Niemcy potrzebowali podstawy prawnej do tego, aby skuteczniej egzekwować zarządzenia. Pewnie dla grupy zagorzałych nazistów to nie miało znaczenia, ale dla większości, owszem - tłumaczy w wywiadzie dla Muzeum Historii Polski prof. Andrzej Żbikowski, odnosząc się do przyczyn wprowadzenia przez Niemców kary śmierci dla Polaków, którzy pomagali Żydom.
15 października mija 75 lat od wydania przez Niemców trzeciego rozporządzenia o ograniczeniu miejsc pobytu w Generalnym Gubernatorstwie. Znalazł się w nim zapis o karze śmierci dla wszystkich, którzy "świadomie dawali Żydom kryjówkę"...
Prof. Andrzej Żbikowski: Nie był to jedyny obszar, gdzie zabijano za pomoc świadczoną Żydom - w Serbii funkcjonował analogiczny przepis. Także na ziemiach ukraińskich, na Podolu, obowiązywała kara śmierci. Natomiast podobnych rozporządzeń nie znano w okupowanej Europie Zachodniej, a także na terytoriach włączonych do Rzeszy.
Jakimi intencjami kierowali się Niemcy, wydając kolejne rozporządzenie dla mieszkańców Generalnego Gubernatorstwa?
Prof. Andrzej Żbikowski: Był to swoisty plan ustabilizowania gett żydowskich, podzielenia przestrzeni miejskiej na określone części. Na pewno wiązało się to też z wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej, a także z pojawiającymi się już masowymi mordami dokonywanymi na Żydach.
Odpowiadały za nie oddziały operujące na tyłach Wehrmachtu - Einsatzgruppen. Zarówno Hans Frank, jak i jego zastępca - Josef Bühler, otrzymywali zbiorcze meldunki na temat ich działalności. W momencie podpisania rozporządzenia, a więc w październiku 1941 roku, na skraju przedwojennej Polski oraz dalej na wschód, Niemcy mordowali już ludność żydowską. Obawiali się zbiegostwa zza linii frontu na tereny GG, a także paniki na terenie istniejących już gett żydowskich.
Część badaczy sądzi, że to właśnie jesienią tego roku los europejskich Żydów został przesądzony, że wówczas Niemcy podjęli pierwsze decyzje o eksterminacji. Ale żadne rozkazy na piśmie się nie zachowały.
Prof. Andrzej Żbikowski: W momencie podpisania rozporządzenia, a więc w październiku 1941 r., na skraju przedwojennej Polski oraz dalej na wschód, Niemcy mordowali już ludność żydowską. Obawiali się zbiegostwa zza linii frontu na tereny GG, a także paniki na terenie istniejących już gett żydowskich. Część badaczy sądzi, że to właśnie jesienią tego roku los europejskich Żydów został przesądzony, że wówczas Niemcy podjęli pierwsze decyzje o eksterminacji.
Co więc należy uznać za bezpośrednią przyczynę wprowadzenia kary śmierci dla Polaków?
Prof. Andrzej Żbikowski: Myślę, że Niemcy potrzebowali podstawy prawnej do tego, aby skuteczniej egzekwować zarządzenia. Pewnie dla grupy zagorzałych nazistów to nie miało znaczenia, ale dla większości - owszem.
Co ciekawe, ustawodawstwo Franka jest datowane na 15 października, ale opublikowano je w Dzienniku Rozporządzeń dopiero po 10 dniach. Kto go czytał poza urzędnikami? W świadomości zwykłych mieszkańców ziem polskich nowe zapisy praktycznie nie istniały. Dopiero gdy zaczęły się likwidacje gett, mordy na masową skalę, stało się to oczywistością.
Mamy co prawda wiedzę, w jaki sposób zapis o karze śmierci znajduje odzwierciedlenie w sądach specjalnych i sądach niemieckich - znamy kilkadziesiąt wyroków na Polakach za ratowanie Żydów, skazywanych na podstawie tego rozporządzenia. Ale informacja o wejściu nowego prawa w życie nie była szeroko rozpowszechniania. Nie znamy np. plakatów niemieckich z treścią rozporządzenia, poza jednym - datowanym na 6 listopada 1941 roku, podpisanym przez Ludwiga Fischera.
