Stalinowskie władze chciały, by robił to, co dzisiaj robią muzycy rosyjscy popierający aneksję Krymu przez Putina. Niewiele się zmieniło - mówi PAP o Andrzeju Panufniku jego żona Camilla. Kompozytor nie mogąc znieść presji opuścił kraj. Dzisiaj jego muzyka powraca na polską scenę.
W tym roku przypada 100. rocznica urodzin Panufnika. W ramach obchodów jego muzyka rozbrzmiewa w salach koncertowych w kraju i zagranicą. W Warszawie utworów tego wybitnego kompozytora XX w. można słuchać na festiwalu "Chopin i jego Europa". Nakładem wydawnictwa Marginesy ukazały się wspomnienia Panufnika.
PAP: Andrzej Panufnik nie mogąc pogodzić się z ograniczeniami i presją stalinizmu wyemigrował z Polski. W swoim kraju stał się persona non grata. Powrócił do Warszawy dopiero w 1990 r. Pani towarzyszyła mu w tamtej podróży. Co czuł pani mąż wracając do swojego miasta po 36 latach nieobecności?
Camilla Panufnik: Był niezwykle podekscytowany myślą o powrocie. Podróż okazała się jednak trudna. Warszawa bardzo się zmieniła, była biednym, smutnym, szarym miastem, nie tym, do którego przez lata powracał we wspomnieniach. Nic nie przypominało dawnej Warszawy. No może tylko Stare Miasto, które po odbudowie dopiero zaczynało wyglądać na stare. Trudna dla niego była też nieobecność rodziny i przyjaciół, którzy już odeszli. Poczucie pustki było dojmujące.
Było też mnóstwo pięknych momentów. Dawno nie widziałam go tak szczęśliwego jak w czasie koncertu z jego muzyką tu w Warszawie. Cieszył się też ze spotkania z polskimi kompozytorami, swoim przyjacielem Witoldem Lutosławskim. Po jego wyjeździe w 1954 r. w kraju zaczęła krążyć pogłoska, że Panufnik i Lutosławski pokłócili się. To nie było prawdą, lecz częścią ohydnej propagandy wymierzonej przeciwko niemu. Próbowano uczynić schizmę między nimi. Ich spotkaniu w Warszawie nadano przez to dramatyczny przebieg, zaczęto donosić, że do spotkania doszło po raz pierwszy od wielkiej kłótni. A tak naprawdę Lutosławski i Panufnik widywali się często przez te wszystkie lata. Witold i jego żona Danuta odwiedzali nas w domu w Twickenham. Spotykaliśmy się także na koncertach. Przyjaźniliśmy się.
PAP: To chyba z powodu propagandy nie chciał po swoim powrocie do Warszawy rozmawiać z dziennikarzami, bał się, by znowu nie przekręcono jego słów.
Camilla Panufnik: Rzeczywiście, był bardzo nieufny. Wiedział, że ludzie są wobec niego bardzo krytyczni i nie rozumieją powodów, dla których wyjechał. Przez lata propaganda powtarzała, że opuścił kraj dla pieniędzy. Nie chciał wdawać się w spory, obawiał się, by go źle nie zrozumiano.
Camilla Panufnik: W 1990 r. w powietrzu czuło się ulgę z powodu obalenia komunizmu, ale na twarzach ludzi malowała się troska o to, co miało nadejść. Dzisiaj uwielbiam tu przyjeżdżać. Tę dzisiejszą Warszawę on by kochał.
PAP: W tym roku w Polsce świętujemy 25. rocznicę wolności, obalenia komunizmu, który zmusił pani męża do ucieczki z kraju. Co dzisiaj Andrzej Panufnik myślałby o Polsce po tych 25 latach?
Camilla Panufnik: Nie jestem pewna, co myślałby dzisiaj o polskiej scenie politycznej, ale wiem, że nienawidził komunizmu i wszystko wydawało mu się lepsze. Wściekał się, gdy spotykał w Anglii ludzi, dla których wizyta w Moskwie była powodem do snobowania. "Champagne communists", tak ich nazywaliśmy. Dziwiła go naiwność ludzi, którzy wierzyli w sowiecki cud.
