiego wysłano zaś na placówkę zagraniczną, gdzie wkrótce potem zmarł w tajemniczych okolicznościach.
W akcie oskarżenia napisano, że zgodnie z konstytucją PRL tylko Rada Ministrów mogła mocą swej uchwały podjąć decyzję o użyciu broni palnej, a w 1970 r. uczynił to Gomułka. Żadna z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski.
On sam wyjaśniał, że nie podał się do dymisji w sprzeciwie wobec decyzji Gomułki, bo uważał, iż "byłby to nic nie znaczący gest, gdyż wtedy ministrem obrony zostałby gen. Korczyński, który bezwzględnie realizowałby polecenia Gomułki". Jaruzelski zapewniał, że jako szef MON podjął kroki w celu "złagodzenia" decyzji Gomułki: pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem w ziemię, następne - w nogi demonstrantów, a dopiero potem bezpośrednio w nich.
Na środowej rozprawie prokuratura sprzeciwiła się wnioskowi obrony Jaruzelskiego o dopuszczeniu opinii biegłych konstytucjonalistów, którzy na zlecenie obrony przedstawili swą ocenę kompetencji organów władzy PRL co do prawa wydania rozkazu użycia broni palnej przez milicję i wojsko. Według oskarżenia, do rozstrzygnięcia sprawy "nie są wymagane wiadomości specjalne biegłych".
Jaruzelski argumentował przed sądem, że skoro w akcie oskarżenia zarzucono mu, że wydał rozkaz sprzeczny z konstytucją PRL, niezbędne jest dołączenie do akt procesu opinii biegłych oraz ich przesłuchanie.
Prokuratura poparła wcześniejsze własne wnioski o konfrontację między dwoma świadkami; o konfrontację jednego z mniej ważnych podsądnych z innym świadkiem oraz o odczytanie zeznań jeszcze innego świadka.
W poniedziałek sąd zaczął jedną z ostatnich czynności w procesie, tzw. zaliczanie materiału dowodowego. W trakcie tych czynności, które mogą zająć wiele rozpraw, sąd przesłucha ostatniego już świadka. Będzie też odczytywał na wniosek obrony niektóre zeznania świadków nieżyjących lub tych, którzy nie mogą się stawić. Obrona uważa, że proces nie zakończy się w tym roku.
W zeszły czwartek sąd wznowił proces po kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej chorobą sędziego. Od czerwca br. prowadzący proces sędzia Piotr Wachowicz przebywał na zwolnieniu lekarskim. Jego kłopoty ze zdrowiem już wcześniej powodowały przerwy w procesie. Na razie rozprawy wyznaczono do końca października; mają się odbywać niemal codziennie.
We wrześniu br. o ten przedłużający się proces pytała sejmowa komisja sprawiedliwości. Wiceminister sprawiedliwości Piotr Kluz powiedział posłom, że "po stronie sędziego referenta leży szereg przyczyn, które sprawiają, że przewlekłość postępowania jest już rażąca". Kluz zaznaczył, że ewentualna zmiana sędziego (w składzie nie ma zapasowego) oznaczałaby, iż proces musiałby ruszyć od początku, ale sędzia miał deklarować, że dokończy sprawę.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Sąd w Gdańsku zebrał się po raz pierwszy w 1996 r., jednak proces długo nie ruszał; na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i wiekiem. W końcu gdański proces zaczął się w czerwcu 1998 r. W 1999 r. przeniesiono go do Warszawy, gdzie jesienią 2001 r. ruszył na nowo - sprawy kilku chorych podsądnych kolejno z niego wyłączano.(PAP)
sta/ pz/ mow/