W kwietniu 1942 roku pierwszy w inspektoracie piotrkowskim oddział dywersyjny „Mściciel”, utworzony z najmłodszych członków tomaszowskiego podziemia w 1941 roku, wznowił swoją działalność jako oddział leśny. Terenem na którym miał operować były lasy na styku gmin Czerniewice i Lubochnia. Oddział liczył 19 jednakowo umundurowanych partyzantów, a jago dowódcą został Zdzisław Kiełbasiński ps. Dąbal.
Seria udanych akcji przeprowadzonych latem i jesienią w okolicznych wioskach pociągnęła za sobą zorganizowanie przez Niemców szeregu obław na terenach gmin: Lubochnia, Czerniewice i Inowłódz. Skutkiem tego były częste zmiany miejsca pobytu oddziału i z tego względu łączność z tomaszowskim ośrodkiem dyspozycyjnym stale się rwała, zaś trudności z ponownym nawiązaniem kontaktu były bardzo duże.
Młody wiek dowódcy oraz to, że w oddziale oprócz partyzantów o nastawieniu patriotycznym, znaleźli się też młodzi ludzie, których do oddziału sprowadziła nadzieja bezkarności i rabunku, spowodowały, że w szeregi oddziału wkradło się rozprężenie, a część partyzantów zaczęła działać samodzielnie, bez odgórnych rozkazów. Z tego powodu "Dąbal", już późną jesienią 1942 roku poprzez oficera do spraw dywersji Obwodu Tomaszowskiego, ppor Jerzego Stasiołka ps."Wojciech" nawiązał kontakt z z-cą dowódcy Ośrodka Dywersji w Inspektoracie Piotrkowskim, por. Arturem Linowskim ps. "Andrzej". Na odprawie, która odbyła się w leśniczówce Pająków nad Pilicą, "Dąbal" zrezygnował z dowództwa oddziału. Na nowego dowódcę "Andrzej" wyznaczył ppor "Wojciecha", który miał przejąć oddział na wiosnę 1943 roku, po zamknięciu wszystkich spraw związanych z jego funkcją w sztabie Obwodu Tomaszowskiego. Do tego czasu oddziałem, jako zastępca, miał nadal dowodzić "Dąbal", pozostając w kontakcie z "Andrzejem".
W pierwszej dekadzie stycznia oddział "Mściciel" przeniósł się na kwaterę do leśniczówki Milczarka, koło lotniska w Glinniku, aby tu doczekać przybycia nowego dowódcy. Kiedy "Dąbal" udał się na kolejne spotkanie z "Andrzejem", część oddziału na własną rękę dokonała akcji atakując posterunek Forstschutzu w Glinie, w której poległ jeden partyzant, a cała akcja była całkowicie nieudana. Do tego jeszcze w nocy z 17 na 18 stycznia, za namową komendanta placówki AK Czerniewice, dwóch partyzantów z oddziału, bez wiedzy dowódcy, dokonało rozstrzelania grupy osób pochodzenia żydowskiego ukrywających się w lesie Czółno koło Lubochni. Wszystko to spowodowało szybką reakcję "Andrzeja". Kilka osób po odebraniu broni usunięto z oddziału, zaś pozostała część miała przenieść swoją działalność za Pilicę, w Opoczyńskie.
Na wiadomość o tym kilku partyzantów wyraziło chęć pozostania w obwodzie rawskim, co nie spotkało się ze sprzeciwem dowódcy. Weszli oni później do oddziału AK Tadeusza Frydeckiego ps. "Kruk" i do miejscowego oddziału BCh. W lutym, uszczuplony do 5 partyzantów, oddział przeniósł się za Pilicę w okolice miejscowości Celestynów oczekując na przybycie dowódcy, ppor. Jerzego Stasiołka. Oprócz Zdzisława Kiełbasińskiego, który zmienił pseudonim na "Bystry" znaleźli się tam również: Roman Janiak ps. "Lech", Jerzy Wójcik ps. "Pogoń", Wacław Łaszewski ps. "Słoń" oraz Tadeusz Bartosiak ps. "Tadeusz". Jednak na przełomie lutego i marca Jerzy Stasiołek, w wyniku działalności konfidentów, został przez Niemców zastrzelony w miejscowości Podmałecz koło Lubochni. Grupka partyzantów tkwiła więc nadal w lesie pod Celestynowem oczekując na dalsze decyzje swojego zwierzchnika, por. Artura Linowskiego.
