Twórczość Andrzeja Wajdy to opowieść o bohaterach funkcjonujących w trudnych realiach politycznych, rozwijająca się w uniwersalne rozważania o kondycji ludzkiej. Choć jego obrazy są mocno osadzone w polskiej historii, były punktem odniesienia i inspiracją także dla filmowców ze świata.
"Uczyłem się kina na filmach Wajdy i Polańskiego. Inspirowało mnie kino europejskie, francuskie, rosyjskie i włoskie. Ale to kino polskie pokazało mi sposób opowiadania, którego nawet sobie nie wyobrażałem. To był szok" - mówił Martin Scorsese, jeden z najsłynniejszych i najwyżej cenionych amerykańskich reżyserów filmowych, który w 2011 r. przyjechał do Polski na zaproszenie Stowarzyszenia Filmowców Polskich.
"Zorientowałem się, że kiedy chcę coś przekazać aktorom albo operatorom, pokazuję im polskie filmy z lat 50. Pokazywałem filmy Wajdy różnym producentom z Hollywood, a oni nie mogli się nadziwić. Nigdy nie widzieli czegoś podobnego" - powiedział autor "Taksówkarza".
Polskie kino lat 50. dało młodemu Scorsese katalog wyrazistych bohaterów, walczących nie tylko z kryzysami wewnętrznymi, ale także z opresją nadchodzącą z zewnątrz, ze świata wielkiej polityki, a także czarny humor, nieustająco balansujący na granicy między tragedią a satyrą. Ten sam rodzaj humoru, szyderstwa, który pomagał jednostkom w niewoli dyktatury okoliczności oswajać dramatyczne wydarzenia wojenne i polityczne. Polskie kino szukało także nowych form wyrazu artystycznego dla nowych czasów, nowego stylu. Musiało znaleźć także sposoby na obejście ingerencji cenzora, co zmuszało twórców do szukania niedosłownych rozwiązań.
"Pokazałem tyle, ile można było pokazać" - wspominał reżyser kręcenie "Kanału". Film kończy scena, w której wycieńczeni bohaterowie dochodzą do wyjścia z kanału, do kraty, za którą roztacza się widok na rzekę i drugi brzeg zburzonego miasta - upragniona wolność. "Widownia wiedziała dobrze, że za Wisłą to Praga, na której stoją i czekają radzieckie wojska. Dziś musiałbym to pewnie wyłożyć - pokazać czołgi, może sierp i młot. Wtedy wystarczała gra wyobraźni. Wszyscy wiedzieli, że Stalin czekał po drugiej stronie tak długo, aż padnie powstanie i zniszczona zostanie Armia Krajowa" - podkreślił.
Wolność, której tak pragnęli bohaterowie filmów Wajdy, stała się głównym tematem nie tylko artystycznym, ale i życiowym w pracy reżysera, tworzącego w realiach komunistycznej cenzury. Jak podkreśliła w poniedziałek reżyserka Agnieszka Holland, Wajda był zawsze gotowy "bronić wolności twórczej, każdej wolności, i zwykłej ludzkiej przyzwoitości". "Jego filmy i jego postawa wobec świata, wobec wartości, pozostaną wzorem dla kolejnych pokoleń polskich filmowców" - podkreśliła autorka "Placu Waszyngtona".
"Pokazałem tyle, ile można było pokazać" - wspominał reżyser kręcenie "Kanału". Film kończy scena, w której wycieńczeni bohaterowie dochodzą do wyjścia z kanału, do kraty, za którą roztacza się widok na rzekę i drugi brzeg zburzonego miasta - upragniona wolność. "Widownia wiedziała dobrze, że za Wisłą to Praga, na której stoją i czekają radzieckie wojska. Dziś musiałbym to pewnie wyłożyć - pokazać czołgi, może sierp i młot. Wtedy wystarczała gra wyobraźni. Wszyscy wiedzieli, że Stalin czekał po drugiej stronie tak długo, aż padnie powstanie i zniszczona zostanie Armia Krajowa" - podkreślił.
Reżyser, prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich Jacek Bromski zaznaczył, że Wajda "był głęboko polskim artystą, dla którego Polska i jej mity była w zasadzie największym tematem". "Był przedstawicielem tego pokolenia, które przeszło wszystko, od wojny do wyzwolenia, przez Solidarność do wolnej Polski".
"Miałem 13 lat, gdy wybuchła wojna, a ojciec poszedł walczyć" - wspominał Wajda podczas spotkania z widzami w stołecznym kinie Iluzjon. "Nie da się tego opisać. Wiedzieliśmy, że jest na froncie, to wszystko. 1 września dowiedzieliśmy się, że wybuchła wojna. To coś, czego nie da się sobie wyobrazić. To jedna, wielka niewiadoma. A potem ta klęska, którą widziałem na własne oczy – dojrzałem, uciekając i patrząc. Bohaterstwo jest bohaterstwem, a głupota i bezradność władzy wojskowej i cywilnej była bezgraniczna” – opowiadał, odnosząc się do „Lotnej” z 1959 r.
Jego filmy toczą się w realiach Polski w czasie II wojny światowej, powstania warszawskiego czy Polski Ludowej. "Film ten zrobił na mnie ogromne wrażenie, ponieważ tu, na Zachodzie nikt nie wiedział i nie rozumiał, czym było powstanie warszawskie" - powiedział o "Kanale" historyk prof. Norman Davies.
