Aktor i prezes Związku Artystów Scen Polskich Olgierd Łukaszewicz o zmarłej w piątek Ninie Andrycz:
"To aktorka legendarna. Zdołała jeszcze przed wojną uzyskać status gwiazdy, przede wszystkim teatralnej, bo film wtedy nie miał takiego znaczenia. Potem przeniosła go do nowych czasów i jako premierowa (żona Józefa Cyrankiewicza) egzekwowała.
Przed rokiem poprosiliśmy ją o życzenia dla artystów weteranów scen polskich. Jej słowa były wzruszające, ale jednocześnie stawiające pewne wymagania. Nakazała swoim kolegom, aby gdy nie mogą już na scenie pokazywać swoich emocji, pisali książki, tak jak ona to zrobiła.
Towarzyszyłem jej w czytaniu jej książki w bibliotece w Jabłonnej. Osoba stuletnia stała przez godzinę przed mikrofonem. Ja miałem niewiele do odczytania, mogłem podziwiać jej sprawność umysłu, jej koncentrację, dowcip. Potem przez kolejną godzinę rozdawała autografy. Była w niej ogromna siła.
Poznałem bardzo głęboko myślącego, szczerego do bólu człowieka, co zresztą potwierdzała w swoich książkach. Osobę, która wyraża człowieczeństwo wraz ze wszystkimi sprzecznościami drzemiącymi w człowieku.
W rozmowie okazała się bardzo ciepła, miła, choć wśród starszych aktorów - ja nie miałem okazji z nią grać - krążą legendy o tym, że była niezwykle wymagająca.
Danuta Szaflarska opowiadała, że w pierwszych rolach pani Nina była osobą bardzo prostą, nie było w niej tej królowej. Od początku miała ogromne zdolności charakterystyczne. Jako młoda aktorka potrafiła zagrać bardzo różne charaktery, wielkie role, które od razu ustawiły ją wysoko w hierarchii.
Studiowała prawo. Jej umysł był niezwykle zdyscyplinowany, co aktorom rzadko się zdarza i emocje zazwyczaj biorą górę. Ona umiała zaprezentować swoją wizję". (PAP)
mce/ ls/ ura/