15.12.2010. Szczecin (PAP) - Choć tragiczne, wydarzenia Grudnia 1970 roku w Szczecinie pozwoliły mieszkańcom miasta znaleźć tożsamość i zjednoczyć się - uważa socjolog Paweł Miedziński ze szczecińskiego Oddziału IPN.
Naukowiec podkreśla, że trafną jest opinia historyka prof. Jerzego Eislera, że jeśli Solidarność urodziła się w Sierpniu '80 to poczęła się w Grudniu '70. Podpisuję się pod tą tezą, z podkreśleniem, że poczęła się właśnie w Szczecinie - dodaje.
"W Szczecinie, przez kilka dni strajkowało ponad sto zakładów, działał miejski komitet strajkowy, który negocjował z władzą, nie jeździła komunikacja miejska. Jeden ze szczecińskich dzienników - jak sam napisał w stopce redakcyjnej - ukazał się w tych dniach tylko dlatego, że komitet strajkowy wyraził na to zgodę. Ostatecznie, to właśnie w Szczecinie władze zgodziły się nawet na porozumienie, które w tamtych czasach było absolutnym ewenementem. Był wreszcie strajk styczniowy, gdy robotnicy zmusili najwyższe gremia partyjno-rządowe do dyskusji jak równy z równym na terenie robotniczym, w stoczni, a nie, jako wezwani na dywanik" - tłumaczy Miedziński.
Gdyby nie było Grudnia, mogłoby nie być Sierpnia, lub byłby, ale inny - podkreśla.
Socjolog uważa, że to, co stało się 40 lat temu w Szczecinie nadal jest tematem niezbadanym. Przypomina, że ówczesna władza wiele wówczas zrobiła, by cała sprawa wyglądała bardzo niejasno. Ludzie powtarzali różne plotki, powstawały mity o setkach zabitych. Paradoksalnie niedługo potem opublikowano prawdziwe dane, lecz nikt nie był w stanie w nie uwierzyć. Wiele osób do dziś jest gotowych uznać, że ofiar mogło być znacznie więcej - dodaje.
Wielu rannych było po obu stronach, łącznie zginęło szesnaście osób w Szczecinie, najczęściej były to przypadkowe ofiary, nie ci, którzy rzucali butelkami czy podpalali gmachy w mieście, ale np. 16-letnia dziewczyna, która zginęła od kuli w swoim mieszkaniu, gdy obserwowała przez okno, co się dzieje, czy nauczyciel, który wracał ze szkoły i z pewnością nie brał udziału w walkach, czy plądrowaniu- przypomina Miedziński.
Jak mówi, władza z góry zakładała, że dojdzie do buntu po ogłoszeniu podwyżek. Przygotowywała operację o kryptonimie Jesień 70, w której zmobilizowano znaczne siły w skali całego kraju do zdławienia przewidywanego buntu.
W ramach tych przygotowań wydzielono blisko 60 tys. żołnierzy, 1700 czołgów i transporterów opancerzonych do pacyfikacji. Gdy robotnicy wyszli ze stoczni żądając rozmów to przeciwko nim były gotowe siły. Wywiązała się regularna walka, poleciały kamienie, butelki.
Nazwano to "wypadkami grudniowymi" i rozruchami ulicznymi spowodowanymi przez margines społeczny, który okradał sklepy. Oczywiście, sklepy były okradane, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto chce się w ten sposób wzbogacić, ale - jak przypomina socjolog - najcenniejszy sklep, który wówczas obrabowano, sklep za dewizy, został okradziony przez jego załogę, co wykazało późniejsze śledztwo.
Dochodziło też do dewastacji - gdy płonął gmach partii ludzie uniemożliwiali straży pożarnej jego gaszenie, ale nie mieli nic przeciwko, by strażacy zabezpieczyli sąsiadujące z nim domy mieszkalne, by nikomu się krzywda nie stała - podkreśla.
Mieszkańcy miasta zapłacili jednak wysoką cenę. Oprócz ofiar śmiertelnych były setki rannych. Wielu lżej rannych z obawy przed represjami uciekało ze szpitali. SB jeszcze tego tego samego dnia pojawiła się we wszystkich szpitalach i na pogotowiu zbierając dane o rannych. Dane części przywiezionych pacjentów lekarze fałszowali, by trudniej było ich odnaleźć.
