Bieg powstania listopadowego był w dużej mierze warunkowany brakiem wiary dowódców w sukces – mówi prof. Michał Kopczyński z MHP i Instytutu Historycznego UW. 186 lat temu w Warszawie rozpoczęło się Powstanie Listopadowe - zryw niepodległościowy skierowany przeciwko rosyjskiemu zaborcy.
PAP: Dlaczego Królestwo Polskie tak bardzo zawiodło swoich poddanych, że już po piętnastu latach od jego powołania dochodzi do tak dramatycznego wydarzenia jak Noc Listopadowa?
Prof. Michał Kopczyński: Powodem tego rozczarowania był dramatyczny rozdźwięk pomiędzy literą konstytucji nadanej przez Aleksandra I a przestrzeganiem jej zapisów. Historyk Jan Kucharzewski w latach dwudziestych XX wieku napisał o carze i królu Polski, że miał w sobie coś z faraona.
Konstytucja miała być dla niego widomym znakiem, że jest dobrym i łaskawym władcą, a poddani powinni być mu wdzięczni, ale nie korzystać w pełni z jej zapisów. Przykładem korzystania z jej uregulowań były w latach dwudziestych XIX w. interpelacje składane podczas obrad sejmowych. Na tym polega mentalność faraona, który traktuje zapisy prawa, jako okazję dla poddanych do okazywania mu wdzięczności. Po 1815 r., przez ostatnie dziesięć lat życia coraz bardziej oddalał się od swojego młodzieńczego liberalizmu, ponieważ stwierdził, że idee liberalne mogą doprowadzić do ogólnoeuropejskiej rewolucji wymierzonej w trony panujących.
PAP: Królestwo Polskie było więc dla niego swego rodzaju zabawką...
Prof. Michał Kopczyński: Nie była to pierwsza zabawka w rękach rosyjskiego władcy. Inne próby eksperymentów liberalnych podejmowano między innymi w zabranych Szwedom Inflantach i w Kurlandii. Wobec tamtejszych elit składających się głównie z Niemców stosowano, jak na warunki państwa rosyjskiego, liberalną politykę.
Rosjanie ćwiczyli swój liberalizm także w Finlandii odebranej Szwecji. Tam ich partnerem była elita szwedzko-fińska. Aleksander nadał Finlandii dobrze funkcjonującą autonomię. Trzecim polem eksperymentu była Mołdawia, gdzie również istniał parlament. Tam nadzieje na autonomię nie były jednak zbyt rozbudzone.
W tym kontekście Królestwo Polskie jest czwartą „hybrydą” działającą na zachodnich granicach Rosji. Przez pewien czas wydawało się, że jest możliwe jego normalne funkcjonowanie. Była w tym duża rola samych Polaków, którzy sami się „pacyfikowali”. Przykładem może być wspomniana już rola interpelacji poselskich składanych ostatniego dnia obrad. Gdy były one zbyt irytujące dla cara i króla z reguły obecnego podczas obrad, marszałek chował interpelacje pod sukno, nie pozwalał ich odczytać i kończył posiedzenie. Kręgi konserwatywne decydowały się na takie zachowania, ponieważ zdawały sobie sprawę, że Aleksander odchodzi od liberalizmu i ma w swoich rękach potężny argument – Ziemie Zabrane, czyli zachodnie gubernie rosyjskie należące niegdyś do Rzeczypospolitej. Aleksander I składał kilkukrotnie ustne obietnice przyłączenia tych ziem do Królestwa. Warunkiem miała być lojalność Polaków. Stawka była więc bardzo wysoka, choć obietnica bardzo mglista.
Na szali znajdowała się jeszcze ważna dla elit Królestwa Polskiego sprawa modernizacji gospodarczej i społecznej. Przez piętnaście lat istnienia Królestwa Polskiego podejmowano próby wprowadzania działań modernizacyjnych. Bardzo charakterystyczną cechą całego polskiego dziewiętnastego wieku jest napięcie pomiędzy myślą modernizacyjną odkładającą niepodległość na później, a dążeniem do walki już teraz.
Była w tym duża rola samych Polaków, którzy sami się „pacyfikowali”. Przykładem może być wspomniana już rola interpelacji poselskich składanych ostatniego dnia obrad. Gdy były one zbyt irytujące dla cara i króla z reguły obecnego podczas obrad, marszałek chował interpelacje pod sukno, nie pozwalał ich odczytać i kończył posiedzenie.
PAP: Franciszek Ksawery Drucki-Lubecki i inni przedstawiciele elit wierzą w sens istnienia Królestwa Polskiego. Czy jesteśmy jednak w stanie oceniać nastroje szerszych kręgów społeczeństwa, a nie wyłącznie warszawskiej elity?
Prof. Michał Kopczyński: Możemy podejmować takie próby poprzez odtwarzanie reakcji sejmików lokalnych wybierających przedstawicieli na sejm. Ich decyzje są pochodną posunięć władz Królestwa Polskiego. Takie badania podejmował między innymi Maciej Mycielski, który wskazywał w jakich momentach próbowano rozgrywać sejmiki i wpływać na ich wybory. Najczęściej jednak odbywały się one bez przeszkód. O innych grupach społecznych, takich jak chłopi nie jesteśmy w stanie powiedzieć niczego konkretnego.