Prawdopodobnie w tym czasie nawiązano kontakt z dowódcą Opoczyńskiego Ośrodka Dywersji, por. Stanisławem Grochulskim ps. "Michał", któremu podlegał ten teren, a który przebywał wtedy w Kraśnicy. On to w początkach maja skontaktował partyzantów z plutonowym Marianem Tarkowskim, ukrywającym się we wsi Modrzewek. Marian Tarkowski urodził się w 1901 roku w Tomaszowie Mazowieckim. W okresie dwudziestolecia międzywojennego pracował jako sekretarz przy sądzie grodzkim w Tomaszowie. Po kampanii wrześniowej 1939 roku powrócił do rodzinnego miasta i zaangażował się w podziemiu niepodległościowym. W lutym 1940 roku trafił do oddziału majora Henryka Dobrzańskiego - "Hubala", gdzie pełnił funkcję instruktora szkoleniowego. Podczas walki patrolu powracającego z Wandowa 30 marca 1940 roku został ranny. Po wyleczeniu powrócił do Tomaszowa, jednak intensywne poszukiwania byłych "hubalczyków" przez miejscowe siły policyjne spowodowały aresztowanie w początkach października 1942 roku dwóch jego braci (z których jeden też był w oddziale "Hubala") oraz matki. Tarkowskiemu udało się uniknąć aresztowania dzięki opuszczeniu wraz z żoną i synem Tomaszowa i ukryciu w młynie na opoczyńskiej wsi. Po tym spotkaniu postanowiono utworzyć oddział partyzancki, który miał prowadzić działalność w rejonach południowych powiatu opoczyńskiego.
W tym celu, już w maju, w gminie Aleksandrów, pojawił się Tadeusz Bartosiak wraz z Wacławem Łaszewskim dla przygotowania właściwego gruntu pod dalszą działalność oddziału. Oficjalnie występowali oni jako instruktorzy, którzy mieli tutaj szkolić zaprzysiężoną młodzież AK w działaniach partyzanckich.Kolportowali również wśród okolicznej ludności materiały i pisma Armii Krajowej i zbierali informacje o jej nastrojach. Z decyzją o utworzeniu oddziału tomaszowianie wstrzymywali się oczekując w tej sprawie opinii swojego zwierzchnika por. Artura Linowskiego - "Andrzeja". Jednakże wyznaczona na 1 lipca 1943 roku odprawa dowódców patroli dywersyjnych w miejscowości Kurzeszyn w powiecie rawskim zakończyła się tragicznie. Naprowadzeni przez konfidenta żandarmi i gestapowcy aresztowali w jednej z zagród, już po odprawie, "Andrzeja" i "Kruka". Po przewiezieniu do tomaszowskiej siedziby gestapo i wstępnych, ostrych badaniach, "Andrzej" odebrał sobie życie, zażywając ukryty cyjanek potasu. Wiadomość ta dotarła do grupki partyzantów w pierwszych dniach lipca. Za radą porucznika Stanisława Grochulskiego - "Michała", na jednej z odpraw we wsi Trojanów, postanowiono więc utworzyć oddział partyzancki pod dowództwem plutonowego Mariana Tarkowskiego.
Dla upamiętnienia miejscowości w której oddział zawiązano, dowódca jak i cała grupa zaczęli występować pod pseudonimem "Trojan". Po wydobyciu zakonspirowanej broni, składającej się z 1 erkaemu, 5 karabinów, kilku sztuk broni krótkiej oraz kilku granatów wyruszono w teren, przemieszczając się w okolice Sulejowa. W pierwszej połowie lipca nawiązano kontakt z dowódcą łódzkiego Kedywu, porucznikiem Adamem Trybusem ps. "Gaj", przechodząc formalnie pod jego rozkazy w trzeciej dekadzie tego miesiąca. W czasie pobytu pod Sulejowem do oddziału dołączyli dwaj tomaszowianie: Kazimierz Zimnicki ps. "Zagadka" i Wacław Dereń ps. "Żbik' oraz ze wsi Sieczka Marian Król ps. "Szczerba".