W ciągu tych 25 lat Warszawa zmieniła się nie do poznania. Zaczyna przypominać europejską metropolię, jest pełna życia, uśmiechniętych ludzi, panuje tu radość. W 1990 r. w powietrzu czuło się ulgę z powodu obalenia komunizmu, ale na twarzach ludzi malowała się troska o to, co miało nadejść. Dzisiaj uwielbiam tu przyjeżdżać. Tę dzisiejszą Warszawę on by kochał.
PAP: Pani mąż na emigracji zdecydował, że posłuży się muzyką, by opowiedzieć ludziom w wolnym świecie o opresji panującej za żelazną kurtyną. Czy pani jako młoda Angielka nie miała problemów ze zrozumieniem jego przesłania?
Camilla Panufnik: Myślę, że instynktownie rozumiałam go bardzo dobrze. Gdy go poznałam, byłam bardzo młoda, ale już wtedy interesowałam się polityką i sporo podróżowałam, byłam całkiem świadoma tego, co działo się na świecie. Wiedziałam też o trudnościach, jakie mieli w swoim kraju Prokofjew i Szostakowicz. W pewnym sensie jego twórczość stanowi nawiązanie do ich muzyki.
Gdy po raz pierwszy usłyszałam jego muzykę, to była "Uwertura tragiczna", już wtedy wiedziałam, że jest bardzo dobra, wiedziałam to od razu. Oczywiście, inna sprawa, że byłam w nim obłędnie zakochana.
PAP: Stała się pani jego prawą ręką.
Camilla Panufnik: W Anglii zaczynał wszystko od nowa. Nie mówił dobrze po angielsku i bardzo bał się błędów. Na dodatek był niezwykle nieśmiałym człowiekiem. Nie znosił rozgłosu, nie chciał opowiadać o swojej muzyce. Mawiał, że to muzyka jest jego językiem, nie słowa. Dokładnie to powiedział mi na początku. Zrozumiałam wtedy, że wyrażanie jego artystycznych intencji słowami będzie moim zadaniem. Prowadziłam za niego korespondencję, on nie lubił tego robić. Przez lata, gdy był zajęty komponowaniem, zostawiał mi blok czystych kartek podpisanych na dole. Pisałam za niego, jakby to on odpowiadał.
Ja pochodzę z porządnej angielskiej rodziny pełnej miłości i oddania. Miałam chyba niezły instynkt, wiedziałam, że najbardziej trzeba mu spokoju, dlatego starałam się trzymać z dala od niego wszystko, co mogło go niepokoić.
Nie stałam się jednak tylko gospodynią domową, to głównie dzięki niemu. Zawsze mi mówił, z mocnym akcentem, "you must be creative" (z ang. "bądź twórcza"). Zachęcał mnie do pisania książek, fotografii. Sam czerpał z twórczości największą radość w życiu, to była właściwie jedyna rzecz, która go zajmowała. W ogóle nie interesował się pieniędzmi. Po jego śmierci, gdy wreszcie zdobyłam się na odwagę, by zajrzeć do jego biurka, znalazłam stertę nieotwartych listów z banku. Przez dwa, trzy lata nie wiedział, ile ma pieniędzy na koncie. To samo z umowami. Podpisywał kontrakty nawet ich nie czytając. To było niebywałe.
Był niezwykle czarującym człowiekiem, mieliśmy wspaniałe życie razem. Miał niezwykłe poczucie humoru, będąc razem często się śmialiśmy.
PAP: Słuchając muzyki Panufnika ciężko nie odnieść wrażenia, że jej twórca nosił w sobie ból.
Camilla Panufnik: Jego życie było tragiczne. Myślę, że zanim się pobraliśmy, nie miał w życiu zbyt wielu okazji do kochania i śmiania się. Miał niezbyt szczęśliwe dzieciństwo. Jego rodzice nie pozwalali mu grać, nie wiadomo właściwie dlaczego. Sami mieli bzika na punkcie muzyki, ale jemu utrudniali kontakt z nią. Pomogła mu jego babcia. Był niezwykle nerwowym chłopcem, często zmieniał szkoły. W Konserwatorium Warszawskim z powodu tych nerwów oblał egzamin i został wyrzucony. Po kilku latach na szczęście wrócił i skończył kompozycję z wyróżnieniem.