Nawet kino "lekkie", jak film "Niewinni czarodzieje", opowiada o młodości w szarej rzeczywistości PRL. "Bardzo czujnie opowiadał nam o tym, jak rozumie naszą przeszłość i teraźniejszość" – powiedział Jerzy Radziwiłowicz, który zagrał w jednych z najbardziej znanych obrazów Wajdy, "Człowieku z marmuru" (1976) i "Człowieku z żelaza" (1981).
"Choć akcja trzech czwartych jego dzieł dzieje się w przeszłości, to niemal wszystkie prowokowały do aktualnych, gorących dyskusji na temat tożsamości narodowej, polskich imponderabiliów" - napisał filmoznawca Krzysztof Kornacki z okazji wystawy "Andrzej Wajda 40/90". Podkreślił jednocześnie, że prace Wajdy niosły uniwersalne przesłanie.
Prof. Henryk Samsonowicz ocenił, że "w jego filmach nie chodziło tylko o dokładne ukazanie wydarzeń, które miały miejsce, ale również o przedstawienie sensu zjawisk zmieniających nasze życie. (...) Filmy Andrzeja Wajdy podtrzymywały nas na duchu w najbardziej trudnych chwilach polskich dziejów najnowszych" - powiedział w poniedziałek PAP. Inny historyk, prof. Andrzej Paczkowski określił Wajdę mianem "najwybitniejszego historyka w powojennej Polsce, jeśli zgodzimy się, że dzieło sztuki może być uznawane za element poznawania przeszłości".
Jako przykład historyk podał "Ziemię obiecaną", film w reżyserii Wajdy z 1974 roku, który przez wielu twórców i krytyków filmowych został uznany za arcydzieło polskiej kinematografii. "Mimo że ten film powstał na podstawie powieści Władysława Reymonta, to jednak jego fabuła została przez Wajdę potraktowana bardzo nowocześnie, co według mnie, uczyniło go najlepszym w całym jego dorobku" - zaznaczył Paczkowski.
Wajda męczył się jednak przy pracy nad swoim arcydziełem. "Drogi Jarosławie - +Ziemia obiecana+ wysysa ze mnie ostatnie soki" – wyznał Jarosławowi Iwaszkiewiczowi w liście z marca 1974 r. "Niby wszystko świetne, te obiady, rozmowy, ulice, pałace i fabryki – nawet lepsze na ekranie niż opisane – ale Borowiecki pozostaje bladym oprowadzaczem po tej wspaniałej Łodzi. I to właśnie nie daje mi spać i straszy nad ranem, że się budzę z krzykiem" – napisał w liście, opublikowanym w drobnym tomie "Korespondencja. Jarosław Iwaszkiewicz/ Andrzej Wajda".
Listy, wymieniane między dwoma twórcami, składają się na opowieść o koszmarze pracy artystycznej, niekończących się frustracjach i niepewnościach dotyczących własnej twórczości. Jednocześnie jest to opowieść o wielkiej historii, odbywającej się w tle wysublimowanej konwersacji dwóch intelektualistów, podróżujących po świecie, pracujących nad swymi pracami. W tle pobrzmiewają tony opozycji solidarnościowej, realia czasów PRL i – według słów Iwaszkiewicza – "nasza nieszczęsna ojczyzna".
"To był pierwszy przeze mnie poznany człowiek, który musiał omijać cenzurę w PRL-u i przekazywać ludziom prawdę o polskiej historii. Nie mógł niestety mówić o niej wprost, tak jak my na Zachodzie, ale najczęściej za pomocą subtelnych aluzji. To zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie" - powiedział prof. Davies.
Przypomniał, że ojciec reżysera został rozstrzelany przez NKWD w Charkowie. "Andrzej Wajda był człowiekiem, który naprawdę doświadczył zła komunizmu i dlatego był jego wrogiem i z nim walczył. Nie udawał bohatera, jak niektórzy, ale naprawdę nim był" - ocenił Davies. Zamordowanie polskich oficerów przez NKWD było tematem jednego z głośniejszych filmów Wajdy "Katyń" (2007).
Jego ostatni film, "Powidoki", to opowieść o awangardowym malarzu w powojennej Polsce, rządzonej przez urzędników niewidzących w socjalistycznym raju miejsca na artystyczne ekstrawagancje, nazwane raz na zawsze "burżuazyjnymi". Władysław Strzemiński każdego dnia musiał walczyć o swoją sztukę z reżimem. Jak czytamy w zapowiedzi - "Powidoki" to opowieść o tym, "jak komunistyczna władza niszczyła niepokornego człowieka": wybitnego artystę, który sprzeciwił się doktrynie socrealizmu.
"To były najgorsze czasy. W tych najgorszych czasach takie właśnie padały słowa ("Pana, panie Strzemiński, należałoby wepchnąć pod tramwaj", z ust ówczesnego ministra kultury i sztuki Włodzimierza Sokorskiego - PAP). I takie były restrykcje wobec artystów, jakie pokazałem w filmie" - mówił reżyser w ostatniej, wrześniowej rozmowie z PAP. (PAP)
pj/ jra/