W czasie pierwszych akcji niszczono akta kontyngentowe, dokonywano rekwizycji produktów żywnościowych przeznaczonych dla Niemców, wypisywano antyniemieckie hasła, wymierzano kary chłosty osobom wysługującym się Niemcom i likwidowano konfidentów. I tak 3 sierpnia spalono akta kontyngentowe, podatkowe i ruchu ludności w gminie Aleksandrów, 5 sierpnia zarekwirowano w gminie Aleksandrów 300 kg cukru i 24 skrzynie z jajami przeznaczone dla Niemców. Jaja rozdano okolicznej ludności, a część cukru sprzedano na potrzeby oddziału. 6 sierpnia wywieszono flagi narodowe na wieżach triangulacyjnych koło Żarnowa. W Dąbrowie nad Czarną ukarano chłostą sołtysa za zdjęcie flagi, którą musiał z powrotem zawiesić i rozbrojono dwóch granatowych policjantów. 7 sierpnia ukarano chłostą sołtysa we wsi Świeciechów za służalczy stosunek do Niemców oraz miejscowego volksdeutscha Schmidke za panoszenie się i zły stosunek do Polaków. W Paradyżu zastrzelono w restauracji agenta Gestapo, Olaska. 10 sierpnia zastrzelono w Januszewicach agenta Gestapo Stanisława Gonerko.
Działaniom tym dość uważnie przypatrywały się lokalne władze PPR, które na tym terenie miały mocno rozbudowaną sieć komórek wiejskich. Prawdopodobnie już na początku sierpnia na wyraźne polecenie członka komitetu okręgowego PPR w Częstochowie oraz członka sztabu Gwardii Ludowej okręgu częstochowsko-piotrkowskiego, któremu podlegał ten teren, Stanisława Wojtali, do oddziału przeniknęło 3 członków PPR. Byli to: Mieczysław Janiszewski ps. "Władek" z Szarbska, Bolesław Leski ps. "Bęc" z Niewierszyna oraz Ignacy Jakubiak ps. "Miglanc" z Sulejowa. Wszyscy byli członkami partii od maja 1942 roku. W oddziale tworzyli oni zakonspirowaną komórkę PPR, która miała za zadanie upowszechniać program partii, kolportować partyjne pisemka i z czasem poprzez agitację doprowadzić do przejścia członków oddziału do GL. W późniejszym okresie dołączył do oddziału w okolicach Niewierszyna lub już w Mokrej kolejny PPR-owiec, były członek oddziału GL "Małego Franka" - Franciszka Zubrzyckiego, Zygmunt Koczwarski ps. "Bill" z Piotrkowa Trybunalskiego, który po rozbiciu piotrkowskiej organizacji partyjnej przez hitlerowców, ukrywał się w tych stronach od jesieni 1942 roku.
W związku z tym stan osobowy oddziału zwiększył się do 12 osób. Wzrosło także uzbrojenie, które składało się z 1 erkaemu, 1 peemu, 5 kb, 6 sztuk broni krótkiej i 6 granatów. W nocy z 12 na 13 sierpnia oddział kwaterował we wsi Stefanówka pod Aleksandrowem, gdzie podczas zakrapianej alkoholem kolacji, został zaalarmowany, że na skrzyżowaniu dróg pod Aleksandrowem stoją cztery niemieckie ciężarówki wypełnione żandarmami. "Trojan" niewiele myśląc poderwał oddział i polami ruszono w tamtym kierunku. Sytuacja wyglądał jednak o wiele groźniej, bo stojące na krzyżówkach ciężarówki okazały się tylko częścią kolumny składającej się z 18 pojazdów z żandarmami. Lecz partyzanci o tej ogromnej dysproporcji sił nie wiedzieli. Wszystkie te ciężarówki zjechały się w miejscu skrzyżowania dróg z Aleksandrowa do Szarbska w czasie, kiedy partyzanci się tam podkradali. Tylko dzięki ciemnościom, wykorzystaniu elementów zaskoczenia i pewnie animuszu po wypitym alkoholu, nie doszło do tragedii. Pod osłoną nocy partyzancka tyraliera prześliznęła się na odległość 50 metrów od żandarmów i wtedy otworzono gwałtowny ogień. Tak gwałtowne natarcie zupełnie zaskoczyło Niemców, którzy zaczęli krążyć wokół samochodów, nie mogąc w ciemności rozpoznać sił, ani stanowisk partyzantów. Do tego jeszcze "Trojan" taktycznie zmieniał stanowisko jedynego erkaemu, stwarzając wrażenie, że jest ich u partyzantów kilka. Dopiero nadchodzący świt pozwolił Niemcom zorientować się jakimi siłami dysponuje przeciwnik i ruszyć do przeciwnatarcia, odrzucając partyzantów, którzy ostrzeliwując się opuścili pole walki, kierując się ku Pilicy.
