Spojrzałem a tam cała ulica ustrojona w biało-czerwone flagi. I poczułem się wolnym człowiekiem. Myślałem, że z radości serce wyskoczy mi z piersi - wspomina Kazimierz Mikos "Bażant", żołnierz kompanii wartowniczej zgrupowania "Chrobry II", walczącego w Śródmieściu Północnym.
Tuż przed powstaniem, 31 lipca, jechałem rondem Waszyngtona do domu, na ulicę Żelazną. W tramwaju widziałem wystraszonego motorniczego i konduktorów, którzy na Gocławiu zauważyli ruskie czołgi. Już wszyscy uważali, że to będzie szybkie wyzwolenie, choć od tej szpicy do nadciągnięcia sił trochę potrwać musiało.
Pierwszego sierpnia matka powiedziała, żebyśmy pojechali na Mokotów, na Dworzec Południowy, bo tam kolejka z Grójca dojeżdżała, żeby kupić jakieś owoce. Ale nic nie kupiliśmy i około pierwszej wróciłem na ulicę Żelazną.
Matka zajęła się obiadem, a ja poszedłem jakieś czterysta metrów od ulicy Żelaznej, na plac Starynkiewicza. Po drugiej stronie ulicy Koszykowej na Filtrach był niemiecki bunkier. O godzinie 17 oddano z niego pierwsze serie w stronę alei Jerozolimskich. Przyparliśmy, kto tam był, do ziemi, gdy chwilowo przestali strzelać uciekliśmy do jednego z pawilonów szpitala Dzieciątka Jezus na ulicy Lindleya.
Tuż przed powstaniem, 31 lipca, jechałem rondem Waszyngtona do domu, na ulicę Żelazną. W tramwaju widziałem wystraszonego motorniczego i konduktorów, którzy na Gocławiu zauważyli ruskie czołgi. Już wszyscy uważali, że to będzie szybkie wyzwolenie, choć od tej szpicy do nadciągnięcia sił trochę potrwać musiało.
Jakąś godzinę później przyszli żandarmi niemieccy i sprawdzili nam dokumenty. Około godziny 20 trochę się uciszyło, więc postanowiłem wrócić do domu. Proszę sobie wyobrazić: musiałem przebiec na drugą stronę alei Jerozolimskich i dalej w kierunku ulicy Żelaznej. W moją stronę strzelał niemiecki oficer kolejowy. Biegłem i zatrzymywałem się, i dalej biegłem. Przebiegłem obok bunkra na rogu ulic Chmielnej i Żelaznej. Potem wpadłem na ulicę Żelazną, tam był tylko jeden budynek narożny i kolejny, w którym mieszkałem. Wróciłem do domu około północy. Jakiś mężczyzna mówi do mnie „chłopcze miałeś szczęście”. Dzięki temu, że zmieniałem te pozycje podczas biegu nikt mnie nie zabił. Kiedy wchodziłem do domu zobaczyłem zabitego człowieka leżącego na takim wózku dwukołowym. Okazało się, że biegł moim szlakiem, ale miał mniej szczęścia niż ja.
Spojrzałem, a tam cała ulica ustrojona w biało-czerwone flagi. I poczułem się wolnym człowiekiem. Myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. I tak się zaczęło. Ale ta świadomość, że wybuchło powstanie docierała nie tak od razu. Nie było tak, że już jesteśmy wolni.
Następnego dnia młodzież męska i żeńska zebrała się w południe koło trzepaka. W pewnym momencie krzyknąłem: "uciekamy". Klatka schodowa w domu, w którym mieszkałem była blisko i wszyscy tam wpadliśmy, a po chwili tam gdzie staliśmy spadł pocisk z granatnika, tak pionowo. Z okien wyleciały szyby. Zniszczony był odłamkami trzepak i ściany.
Po jakiś dwóch godzinach przyszła matka jednego z tych moich kolegów. Znała mnie z widzenia, i od razu do mnie powiedziała: „Kaziu skąd wiedziałeś, że będzie wybuch?”. Ja mówię „nie wiedziałem”, ona tak na mnie patrzy: „jak nie wiedziałeś, to czemu krzyknąłeś”. Nie wiem. Tego się rzeczywiście nie wie. A ona mówi: „Kaziu, to był cud, bo by was porozszarpywało”. "Ja chciałbym pani powiedzieć, że to były dwa cudy". Ona się ożywiła i pyta: „a jaki drugi?”. "Że oni mnie usłuchali".
