Niemiecki Centralny Urząd Ścigania Zbrodni Nazistowskich w Ludwigsburgu zidentyfikował i ustalił miejsce pobytu ośmiu osób z załogi niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Stutthof koło Gdańska. O tym, czy podejrzani staną przed sądem, zdecyduje prokuratura.
Czterech mężczyzn i cztery kobiety zatrudnionych było latem 1944 roku w charakterze strażników, telefonistek i sekretarek w obozie koncentracyjnym w Stutthof. Placówka w Ludwigsburgu, która sama nie ma uprawnień prokuratorskich, skierowała ich sprawy do właściwych prokuratur. To one zdecydują, czy podejrzani, w wieku od 88 do 97 lat, staną przed sądem. Wszyscy mieszkają w Niemczech.
Niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", który poinformował w sobotę o najnowszych działaniach placówki w Ludwigsburgu, ocenia, że jest to - po skazaniu strażników z Auschwitz - "kolejny rozdział w pełnej meandrów historii ścigania zbrodniarzy nazistowskich w powojennych Niemczech".
Osiem zidentyfikowanych osób jest podejrzanych o pomocnictwo w zamordowaniu wielu tysięcy więźniów. Szef placówki w Ludwigsburgu Jens Rommel przyznał, że nie wie, czy praca w charakterze strażnika czy telefonistki jest wystarczającym powodem do skazania. "Nie wiemy, czy możemy poszerzyć w ten sposób krąg (podejrzanych)" - powiedział Rommel.
Niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", który poinformował w sobotę o najnowszych działaniach placówki w Ludwigsburgu, ocenia, że jest to - po skazaniu strażników z Auschwitz - "kolejny rozdział w pełnej meandrów historii ścigania zbrodniarzy nazistowskich w powojennych Niemczech".
Jego zdaniem argumentem przemawiającym za postawieniem podejrzanych przed sądem jest fakt, iż od lata 1944 roku obóz w Stutthofie stał się obozem zagłady włączonym do systemu Holokaustu. Pomiędzy czerwcem a październikiem 1944 roku do Stutthofu przybyło 26 dużych transportów więźniów, którzy byli systematycznie zabijani strzałem w tył głowy lub uśmiercani w komorze gazowej. W tym okresie cały obóz podporządkowany był masowej zagładzie - uważa Rommel. Jego zdaniem każdy zatrudniony na terenie obozu powinien dostrzec, co się w nim dzieje, i zrozumieć, że swoją działalnością przyczynia się do zbrodni.
Sprawa członków załogi KL Stutthof jest przejawem nowego, bardziej aktywnego podejścia niemieckiego wymiaru sprawiedliwości do nazistowskich zbrodni. Do niedawna byli strażnicy byli bezkarni, ponieważ niemiecki Trybunał Federalny orzekł w 1969 roku, że warunkiem skazania za pomoc w morderstwach jest udowodnienie indywidualnej winy oskarżonego. Ze względu na brak świadków zbrodni było to w większości przypadków niemożliwe.
Przełomowe dla ścigania sprawców tej kategorii przestępstw okazało się skazanie na pięć lat więzienia Johna Demjaniuka, byłego strażnika w obozie w Sobiborze. Sąd w Monachium uznał go w 2011 roku za winnego współuczestnictwa w zamordowaniu ponad 28 tys. więźniów, pomimo braku dowodów na popełnienie konkretnych czynów karalnych.
Trzy lata temu centralny urząd ds. ścigania zbrodni nazistowskich w Ludwigsburgu, opierając się na precedensowej sprawie Demjaniuka, zalecił właściwym prokuraturom wszczęcie postępowania przeciwko 30 byłym strażnikom. Rok temu na karę czterech lat pozbawienia wolności skazany został Oskar Groening - były strażnik z niemieckiego obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Sąd w Lueneburgu uznał w środę 94-letniego esesmana za winnego pomocnictwa w zamordowaniu co najmniej 300 tys. osób.
Ludwigsburg znajduje się na terenie kraju związkowego Badenia-Wirtembergia. Placówka ścigająca przestępców powstała 1 grudnia 1958 roku z inicjatywy landów tworzących RFN. Do chwili obecnej prokuratorzy z Ludwigsburga przeprowadzili ponad 7,5 tys. śledztw przygotowawczych. Niemieckie kraje związkowe przeznaczają na działalność placówki w Ludwigsburgu 1,25 mln euro rocznie. (PAP)
lep/ akl/ malk/