W Wiedniu uwielbiany przez niego nauczyciel Feliks Weingartner musiał opuścić Austrię z powodu Hitlera. Okupację niemiecką spędził w Warszawie, gdzie stracił wszystkie swoje rękopisy. Każda nuta, którą przedtem zapisał, spaliła się w powstaniu warszawskim.
Camilla Panufnik: Jego nazwisko było wtedy na świecie znane, stalinowskie władze zdecydowały się to wykorzystać. Chciały, by pisał listy do zachodnich intelektualistów i nakłaniał ich do przyłączenia się do "ruchu pokoju", oczywiście "pokoju" w sowieckim rozumieniu. Chciały, by robił to, co dzisiaj robią Giergijew i inni rosyjscy muzycy, którzy deklarują poparcie dla aneksji Krymu przez Putina. Jak widać, niewiele się zmieniło od tamtego czasu.
Po wojnie chciał za wszelką cenę przywrócić w Polsce życie muzyczne. Działał w Związku Kompozytorów Polskich, reprezentował kompozytorów w rozmowach z władzami. To przysporzyło mu kłopotów, wpadł w pułapkę. Jego nazwisko było wtedy na świecie znane, stalinowskie władze zdecydowały się to wykorzystać. Chciały, by pisał listy do zachodnich intelektualistów i nakłaniał ich do przyłączenia się do "ruchu pokoju", oczywiście "pokoju" w sowieckim rozumieniu. Chciały, by robił to, co dzisiaj robią Giergijew i inni rosyjscy muzycy, którzy deklarują poparcie dla aneksji Krymu przez Putina. Jak widać, niewiele się zmieniło od tamtego czasu.
On nie mógł znieść presji na muzyków, próby wykorzystania ich do celów politycznych. Nie czuł, że może komponować swobodnie. W końcu zdecydował się opuścić Polskę.
PAP: Andrzej Panufnik został odznaczony przez królową Elżbietę II tytułem szlacheckim za wkład w muzykę brytyjską. Po latach spędzonych w Anglii czuł się kompozytorem brytyjskim?
Camilla Panufnik: Wtedy nazywaliśmy go kompozytorem brytyjskim, dzisiaj wszyscy mówią o nim jako o polskim kompozytorze. Bardzo na to czekał. Czuł się niezwykle doceniony i na pewno miał świadomość swojego znaczenia na brytyjskiej scenie muzycznej, ale swoją twórczość postrzegał jako polską.
W Polsce w tym roku jego muzyka jest grana bardzo często, a publiczność przyjmuje ją ciepło. Jestem szczęśliwa, że ludzie wreszcie zaczynają dostrzegać w pełni, jak wspaniała i jak bardzo polska jest jego twórczość.
PAP: Po wyjeździe Panufnika władze zakazały wykonywania jego muzyki, zabroniły nawet publicznego wymieniania jego nazwiska. To chyba dlatego do dzisiaj jego muzyka nie zyskała takiego uznania w kraju jak zagranicą.
Camilla Panufnik: Spodziewał się, że tak się stanie po wyjeździe, ale nie mógł zostać. Jedyne, czego chciał to komponować muzykę, w spokoju, bez nacisków ze strony władz. Przed wyjazdem nie był w stanie napisać niczego dobrego, nie był w stanie pracować.
Poza tym on nigdy nie miał ambicji zdobycia rozgłosu, sławy. Myślę, że było mu najzwyczajniej w świecie smutno z powodu tego, co się w Polsce działo, również z powodu pomówień na jego temat, tej ohydnej propagandy, która miała sprawić, że ludzie będą o nim myśleć i mówić źle. W Anglii miał wreszcie spokój, którego potrzebował, by komponować. To było to, na czym zależało mu najbardziej.
PAP: Władze stalinowskie zamówiły u niego symfonię pokoju.
Camilla Panufnik: To był jeden z powodów, dla których opuścił Polskę. Nienawidził siebie za to, ale władze naciskały.
Nie ukończył zresztą tego utworu w kraju i zabrał nuty ze sobą. Wykreślił z nich ostatnią część ze słowami Jarosława Iwaszkiewicza z przesłaniem socrealistycznym. Dziś ten utwór nazywa się "Simfonia elegiaca".
Rozmawiała Magdalena Cedro (PAP)
mce/ mlu/