Była to pierwsza poważniejsza walka oddziału "Trojana", która przyniosła partyzantom w okolicy ogromny rozgłos i wzmocniła ducha jej mieszkańców. Wśród Niemców było 12 zabitych i 8 rannych. Spośród partyzantów niegroźnie w udo został ranny "Bęc" oraz w lewe ramię "Lech". "Lechowi" - Romanowi Janiakowi w ranę wdała się gangrena i musiano mu w piotrkowskim szpitalu amputować rękę. Po wyleczeniu jednak powrócił do oddziału. Po tej walce, 14 sierpnia oddział odskoczył za Pilicę do miejscowości Mokra (obecnie Barkowice Mokre). Tutaj dołączył do oddziału pchor. Aleksander Arkuszyński ps. "Maj" oraz Stanisław Kędzierski ps. "Mściwy" i Kazimierz Jagielniak ps. "Tur".
W nocy z 15 na 16 sierpnia partyzanci zajęli leśna kwaterę w gajówce Gazomka, gdzie byli wizytowani przez por. "Gaja", który przyprowadził do oddziału piotrkowski patrol dywersyjny w liczbie 6 żołnierzy z ppor. Witoldem Kucharskim ps. "Mazur". W związku z takim rozrostem osobowym oddziału, "Gaj" przeprowadził jego reorganizację, dzieląc go na trzy patrole według partyzanckiego stażu. Na zastępcę "Trojana" mianował pchor. "Maja", a na szefa oddziału Tadeusza Bartosiaka ps. "Tadeusz". Ppor. "Mazur" miał pełnić natomiast obowiązki sanitariusza. W Gazomce zaplanowano dłuższy postój, aby stąd wyruszać na akcje do wsi zamieszkałych przez ludność niemiecką. I tak 19 sierpnia w urzędzie gminy Golesze zniszczono akta kontyngentowe, podatkowe i kolczykarskie. Zarekwirowano również maszynę do pisania i 7000 zł na potrzeby odzieżowe oddziału. 22 sierpnia zlikwidowano w Mokrej volksdeutscha Lutomskiego ze służby leśnej z Lubiaszowa. Z 25 na 26 sierpnia dokonano akcji na ludność niemiecką w Meszczach, jako odwet za aresztowania Polaków z pobliskich wsi. Przywódcę NSDAP oraz kilku jego podkomendnych ukarano chłostą. 27 sierpnia wykonano podobną akcję na wieś Polichno, jednak Niemcy poukrywali się spłoszeni akcją w Meszczach. Zarekwirowano tylko odzież na potrzeby oddziału i ukarano chłostą miejscowego agronoma za gorliwą współpracę z niemieckim wójtem.
W czasie pobytu oddziału na lewobrzeżnej stronie Pilicy, dołączali do niego kolejni żołnierze z piotrkowskich patroli dywersyjnych, toteż na koniec sierpnia 1943 jego stan wynosił 27 partyzantów. Nie był to jednak stan stały, ponieważ ciągle przyjmowano nowych ludzi, ale niektórzy nie wytrzymywali trudności obozowego życia i partyzanckiego drylu i dezerterowali. Prawdopodobnie jeszcze w okolicach Gazomki do oddziału trafił kolejny tomaszowianin, Wacław Szewczyk ps. "Odrowąż". Pod koniec sierpnia oddział znów przeszedł na prawą stronę Pilicy, gdzie w Dąbrowie nad Czarną w dniu 30 sierpnia rozbrojono 4 granatowych policjantów, a 31 sierpnia wykonano wyrok śmierci na parze małżeńskiej Kazimierzu i Leokadii Krętowskich z Bratkowa, przy których znaleziono listę osób przeznaczonych do zadenuncjowania władzom Gestapo oraz list do starosty niemieckiego w Tomaszowie. 2 września, po informacji od łącznika i spiesznym marszu, urządzono zasadzkę w Brzustowie na volksdeutscha Boettchera i agentów gestapo: gajowego Jana Karasińskiego, Mariana Kacperkiewicza i Miśkiewicza. Byli oni odpowiedzialni za śmierć wielu mieszkańców podtomaszowskich wiosek. Boettchera i Mikiewicza zabito na miejscu, a Karasińskiego po krótkim przesłuchaniu rozstrzelano. Rannego w rękę Kacperkiewicza puszczono wolno, aby zaświadczył przed Niemcami, że mieszkańcy Brzustowa nie mieli z tą akcją nic wspólnego. Przeszukano również gajówkę Karasińskiego w nieodległych Białobrzegach, gdzie znaleziono gotowe listy osób, które miały zostać w najbliższym czasie zadenuncjowane. Po tej akcji, podczas której zdobyto 3 pistolety, oddział znów powrócił w okolice Aleksandrowa. 13 września przebywając na kwaterze u Jakuba Gorzenia we wsi Janikowice "Trojan" otrzymał wiadomość, że do wsi Szarbsko przybył oddział żandarmów dla ukarania mieszkańców za niedostarczenie kontyngentów. Partyzanci szybko zajęli miejsce poza wsią i zasypali, powracających ciężarówką z wyprawy żandarmów, gradem pocisków z broni maszynowej. Na miejscu zginęło 9 żandarmów, a tylko dwóch zdołało umknąć. Zdobyto 1 peem, 8 kb i kilka sztuk broni krótkiej. Po akcji powrócono na kwaterę do Gorzenia, ale "Trojan" obawiając się akcji odwetowej ze strony Niemców, postanowił wieczorem znów odskoczyć za Pilicę do wsi Mokra i dalej do znanej gajówki Gazomka.