Gdzie się zgłosić, bo chcę iść do powstania
Mieszkałem na piątym piętrze, gdzie były takie szczeliny w murze. Jak stałem przed swoimi drzwiami, to przez te szczeliny widziałem ulicę. Zobaczyłem na niej czołg i samochód ciężarowy Opel Blitz. Na pace było sześciu wehrmachtowców i było dużo skrzyń. Prawdopodobnie wieźli zaopatrzenie. Poprzedniego wieczoru wybudowano barykadę na rogu ulic Żelaznej, Złotej i Twardej. Czołg podszedł bliżej i nasi zaczęli go obrzucać butelkami. Niemcy wycofywali się, ostrzeliwując okna. Drugiego dnia przed wieczorem, może szósta, może po szóstej, zobaczyłem, że z ulicy Żelaznej 22 wypadł ktoś z opaską, więc to był żołnierz – powstaniec. Ukląkł na środku ulicy i posłał z niemieckiego pistoletu, całą serię, cały magazynek. Strzelał w stronę alei Jerozolimskich, później zerwał się i uciekł, skąd przyszedł.
Minęła następna noc. Około dziesiątej rano wyszedłem, a tam leży magazynek do broni maszynowej taki do „Błyskawicy”, czy "Stena" angielskiego. Wbiegłem do piwnicy, gdzie byli żołnierze. Po czym pytam się jednego z nich, czy by mu się nie przydał. A on chwycił magazynek, nacisnął, zobaczył, że to są 32 naboje, bo sam miał trzy czy pięć. Skorzystałem z okazji i zapytałem, gdzie się zgłosić, bo ja chcę iść do powstania. Odparł, żebym zgłosił się na ulicę Twardą numer 40, bo tam się zaczął organizować oddział „Chrobry II”.
Tego dnia, w którym znalazłem magazynek, po piętnastej czy szesnastej, zaczęto budować barykady na ulicy Chmielnej. Od ulicy Żelaznej jakieś sto pięćdziesiąt metrów, żeby zasłonić się od Dworca Głównego. Brali mężczyzn do prac fortyfikacyjnych. Tam mnie zastała kronika powstania warszawskiego. Nakręcili jak z czternastoletnim rówieśnikiem podnosimy płytę chodnikową na barykadę. Płyta ważyła około pięćdziesiąt kilogramów. Na filmie zrobionym z tych kronik widać, że przegina nas jej ciężar. Stefan Bagiński, który nas filmował, zorientował się, że nie wygląda to dobrze. Zaczął do nas coś mówić i jakoś w końcu kadr wypadł tak, że my się śmiejemy w jego stronę.
4 sierpnia zostałem żołnierzem powstania warszawskiego
Czwartego dnia poszedłem na ulicę Twardą 40, a oni skierowali mnie na ulicę Sienną 44, bo tam był punkt werbunkowy. Porucznik „Ryś” mnie przyjął. Byłem małym, zabiedzonym czternastolatkiem, ale miałem tę przewagę nad innymi, że znałem teren, bo tam mieszkałem. Taki przewodnik jak ja im się po prostu przydał, bo wśród pierwszych powstańców byli partyzanci z lasu. Leśni ludzie nie znający miasta, nie umiejący się po nim poruszać.
Na początku uczyliśmy się służby, śpiewania, chodzenia, meldowania. Meldowało się: „Panie poruczniku melduję posłusznie”, tak jak przed wojną. Byliśmy na ulicy Siennej pod 48, na drugim czy trzecim piętrze. Było nas tam około dwudziestu, ale w wieku różnym. Ja byłem najmłodszym i najmniejszym, jeśli chodzi o wzrost. Później, po jakimś mniej więcej tygodniu, miała być utworzona 4. Kompania Szturmowa, brali do niej tych bardziej dorosłych. Ja zostałem skierowany do kompanii wartowniczej, którą przekształcili później w rezerwową. Uzupełniali z niej ubytki z walk.
Placówki powstańcze były w tzw. „Pekinie” – róg ulic Żelaznej i Złotej – później ulica Żelazna 43 i ulica Pańska 75. To były trzy placówki nasze, tak zwana druga linia. Myśmy nosili obiady, najczęściej zupę w wiadrze. Z początku była z wkładką z koniny. Później była już bez mięsa, bo konie zjedliśmy przez ten czas.
I tak się zaczęła służba
Najgorsze było gdy w nocy mnie budzili, żeby przeprowadzać pojedyncze osoby, lub gromadę, bo Niemcy już wszędzie ostrzeliwali, a barykady nie zawsze nas zasłaniały. Dopiero po jakimś czasie zrobiono takie przejścia z płyt chodnikowych, jakby tunele. Jeśli nie było z dwóch stron barykady to kładli taki mury o wysokości sześćdziesięciu – siedemdziesięciu centymetrów i między tymi murkami się przebiegało, nachylając się tak, żeby Niemcy nie widzieli. Takie przejścia były na ulicy Żelaznej, między ulicami Złotą a Twardą.