Niemcy w żadnej prasie, nawet gadzinowej, nie podawali statystyk dotyczących liczby złapanych Żydów. Sami okupanci się więc z tym nie afiszowali. Ograniczyli się do wzmianki, że zarządzenie z 15 października weszło w życie.
Przepis przepisem, ale jak w praktyce Niemcy egzekwowali nowe prawo?
Prof. Andrzej Żbikowski: Żydzi, wyłapywani w kryjówkach, byli w mniejszym stopniu kierowani do więzień czy innych miejsc odosobnienia, częściej niemieccy żandarmi mordowali ich na miejscu. Jeśli ukrywający się wpadli w ręce granatowych policjantów, ci zazwyczaj przekazywali ich Niemcom. W każdej większej gminie znajdował się bowiem niemiecki posterunek.
Rutynowa sytuacja w małych miejscowościach to taka, gdy Żyd "wpadał" przypadkiem, po czym był odprowadzany do sołtysa. Ten miał zwykle dwa wyjścia - wzywał policję granatową lub niemiecką żandarmerię, aby tę osobę zabrała, albo wyznaczał kogoś, aby "dostarczył" ją na najbliższy posterunek.
Na Polakach świadczących pomoc Żydom egzekucje wykonywano dość rzadko - wyjątkiem były pacyfikacje wsi dokonywane przez specjalne komanda, jak to było w przypadku Markowej i Ciepielowa, gdzie zabito rodziny Ulmów oraz Kowalskich. Częściej schwytanych Polaków kierowano na "drogę prawną". W miastach powiatowych funkcjonowały niemieckie sądy, rozpatrujące sprawy o przestępstwa przeciwko Rzeszy. W przeważającej większości przypadków kończyło się to wyrokiem śmierci, choć niekiedy dochodziło do złagodzenia kary, czyli zastosowania tzw. amnestii Franka. Ale nawet wówczas, np. przy zamianie na pobyt w obozie koncentracyjnym, szanse na przeżycie były niewielkie...
Trzeba podkreślić, że w rzeczywistości okupacyjnej niemalże wszystko groziło karą śmierci - czy to miska zupy dla żydowskiego uciekiniera, czy to dokonanie przez Żydów rytualnego uboju - oficjalnie będącego przestępstwem przeciw niemieckiej gospodarce. Nie było zatem masowego polowania na tych, którzy starali się pomagać Żydom. Na plakatach rozlepianych w miastach lub na prowincji, na których widniało dajmy na to 30 nazwisk rozstrzelanych osób, zazwyczaj przy kilku tylko umieszczano zapis "za ukrywanie Żydów". Często Polacy ginęli z innych powodów, np. za pomoc podziemiu. Sprawa ukrywania Żydów wychodziła niejako "przy okazji".
Choć problem szmalcownictwa istniał...
Prof. Andrzej Żbikowski: Oczywiście, ale występował głównie w Warszawie i Krakowie, w ograniczonym stopniu także we Lwowie. Szmalcownictwo to proceder, który może zaistnieć tylko w dużych miastach, nie jest bowiem nastawiony na wydanie Żyda, a na szantażowanie go i systematyczne łupienie. Nawet po zupełnym "ogołoceniu" swej ofiary szmalcownik często nie odprowadzał jej na posterunek żandarmerii czy policji, bo bał się, że odpowie za przywłaszczenie majątku, który miał się przecież należeć III Rzeszy.
Inna sprawa to donosy, które brały się zarówno z lęku, jak i chęci uzyskania korzyści materialnych. Najgorsze skutki miały w małych miasteczkach. Były dosłownie pojedyncze przykłady, że ktoś przeżył, ukryty wcześniej w ziemiance czy piwnicy. Niektórzy ocaleli tylko dlatego, że uciekli do lasu. Zdarzały się również przypadki składania donosów przez Żydów na Polaków, którzy świadczyli pomoc. Wszystko pod wpływem lęku albo tortur zastosowanych przez Niemców.
Jakie były formy pomocy?
Prof. Andrzej Żbikowski: Ukrywający się Żyd zwykle zmieniał miejsca pobytu kilkukrotnie. Spotykał różnych ludzi, godnych i niegodnych zaufania. Często w pomoc jednemu potrzebującemu było zaangażowanych wiele osób.