"Ci, którzy zginęli, grzebani byli nocą. Przyjeżdżała ekipa dwoma radiowozami i mówiła, że dziś pogrzeb waszego dziecka; chcecie iść na pogrzeb to dobrze, jeśli nie -pochowamy sami - słyszeli. W pochówku mogli brać udział tylko najbliżsi. Niektóre ciała były nagie, inne miały numery zamiast nazwisk, część osób pochowana była bez udziału rodziny. Zdarzało się tak, gdy zmarły pochodził z innego regionu kraju, nie przyjechał na święta, rodzina zaczynała szukać i okazywało się, że jest już pochowany" - opisuje socjolog.
Podkreśla, że po Grudniu nie ukarano żadnego spośród ponad 600 aresztowanych po tych wydarzeniach. Postanowienie o nieściganiu wydał ówczesny pierwszy sekretarz PZPR Edward Gierek, co już samo w sobie było kuriozalne. Odstąpiono od procesów, bo gdyby one były sprawa byłaby rozpamiętywana, a chciano ją natychmiast zamknąć i zatuszować - tłumaczy.
17 grudnia 1970 r. w Szczecinie po ogłoszonych przez rząd podwyżkach cen żywności doszło do krwawych starć ulicznych mieszkańców miasta z milicją i wojskiem. W ich wyniku zginęło 16 osób, a przeszło sto zostało rannych.
Zaczęło się w stoczni szczecińskiej, wtedy im. Adolfa Warskiego. Rano podczas wiecu robotnicy domagają się wyjaśnień w sprawie podwyżki cen i wydarzeń w Trójmieście. Potem wyruszają 600-osobowym pochodem w kierunku Miejskiej Rady Narodowej. Na skrzyżowaniu ulic Świerczewskiego (dziś Rayskiego) i Mazurskiej milicja rozprasza manifestację, używając pałek i gazu łzawiącego. Godzinę później spod stoczni wyrusza kolejny marsz, tym razem 1500-osobowy. Obok stoczniowców uczestniczą w nim robotnicy z innych zakładów miasta. Na ul. Dubois dochodzi do starcia z milicją - blokada MO zostaje przełamana. Do kolejnych starć dochodzi w pobliżu gmachu PZU. Demonstranci dochodzą przed budynek Komitetu Wojewódzkiego PZPR na pl. Żołnierza, gdzie zbiera się 20-tysięczny tłum. Siedziba partii zostaje podpalona. Około godz. 15 demonstranci atakują budynki pobliskiej Komendy Wojewódzkiej MO. Między godz. 17 a 18 padają strzały. Szturm zostaje odparty.
Po godz. 17 zaczynają się starcia w rejonie ul. Kaszubskiej. Tłum atakuje gmach prokuratury, areszt śledczy i jednostkę wojskową przy ul. Sambora. Wojsko używa broni. Ginie jeden z demonstrantów, kilka osób jest rannych. W godzinach wieczornych tłum próbuje podpalić i zdobyć gmach Miejskiej Rady Narodowej.
Starcia na ulicach przeciągają się do godz. 22. Tego dnia w Szczecinie w zajściach zginęło 14 osób.
18 grudnia 1970 r. w szczecińskich zakładach pracy rozpoczyna się generalny strajk okupacyjny, władzę w mieście przejmuje Ogólnomiejski Komitet Strajkowy. Pod bramą główną i kolejową stoczni wojsko otworzyło ogień ze skotów. Są kolejni ranni i zabici.
Strajkujący wysunęli 21 postulatów. Żądali m.in. powołania niezależnych związków zawodowych, ukarania winnych masakry, zapewnienia opieki tym, którzy zostali ranni, oraz rodzinom zabitych, wypuszczenia na wolność aresztowanych.
20 grudnia 1970 r. podpisano ogólnikowe ustalenia między przedstawicielami władz a robotnikami. Nie zostały one dotrzymane.
Ewa Prueffer (PAP)
epr/ abe/