Czekaliśmy w kwaterze, przychodził podoficer i brał do konkretnych czynności, do aprowizacji, a z czasem zarejestrowali mnie jako łącznika, choć faktycznie byłem strzelcem. Łącznicy w ogóle nie mieli broni, nie mieli z bronią nic do czynienia. Ja na warcie stałem, więc to była zupełnie inna sprawa.
Miałem pseudonim „Bażant”. Był tylko jeden "Bażant" w powstaniu. Nie słyszałem, żeby ktokolwiek inny miał w powstaniu taki pseudonim.
Znaleźliśmy tylko kawałek tlącego się obcasa
Bez przerwy paliły się domy, więc spaleniznę było czuć od początku do końca powstania. Myśmy określali wiek domu po zapachu dymu. Te kamienice z XIX wieku miały zagrzybienie i ten grzyb palący się miał specyficzną woń, której normalnie nie było czuć.
Ludzie sobie nie zdają sprawy, że to było zamknięte miasto, w które bije artyleria i nie wiadomo, gdzie i kiedy pocisk wpadnie. My wszyscy chcieliśmy na pierwszą linię, bo tam przynajmniej z armat nie strzelali, ale przecież wszyscy nie mogą iść na pierwszą linię. Musi być zaplecze, które pracuje na tych, co są na pierwszej linii. Niektórzy mówią „on był tylko na tyłach”. W wypadku powstania nie było tak zwanego zaplecza jak na normalnym froncie.
Były gruzy. Nie było szyb w oknach, były „oczodoły”, jak to się mówiło. Było pełno gruzu pod nogami na ulicy. Nie było więc możliwe ciche poruszanie się, bo ciągle następowało się na szkło, albo się człowiek przewracał. A pod koniec powstania, to dominował zapach trupi. Ludzie zasypani, gdzieś tam w gruzach, bo nie można się do nich dostać. Jak było wilgotno to ten zapach trupi, był dosyć intensywny.
Było niebezpiecznie. Ludzie sobie nie zdają sprawy, że to było zamknięte miasto, w które bije artyleria i nie wiadomo, gdzie i kiedy pocisk wpadnie. My wszyscy chcieliśmy na pierwszą linię, bo tam przynajmniej z armat nie strzelali, ale przecież wszyscy nie mogą iść na pierwszą linię. Musi być zaplecze, które pracuje na tych, co są na pierwszej linii. Niektórzy mówią „on był tylko na tyłach”.
W wypadku powstania nie było tak zwanego zaplecza jak na normalnym froncie. Stąd na pierwszej linii ginęło się od strzałów broni palnej, a w środku ginęło się od bomb lotniczych, artylerii i strzelców wyborowych. To był ciągły kocioł, przeciwnik nigdy nie przerywał ognia i człowiek nigdy nie wiedział, co za chwilę może się wydarzyć.
Kiedyś idziemy – jak już Rosjanie zajęli Pragę – z kolegą ulicą Sienną w stronę ulicy Twardej, z wiadrem z zupą, a przed nami jakieś dwadzieścia kilka do trzydziestu kroków szedł mężczyzna. Raptem gwizd, wybuch. Myśmy się przewrócili, ale uratowali to wiadro z zupą. Mało się ulało, tylko na nasze twarze i ręce buchnęła taka ciepła para. I patrzymy, a tego człowieka nie ma, no i zaczęliśmy szukać, cywile się przyłączyli. Po dziesięciu minutach znaleźliśmy tylko kawałek tlącego się obcasa. To było tak zwane bezpośrednie trafienie pocisku.
Ten jęk strun przypominał jakby jęczało żywe stworzenie
Niemcy strzelali w Śródmieściu z broni nazywanej przez nas „krową”, a na Starówce „szafą”, bo gdy strzelała słychać było dźwięk jakby ryczącej krowy, albo przesuwanej szafy po podłodze. W tym pocisku było dziewięćdziesiąt sześć litrów benzolu, więc jak upadł na dom to cały dach się zaczynał palić. Nie było wody. Kamienice ratowało się wyrzucając palne przedmioty z najwyższych pięter, zostawały tylko futryny, podłogi i okna. Płomień nie przenosił się w dół budynku.
Na ulicy Siennej w okolicy ulicy Sosnowej palił się taki dom. Wojsko ratowało go wyrzucając wszystkie palne przedmioty. Pamiętam do dzisiaj dźwięk fortepianu, który wyrzucony z piętra upadł na wcześniej wyrzucone przedmioty. Ten jęk uderzenia przypominał mi jakby jęczało żywe stworzenie po upadku.