Ogólnie mówiąc, pomoc można podzielić na tę krótkotrwałą, sprowadzającą się do przenocowania uciekiniera bądź jego nakarmienia, albo długofalową. Finansowaną z pieniędzy ukrywających się, ale też płynącą z potrzeby serca. Motywy pomagających były naprawdę różne. Ale ocaleni, o czym świadczą ich powojenne relacje, byli ukrywającym autentycznie wdzięczni. Byli świadomi, że za wyświadczoną im pomoc groziły najsurowsze kary. Przecież po denuncjacji tylko cud mógł uratować życie. Granatowych policjantów można było jeszcze przekupić, ale Niemców - nie. To mogło się skończyć tragicznie, jak w przypadku np. rodziny Ulmów.
Czy znane są szacunki dotyczące ilości Polaków, którzy za ukrywanie Żydów zapłacili najwyższą cenę?
Prof. Andrzej Żbikowski: Dokładne liczby nie są znane. Według Programu Index, uruchomionego przez Fundację Instytut Studiów Strategicznych, liczba Polaków zamordowanych za pomoc Żydom nie przekroczyła 1,5 tys. osób. Bilans ten rośnie, jeśli uwzględnimy ofiary "amnestii Franka". Uzyskamy wówczas liczbę co najmniej dwukrotnie wyższą.
Skali uratowanych Żydów też nie jesteśmy w stanie doprecyzować. W bilansie sporządzonym przez referat żydowskiej opieki społecznej w grudniu 1944 roku podano, że na Białostocczyźnie, Lubelszczyźnie i Rzeszowszczyźnie wyszło z ukryć ok. 6,5 tys. osób.
Można założyć, że ogółem na ziemiach GG dzięki Polakom uratowało się 20-30 tys. Żydów. Wojnę przeżyło znacznie więcej. Są dane mówiące, że w samej Warszawie ocalało ok. 12 tys. Żydów - nie wszyscy znaleźli się wcześniej w getcie, byli zasymilowani, przechrzczeni, sami czuli się Polakami. Choć oczywiście podlegali pod ustawodawstwo norymberskie.
Dlaczego dyskusja o postawach Polaków w stosunku do Żydów w czasie niemieckiej okupacji wzbudza do dziś takie kontrowersje?
Prof. Andrzej Żbikowski: Nie tylko ten temat rodzi ogromne emocje, przykładem jest choćby kwestia zbrodni wołyńskiej i jej interpretacji przez Polaków oraz Ukraińców. To po części naturalne. Jeśli chodzi o nasz stosunek do Żydów w czasie wojny, nakłada się na niego pamięć uratowanych, która jest - dodajmy - bardzo złożona. W swoich wspomnieniach koncentrują się głównie na tym, co dobrego i złego doświadczyli od zwykłych ludzi. Główny winowajca - niemiecki żandarm czy granatowy policjant, pozostaje na marginesie.
Z drugiej strony, czy biorąc pod uwagę realia życia pod okupacją w ogóle można osądzać ludzi, którzy np. miesiąc po likwidacji getta piszą podanie do niemieckiego urzędu kwaterunkowego o przyznanie pokoju? Dla nich to pusty pokój, a nie pokój po Żydach. Dla nich to szansa na jakąkolwiek egzystencję, w warunkach głodu, biedy, braku mieszkań...
Polacy stanowią najliczniejszą grupę Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata - jest ich ponad 6,6 tys. Ale pełnej liczby nie poznamy nigdy...
Prof. Andrzej Żbikowski: Z pewnością ludzi uczciwych i porządnych było dużo więcej. Brakuje świadectw, nie tylko powojennych, bo często uratowani ginęli w egzekucjach. A to głównie inicjatywa ocalonych decyduje o przyznaniu medalu. Co więcej, niektórzy pomagający ukrywali ten fakt przez lata, często aż do śmierci. Ze względu na sąsiadów, z obawy przed reakcją społeczną.
Po wojnie w Żydowskim Instytucie Historycznym zgromadzono ok. 250 tys. kart w ewidencji ocalałych z Holokaustu Żydów. Jedynie w 6 tys. przypadków występuje adnotacja o ukrywaniu się po "stronie aryjskiej". To na pewno sporo mniej, niż przeżyło dzięki pomocy Polaków. Liczba osób, które straciły za to życie, jest bardzo wysoka - to przecież ponad tysiąc ludzkich istnień.
Rozmawiał Waldemar Kowalski