29.07.2010. Warszawa (PAP) - W Polsce działa ok. 60 tys. poszukiwaczy-amatorów, którzy m.in. używają wykrywaczy metalu. Są tacy, którzy plądrują stanowiska archeologiczne i nie zdają sobie sprawy, że każde znalezisko należy do skarbu państwa.
(Fot. S. Kraszewski PAP)
"Każdy odkryty przez amatora przedmiot powinien zostać zgłoszony w urzędzie konserwatorskim. Ponadto wszystko, co leży w ziemi, stanowi własność skarbu państwa i znalazca nie ma teoretycznie żadnych praw - ani do znaleziska, ani do jakiejkolwiek rekompensaty" - mówiła archeolog Izabela Piotrowska podczas niedawnej prezentacji w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy skarbu znalezionego przy renowacji piwnic muzeum.
Archeolog podkreślała, że tego typu przedmioty mają podwójną wartość: własną wartość praz wartość kontekstu, w jakim odnaleziono skarb. Dlatego poszukiwacz amator pozbawia znalezisko części jego wartości - nawet jeżeli odnaleziony przedmiot przyniesie do muzeum.
"To jest problem ogólnopolski. Czasami dostajemy oferty od takich poszukiwaczy-archeologów, ale trzeba również rozróżnić poszukiwaczy, którzy prowadzili takie prace od bardzo dawna i w jakiś sposób byli związani z muzeum, od takich, którzy po prostu penetrują znaleziska archeologicznie. To jest problem złożony" - powiedział PAP zastępca dyrektora Muzeum Zamojskiego dr Piotr Kondraciuk.
Wśród "poszukiwaczy skarbów" można odnaleźć osoby, których cele działań w znacznym stopniu różnią się między sobą.
"Ci poszukiwacze dzielą się na trzy zasadnicze grupy. Grupa pierwsza - to tzw. +łachudry i łachmyty+, które dla własnych korzyści finansowych biegają po znanych stanowiskach archeologicznych starając się uprzedzić archeologów. Ci są oczywiście naszymi wrogami" - mówi PAP prof. Andrzej Kokowski z Wydziału Archeologii UMCS w Lublinie.
"Druga grupa to są ludzie niezorientowani, jeżeli chodzi o zasady obowiązujące w polskim prawie, dotyczące ochrony zabytków. Co więcej, najczęściej trafiają na archeologię pobocznie. Np. interesują się II wojną światową, zagadnieniami związanymi z różnymi bitwami i ci ludzie często nie wiedzą, co zrobić. Puszczają znalezisko w obieg lub wymieniają się. To są osoby, do których chcemy dotrzeć, a oni chętnie nawiązują z nami współpracę.
Trzecia grupa - to są ludzie, którzy w zakresie poszukiwań z wykrywaczami metali doszli do ogromnego profesjonalizmu i są dla archeologów użyteczni. Przy zawarciu z nimi umowy i pokazaniu im celów - oni reagują w sposób profesjonalny potrafiąc włączyć się do naszych badań" - mówi prof. Kokowski.
"Niestety, ta trzecia grupa jest najmniej liczna, ale powoli rośnie. Przekonują się, że wyścig z archeologią nie ma sensu" - dodaje.
Więcej - w serwisie PAP Life (www.paplife.pl).
kam/ dki/ mhr/