W Gazomce na polecenie "Gaja" dołączył do oddziału Edward Szuster ps. "Ambroży" z Mokrej, dla odbycia dwutygodniowego partyzanckiego stażu. Następnego dnia oddział przerzucił się do gajówki Korytnica, aby 15 września powrócić do Mokrej. Tutaj wizytowany był przez "Gaja", który rozkazem dowódcy Inspektoratu Łódzkiego AK, w uznaniu dotychczasowego dorobku na polu walki, nadał mu oficjalną nazwę I Plutonu Partyzanckiego 25 pp AK. Oddział otrzymał również 1 rkm i 5 pistoletów maszynowych typu Sten. Z uwagi na wystarczającą ilość broni, przekazano z oddziału 7 sztuk broni krótkiej na dozbrojenie patrolu dywersyjnego w Piotrkowie.
Taki obrót sprawy, a zwłaszcza występowanie już oddziału pod oficjalnym szyldem Armii Krajowej, nie były na rękę zakonspirowanej komórce peperowców. Zaczęli oni jątrzyć, że tak ciężko zdobytej broni nie powinno się oddawać nikomu. Na szczęście, większość przekazanej "Gajowi" broni krótkiej należała do partyzantów o najdłuższym stażu i ich podżeganie przeszło jeszcze bez echa. W Mokrej przenocowano, lecz następnego dnia łącznicy donieśli "Trojanowi" o zaobserwowaniu w okolicy zwiększonego ruchu wojsk nieprzyjaciela, więc wieczorem, 16 września, oddział przeprawił się łodzią przez Pilicę i po kilkudziesięciokilometrowym marszu, o brzasku dotarł na kwaterę w młynie Ruda - Papiernia nad rzeką Czarną, który należał do rodziny jednego z partyzantów, Zbigniewa Masłochy ps. "Ryling", a którego brat Stanisław był dowódcą oddziału Narodowych Sił Zbrojnych "Las I". Wypoczynek partyzantów nie trwał zbyt długo, gdyż po informacji, że w pobliskiej wsi pojawił się samochód z żandarmami z Sulejowa, "Trojan" zarządził w oddziale alarm. Jednak nie zdecydował się na akcję po stwierdzeniu, że trzech ludzi z najstarszego stażem pierwszego patrolu, po przybyciu na kwaterę, gdzieś tęgo popiło i nie są w stanie utrzymać się na nogach. Przed południem, po uzyskaniu informacji, że żandarmi po przeszło godzinnym pobycie w niedalekiej leśniczówce, gdzie dobrze uraczono ich samogonem, powrócili do Sulejowa, alarm odwołano.
