Spektakl "Francuzi", inspirowany "W poszukiwaniu straconego czasu" Marcela Prousta, jest osobistym wglądem Krzysztofa Warlikowskiego w proustowską materię. To jednak ogromne dzieło, trudno mówić o wystawianiu Prousta - mówi PAP Piotr Gruszczyński, współtwórca przedstawienia.
Nowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego "Francuzi", to próba teatralnego namysłu nad źródłami europejskiej tożsamości. Polska premiera nowej produkcji stołecznego Nowego Teatru odbędzie się 3 października w warszawskim ATM Studio.
PAP: Co szczególnego znaleźli panowie w dziele Prousta, że to z niego - a nie np. z Tomasza Manna i Niemców - zrobili "przewodnika" po europejskości?
Piotr Gruszczyński: Mann "wisi w powietrzu" - to jest ten sam czas, a zupełnie inny sposób pisania. Myślę, że to, co zafrapowało reżysera spektaklu to fakt pewnej totalności dzieła Prousta z jednej strony, z drugiej - jego biografia. Warlikowski zawsze pracuje na styku biografii autora i jego dzieła. W wypadku Prousta jest to bardzo interesujące terytorium, w wypadku Manna - nie aż tak bardzo.
Do tego dochodzi to, co wiemy o Prouście - Francuz, w połowie Żyd ze strony matki, który jest homoseksualistą i człowiekiem, który całe życie poświęca na kamuflowanie tych faktów. Jednocześnie "wyciąga" największe skandale swojej epoki, choćby sprawę Dreyfusa, w cieniu której jego powieść się rozgrywa.
Istotna jest jakość języka Prousta i Boya-Żeleńskiego (polski tłumacz "W poszukiwaniu..." - PAP), jakość komunikatu, który ten tekst zawiera. Zdajemy sobie wszyscy sprawę z tego, że to dzieło jest tak ogromne, że trudno mówić o "wystawianiu Prousta". Ten spektakl jest bardziej osobistym wglądem Krzysztofa Warlikowskiego w proustowską materię.
Piotr Gruszczyński: Proust przedstawia Europę bardzo ostro, bardzo krytycznie. Społeczeństwo, które opisuje, jest społeczeństwem, które do niczego się nie nadaje. Jednocześnie narrator bardzo je podziwia. Znajdujemy się w pułapce, w której tkwimy do dziś - narzekamy na starą, nieudolną Europę, nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie lepszego świata.
PAP: Warlikowski tworzy na przecięciu biografii i dzieła, podobnie Proust. Roland Barthes wskazywał, że w przypadku "W poszukiwaniu..." nie wiadomo właściwie "kto mówi" - czy jest to głos autora, narratora, bohatera?
Piotr Gruszczyński: Sama powieść uległa "erozji czytelniczej". Z uwagi na jej rozmiary, przeczytało ją niewiele osób. Jest to także powieść, która obrosła kliszami na temat tego, czym jest. Wszyscy mówią o (...) mechanizmach pamięci, bardziej skupiając się na szkolnym badaniu formalnym, niż na samej treści.
Warlikowski mówi, że dla niego ta powieść jest swego rodzaju reportażem z tamtych czasów, co od razu inaczej ustawia sposób lektury. Ten dziwny narrator, który nie ma imienia, jest alter-ego pisarza i zarazem nim nie jest - podobnych figur da się tam znaleźć więcej. Jednocześnie ta postać jest jedynym sposobem dla czytelnika, by zetknąć się z pokazanymi tam światami.
Przy przenoszeniu tego tekstu do teatru napotyka się na rozmaite trudności. To zadanie karkołomne, ponieważ trzeba znaleźć swój własny "przekład", trzeci język, który nie jest ani językiem Prousta, ani teatru, a jest miejscem, w którym te dwie sfery mogą się spotkać.
PAP: Co daje panom Proust w kontekście mówienia o europejskości? Nie do końca u niego wiadomo, co jest przedmiotem jego pisania - to, co jest czy to, co było. Mówi się, że Europa jest zapatrzona w siebie, zakochana we własnej przeszłości.
Piotr Gruszczyński: Pierwsza wojna światowa - pierwszy koniec nowoczesnego świata - tak ukształtowała perspektywę autora. Proust pisze o tym, że każda z epok ma poczucie schyłkowości - tego, że to ona jest epoką ostatnią, krańcową. Przywołuje obraz Pompei, zasypanych przez wybuch Wezuwiusza. Temat schyłkowości i towarzyszącej mu dekadencji obyczajów jest bardzo interesujący. W gruncie rzeczy niewiele się zmieniło, jeśli chodzi o naszą wrażliwość i odczuwanie tych spraw.
Proust przedstawia Europę bardzo ostro, bardzo krytycznie. Społeczeństwo, które opisuje, jest społeczeństwem, które do niczego się nie nadaje. Jednocześnie narrator bardzo je podziwia. Znajdujemy się w pułapce, w której tkwimy do dziś - narzekamy na starą, nieudolną Europę, nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie lepszego świata. To spektakl o Europie i Europejczykach, ale myślę, że nie trzeba myśleć o nim wyłącznie tak górnolotnie. Myślę, że to spektakl o naszej wrażliwości, naszych lękach.
To, że sam projekt literacki Prousta jest dziełem, pozbawionym konkretnego kierunku, uważam za jego wielką zaletę. Podobnie jest z tym spektaklem - w gruncie rzeczy tworzy rodzaj sytuacji egzystencjalnej i pewnego doświadczenia, które może stać się udziałem widza. (PAP)
pj/ agz/