27 sierpnia szedłem do Bermana na ulicy Towarowej przy ulicy Srebrnej. Nawet nie pamiętam z czym tam miałem iść. Czasami przekazywało się treść słowną, pisemną lub zaopatrzenie. Wyszedłem z ulicy Siennej 43 na zachód. Idę ulicą blisko muru, patrząc według regulaminu w przeciwną stronę ulicy po oknach. „Gołębiarze” czyli dywersanci niemieccy strzelali do żołnierzy powstania, ale kiedy widzieli, że się patrzy w ich stronę to nie strzelali, bo bali się, że zdradzą swoje stanowiska.
Zacząłem się jakby kłócić ze sobą. Szedłem na ulicę Sienną w kierunku domu numer 45 i coś mi mówi, żeby zejść z chodnika na środek jezdni. A wiedziałem, że jest to niezgodne z regulaminem. W pewnym momencie, nie wiem do dzisiaj jak to się stało, znalazłem się na środku ulicy i wtedy pocisk uderzył w dom na ulicy Siennej 45, gdzie był sztab „Chrobry II”. Ocalałem mimo lecących zewsząd odłamków muru i pocisku, ale kolega przed mną nie miał tyle szczęścia, bo otrzymał kilka odłamków w plecy. Z jakimś cywilem przeprowadziliśmy go do bramy przy ulicy Siennej 46. Dowódca i pisarz zostali ranni, zginęła maszynistka. Dzisiaj w tamtym miejscu jest tablica pamiątkowa.
Żołnierz na wojnie po uniknięciu zagrożenia wykonuje rozkaz. Kiedy przebiegałem przez strąconą wybuchem część dachu leżącą w poprzek ulicy zobaczyłem wśród krokwi człowieka z otwartą klatka piersiową. A z niej na kilkanaście centymetrów wytryskiwała krew. Kiedy wracałem po dwóch godzinach ulica została dokładnie uprzątnięta, po zajściu nie było żadnego śladu.
II Rzeczpospolita potrafiła wszczepić miłość do ojczyzny
Stałem na warcie 24 września 1944 roku. W tym czasie był apel, na którym oficer mówił do najmłodszych żołnierzy, że w czasie pertraktacji ze stroną niemiecką nie doszło do porozumienia, aby najmłodsi otrzymali prawa kombatanckie. Nazajutrz 25 września była przerwa w działaniach bojowych i cywile mogli wyjść na stronę niemiecką. Po służbie zgłosiłem się do oficera z pytaniem, czy mam wyjść do niewoli z rodzicami. Oficer odpowiedział: "jeżeli wychodzą to nie wracaj, jeśli nie wychodzą, to wróć do jednostki". Poszedłem do rodziny, która opuszczała Warszawę.
Czasem pytają mnie, dlaczego ludzie garnęli się do powstania? To dzięki patriotyzmowi. II Rzeczpospolita potrafiła przez nauczycieli, rodziców, otoczenie, wszczepić patriotyzm. Najmłodsza ochotnicza młodzież przystąpiła do powstania kierując się patriotyzmem i była gotowa oddać życie za dobro ojczyzny.
25 września wyszedłem z rodziną do Pruszkowa jako cywil. W Pruszkowie dwie noce nocowaliśmy. Niemcy rozdzielali ludzi do transportów. Mężczyzn osobno, kobiety z dziećmi osobno. Podchodzi do nas podoficer niemiecki i mówi „Du bist ein Soldaten!” pokazując na mnie i na kolegę, który również był powstańcem. Jego matka znała niemiecki i mówi: „jacy żołnierze, przecież to są dzieci”. On odpowiedział „niech pani zobaczy na ich rówieśników, na tych wymoczków”. W przeciwieństwie do nas byli tacy bladzi i niedożywieni, siedzieli na ogół w piwnicach. My jako żołnierze byliśmy ciągle w ruchu.
Na końcu pociągu, do którego ładowali cywili były dwa wagony małoletnich powstańców z Mokotowa. Mnie i kolegę dołączyli do nich. Potem trafiliśmy do obozu przejściowego w Chemnitz, skąd skierowano nas jako byłych jeńców wojennych do pracy w fabryce.
Czasem pytają mnie, dlaczego ludzie garnęli się do powstania? To dzięki patriotyzmowi. II Rzeczpospolita potrafiła przez nauczycieli, rodziców, otoczenie, wszczepić patriotyzm. Najmłodsza ochotnicza młodzież przystąpiła do powstania kierując się patriotyzmem i była gotowa oddać życie za dobro ojczyzny.
wysłuchał Piotr Zmarzlik
ls/mjs