Działania "Trojana" wywołały ożywioną dyskusję wśród partyzantów, zwłaszcza młodszych stażem, zręcznie ukierunkowywaną na jego krytykę przez peperowców. Ta krytyka wzmogła się jeszcze w godzinach popołudniowych, gdy do młyna zajechało rowerami 3 granatowych policjantów, których po rozmowie "Trojan" wypuścił z bronią wolno (byli to prawdopodobnie zaprzysiężeni członkowie AK). Na razie jednak wszystko skończyło się tylko na gorącej dyskusji między partyzantami i krytyce "Trojana", umiejętnie podsycanej przez czterech prowokatorów. Trzej delikwenci przez których nie wykonano akcji, po dojściu do siebie, zostali przy raporcie skazani przez komendanta na stójkę pod karabinem na młynarskim podwórzu. Następnego dnia, 18 września, po porannej odprawie "Trojan" zarządził ćwiczenia oddziału w natarciu na pozycje wroga, które prowadził osobiście na łące nad Czarną. Podczas nich partyzanci kilkakrotnie pokonywali rzeczkę w bród, podczas czego przemoczono ubrania i buty i co pogorszyło nastroje partyzantów. Za namową starszych partyzantów, dla rozgrzewki, szef oddziału "Tadeusz", wydał wszystkim do obiadu po setce wódki. Spotkało to się po południu z gwałtownym sprzeciwem ze strony "Trojana", który zarzucił "Tadeuszowi" rozpijanie oddziału i zagroził pozbawieniem go funkcji szefa oddziału. Była to woda na młyn dla prowokatorów. Zaczęły si absurdalne oskarżenia pod adresem komendanta, o to, że sam śpi w ciepłym łóżku w młynie, a oddział w zimnej stodole, że sam pewnie tęgo popija, a zziębniętym ludziom żałuje kieliszka wódki. Na kwaterze w stodole podniósł się ogólny rwetes, w którym prym wiedli peperowcy. Jeden z nich, "Bill", zaproponował, by nie czekając na wieczorną zbiórkę cały oddział stanął do komendanta do raportu, co spotkało się z ogólną aprobatą. Ustawiono się więc w dwuszeregu na podwórzu przed młynem oczekując na wyjście "Trojana". Jednak ten, poprzez podoficera służbowego, przekazał tylko swoje niezadowolenie z objawów bałaganu i rozkaz rozejścia się. Po chwili milczenia, jakim przyjęto tą wiadomość, rozległo się w szeregach kilka pełnych irytacji okrzyków i raptem przed oddział wyskoczył któryś z najstarszych stażem tomaszowian, który, chyba w dobrej wierze, wezwał oddział, by poszedł do komendanta, skoro komendant nie chce przyjść do oddziału. Na to tylko czekali prowokatorzy. Okrzykami poderwali grupki partyzantów z bronią gotową do strzału do szturmu na młyn. Rozległ się gwar podnieconych głosów, brzęk wybitej przez lufę erkaemu szyby i histeryczny krzyk żony "Rylinga". Tylko dzięki stanowczej postawie "Maja", "Mazura" i kilku partyzantów o najdłuższym stażu udało się opanować sytuację i uspokoić wzburzoną resztę, odprowadzając ich pojedynczo do stodoły w której, dla uspokojenia nastrojów, pojawiła się także żona "Trojana" przebywająca akurat na spotkaniu z mężem. Pod wieczór zarządzono zbiórkę oddziału, do którego tym razem "Trojan" wyszedł. Oznajmił wszystkim, iż nie boi się oddziału, ale też wie, że i oddział nie boi się jego i o to mu chodzi, gdyż nie chciałby dowodzić mięczakami, ale wzajemne stosunki powinny być regulowane na zasadzie wojskowej dyscypliny nacechowanej szacunkiem. Przyrzekł także, że tym razem nie wyciągnie z niedawnego nieporozumienia żadnych konsekwencji, ale w przyszłości nie cofnie się przed najsurowszymi represjami, aby stłumić każdą próbę niesubordynacji. Przemówienie dowódcy oraz wydana z jego rozkazu setka bimbru do kolacji, rozładowały całkowicie resztki napięcia w oddziale. Na kwaterze w młynie Ruda - Papiernia oddział spędził jeszcze dwa dni szkoląc się w zajęciach taktycznych i politycznych, które prowadził zastępca komendanta pchor. "Maj".
Kwaterę w młynie opuszczono wieczorem 20 września i po nocnym marszu zakwaterowano w folwarku Stefana Łępickiego w Kawęczynie. Partyzanci w wielkiej stodole, a komendant w dworze. Następnego dnia rano na kwaterze pojawił się młody ksiądz, który przybył w odwiedziny do właściciela folwarku, a którego po śniadaniu "Trojan" przedstawił oddziałowi rekomendując jako ich kapelana. Był to ks. Marian Skoczowski ps. "Ksawery". Nie spodobało się to znów pepeerowcom, którzy zaczęli szeptać, że ksiądz jest im do walki nie potrzebny, jednak po zademonstrowaniu przez "Ksawerego" znajomości w posługiwaniu się różnego rodzaju bronią, głosy te ucichły. Ranek 22 września był chłodny i wietrzny,przez co partyzanci wstali przemarznięci, a zarządzone przez "Trojana" ćwiczenia z zakresu "szkoły strzelca", które prowadził "Maj", nie dawały okazji do rozgrzewki. Z zazdrością więc spoglądano na przytulny dworek właściciela folwarku i na smugę dymu z komina, w którym kwaterował dowódca, a którego od rana nikt nie widział. Podchwycili to zaraz prowokatorzy, rozpowszechniając informację, że komendant od rana jest nietrzeźwy i leży w łóżku w ciepłej izbie. Nie była to prawda, gdyż "Trojan" rano wyjechał na spotkanie z żoną i synem Kazimierzem, którzy zakwaterowali u Jana Michalczyka w Janikowicach, około kilometra od dworu. Sprowokowało to jednak dyskusje wśród partyzantów, podczas których zaczęto podważać kwalifikacje dowódcze komendanta, jego zamiłowanie do wygodnictwa, faworyzowanie niektórych podwładnych, niechęć do podejmowania akcji itp. Do wieczora "Trojan" nie powrócił na kwaterę, ale za to prawdopodobnie pojawił się we dworze członek sztabu GL okręgu częstochowsko-piotrkowskiego, Stanisław Wojtala (z którym czwórka peperowców była w stałym kontakcie) z informacją, ze w nocy przymaszeruje na kwaterę w nieodległym Zygmuntowie nad Pilicą oddział GL im J. Bema pod dowództwem Władysława Kowalczyka ps. "Józef". Na zaimprowizowanym w pośpiechu konspiracyjnym zebraniu w czeladnej kuchni we dworze, grupa prowokatorów podjęła decyzję o zorganizowaniu, pod nieobecność komendanta, buntu w oddziale i przeprowadzeniu jak największej liczby partyzantów do Zygmuntowa w celu połączenia się z oddziałem GL. Po tym, co bardziej nieufnych partyzantów zapraszano do kuchni na kilka szklaneczek bimbru, w celu zmiękczenia i przekonania do swojej ideologii. Już późną nocą na polecenie "Władka", "Bęc" zarządził zbiórkę oddziału, na której pojawił się "Maj". Prowokatorzy zaczęli domagać się od niego wyjaśnień, gdzie jest dowódca, jednak gdy próbował wytłumaczyć, któryś z prowokatorów zakrzyknął: "Idziemy chłopcy!", po czym zrobiło się ogólne zamieszanie i harmider przekrzykujących się partyzantów. Nagle padły strzały, a "Bęc" zaczął nawoływać do ruszenia w drogę. Widząc to wszystko i bojąc się rozlewu krwi oraz nie chcąc pozostawiać większości oddziału samopas, "Maj" ruszył z partyzantami w kierunku Zygmuntowa. Na miejscu w Kawęczynie pozostał ppor. "Mazur", szef "Tadeusz", "Dąbal-Bystry", "Ryling", "Ambroży" i przypuszczalnie "Odrowąż".
Jako, że "Trojan" nadal na kwaterze się nie pojawił, "Mazur" obawiając się powrotu części agresywnych partyzantów, postanowił przenieść się na kwaterę do Musiałowa. Tutaj cały następny dzień partyzanci przesiedzieli na strychu jednej z chałup, obserwując okolicę i zastanawiając się co robić dalej. "Mazur" postanowił, że trzeba skontaktować się z "Gajem" i misję tę powierzył "Ambrożemu", bo tylko on wiedział jak najszybciej dotrzeć do kapitana. Następnego więc dnia "Ambroży" ruszył rowerem w kierunku Mokrej, po dotarciu do której okazało się, że "Gaj" przebywa akurat na kwaterze w domu jego ojca. Natychmiast więc zdał mu meldunek z zaistniałych w oddziale wypadków. Po godzinie w Mokrej pojawił się także wysłannik drugiej części oddziału, przysłany do kapitana przez "Maja", Jan Szamocki ps. "Spartiata". Po wyjściu z Kawęczyna i dotarciu do Zygmuntowa większości partyzantów, okazało się że oddziału GL tu jeszcze nie ma. Nie pojawił się także przez cały następny dzień, a prowokatorzy coraz bardziej tracili rezon. Zresztą większość, po wyparowaniu alkoholu, przemyślała sprawę i bez mrugnięcia okiem podporządkowała się "Majowi". Ten więc 24 września z rana wysłał "Spartiatę" z wiadomością do "Gaja", że kryzys w oddziale został opanowany. Tego samego dnia, po południu, "Gaj" wraz z "Ambrożym", udali się rowerami do Dąbrowy nad Czarną, gdzie w umówionej stodole kwaterować miał "Mazur" ze swoją grupką. Do Dąbrowy "Gaj" ściągnął również szefa Opoczyńskiego Ośrodka Dywersji, Stanisława Grochulskiego ps. "Michał". Na miejscu przesłuchano kolejno wszystkich partyzantów, po czym "Gaj" z "Michałem" poprowadzeni przez "Rylinga", udali się na nocleg do młyna Masłochów, gdzie prawdopodobnie doszło do spotkania z "Trojanem". Następnego dnia, 25 września, udali się oni pieszo (lecz już bez "Trojana") pod ochroną grupki partyzantów "Mazura", do Zygmuntowa. Tutaj znów wzywano na rozmowę każdego partyzanta, próbując wyrobić sobie opinie o zaistniałych wydarzeniach i wyłuskać inicjatorów buntu. Po tym, "Gaj" zarządził zbiórkę całego oddziału, na której poinformował, że z dniem dzisiejszym komendę nad oddziałem przejmuje porucznik Witold Kucharski ps. "Mazur", który jednocześnie zmienia pseudonim na "Wicher", a cały oddział nosić będzie od tej chwili nazwę: I Oddział Leśny Armii Krajowej "Wicher". Na zastępcę "Wichra" wyznaczył pchor. Aleksandra Arkuszyńskiego ps. "Maj". Jednocześnie w ramach oddziału stworzono, pod komendą szefa Tadeusza Bartosiaka ps. "Tadeusz", samodzielną grupę dywersyjną składającą się z pięciu partyzantów do której weszli najbardziej zaangażowani w bunt partyzanci m.in. "Władek", "Bęc" i "Miglanc", a która została bezpośrednio podporządkowana por. Stanisławowi Grochulskiemu - "Michałowi". Marian Tarkowski - "Trojan" po pozbawieniu go dowództwa oddziału, oddany został do dyspozycji komendanta Obwodu Opoczno kpt. Jana Seredyńskiego ps. "Bolek" i powróci z rodziną do swojej starej kwatery w młynie Modrzewek. Dwukrotnie wzywany przez komendanta w celu złożenia wyjaśnień nie zgłosił się, więc został uznany za dezertera i z wyroku sądu podziemnego, w grudniu 1943 roku, został zastrzelony wraz ze swym synem Kazimierzem przez opoczyński patrol dywersyjny w Modrzewku.
W powojennych opracowaniach, zwłaszcza lewicowych, za bunt w oddziale odpowiedzialnością obciążano "Trojana", zarzucając mu nadużywanie alkoholu i brutalność w stosunkach z ludźmi. Nie było to do końca zgodne z prawdą, gdyż nie spożywał on więcej alkoholu niż jego podkomendni, a nadużywających sam często karał. Jego stosunek do podkomendnych też nie odznaczał się brutalnością lecz oparty był na zwykłych zasadach kontaktu przełożonego z podwładnym. Jedynym jego przewinieniem była nieobecność w oddziale i brak komunikatywności z podwładnymi, co skrzętnie wykorzystali komunistyczni prowokatorzy. Czterech peperowców po zorientowaniu się, że ich rola w oddziale "Wichra" robi się coraz bardziej jawna, w połowie października, w Dąbrowie, zdezerterowało z bronią z oddziału, przechodząc do stacjonującego w nieodległym Bratkowie oddziału GL im J. Bema. Ignacy Jakubiak - "Miglanc" poległ 24 października 1943 roku podczas bitwy tego oddziału z Niemcami na Diablej Górze. Bolesław Leski - "Bęc" i Zygmunt Koczwarski - "Bill" zostali zastrzeleni przez partyzantów z NSZ w okolicach Aleksandrowa prawdopodobnie w dniu 25 grudnia 1943 roku, po przybyciu w rodzinne strony w ramach urlopu świątecznego jaki otrzymali z oddziału. Mieczysław Janiszewski - "Władek" wojnę przeżył i po jej zakończeniu był prominentnym działaczem komunistycznym w powiecie piotrkowskim i województwie łódzkim.
Pozostali partyzanci I oddziału Armii Krajowej "Trojan", w większości do zakończenia wojny walczyli z Niemcami w różnych oddziałach Armii Krajowej naszego regionu. Po wkroczeniu wojsk sowieckich kilku zaangażowało się w budowanie "władzy ludowej", jak Zdzisław Ignacy Kiełbasiński ps. "Dąbal-Bystry" i Roman Janiak ps. "Lech", którzy podjęli pracę w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego, jednak większość uczestniczyła w podziemiu niepodległościowym, przypłacając to często własnym młodym życiem, tak jak Tadeusz Bartosiak - "Tadeusz" czy Wacław Szewczyk - "Odrowąż".