PAP: Jak reaguje społeczeństwo Warszawy, gdy w Noc Listopadową Piotr Wysocki szedł ulicami miasta wraz z resztą spiskowców?
Prof. Michał Kopczyński: Każdy mieszczanin zamykał okiennice, ponieważ sądzono, że wybuchła jakaś żołnierska awantura. Pamiętajmy, że przywódcą tego spisku był podporucznik.
Wszelkie nadzieje i kalkulacje Wysockiego i jego podkomendnych opierały się na założeniu, że należy zabić księcia Konstantego. Dążyli do spalenia mostów między Warszawą a Petersburgiem. Wysocki zakładał, że bez popełnienia tego morderstwa dojdzie do przejęcia władzy przez kręgi konserwatywne, które ponad głowami buntowników, którym przewodzi podporucznik porozumieją się z carem i zakończą powstanie. Pewnie tak by było, gdyby nie bezkompromisowe warunki postawione przez Mikołaja I.
Warto wspomnieć o ważnym epizodzie Nocy Listopadowej jakim była śmierć sześciu generałów, którzy zginęli z rąk spiskowców na ulicach Warszawy. Zarzuca się im zdradę. Za każdym razem scenariusz tych dramatów był taki sam. Grupka podchorążych dopadała generałów, takich jak zatrzymany i zastrzelony na Placu Trzech Krzyży generał Stanisław Florian Potocki, wzywając ich do poprowadzenia przeciwko Rosjanom. Z reguły odpowiadali, że nie poprowadzą ich na wojnę, którą mogą jedynie przegrać. Czasami generałowie sięgali po broń i wówczas ponosili śmierć z rąk spiskowców. Nie nazwałbym postępowania „generałów-lojalistów” tchórzostwem. Prawdziwy tchórz przyłączyłby się do spiskowców i uciekł za najbliższym rogiem. Ich zachowanie kwalifikowałbym jako wyraz niewiary, że w starciu z Rosją można cokolwiek ugrać. Przebieg wydarzeń potwierdził te przypuszczenia. Z drugiej strony, proszę wyobrazić sobie czym skończyłaby się taka niewiara w sukces wyrażona przez Piłsudskiego w 1920 r.
Bieg powstania listopadowego był w dużej mierze warunkowany brakiem wiary w sukces. Generał Jan Skrzynecki dowodząc wojskami Królestwa Polskiego nie angażował się w jakiekolwiek działania, pozwalając Rosjanom na przejęcie inicjatywy. Jego celem było wyłącznie utrzymanie armii w gotowości, ponieważ miała być ona argumentem dla interwencji dyplomatycznej państw zachodnich. Liczono, że staną one po stronie polskiej, tak jak opowiedziały się w 1831 r. za Belgią. Politycy francuscy i brytyjscy dawali do zrozumienia posłom Rządu Tymczasowego, że taka inicjatywa jest niemożliwa. W maju 1831 r., czyli okresie bitwy pod Ostrołęką, Talleyrand podjął próbę stworzenia wraz z Wielką Brytanią wspólnej noty dyplomatycznej. Po przegranej wojsk polskich pod Ostrołęką, stwierdził, że takie działanie zaogniające stosunki z Petersburgiem może być zbyteczne. Tak rzeczywiście było. We wrześniu padła Warszawa, a minister spraw zagranicznych Francji Horacy Sebastiani powiedział w parlamencie „porządek panuje w Warszawie”. Ta deklaracja wywołała trwające czterodniowe rozruchy w stolicy Francji.
Bieg powstania listopadowego był w dużej mierze warunkowany brakiem wiary w sukces. Generał Jan Skrzynecki dowodząc wojskami Królestwa Polskiego nie angażował się w jakiekolwiek działania, pozwalając Rosjanom na przejęcie inicjatywy. Jego celem było wyłącznie utrzymanie armii w gotowości, ponieważ miała być ona argumentem dla interwencji dyplomatycznej państw zachodnich.
PAP: W kontekście międzynarodowym warto wspomnieć, że po stronie rosyjskiej powstanie listopadowe tłumili Finowie.
Prof. Michał Kopczyński: W momencie powstania Królestwa Polskiego również Finlandia uzyskuje autonomię. Finowie nie są więc zmuszani do służby w armii rosyjskiej. Powstał jednak złożony z rosłych i świetnie wyszkolonych Finów doborowy batalion strzelców gwardii. Jeden z polskich generałów w swoich wspomnieniach notuje, że jego żołnierze brali do niewoli służących u Rosjan fińskich żołnierzy. Polacy namawiali ich do przyłączenia się do powstania. Ich odpowiedź była negatywna, ponieważ jak stwierdzali są małym krajem od wieków czującym na sobie zimny oddech Rosji. Jedyną drogą do przetrwania miało być dla Finów posłuszeństwo wobec wielkiego sąsiada. Paradoksem jest, że fińscy żołnierze myśleli tak jak polscy dowódcy, tacy jak Jan Skrzynecki.
Ta antyparalela pomiędzy dziejami Finlandii i Polski zakończyła się ostatecznie pod koniec XIX wieku, gdy wielkorosyjski nacjonalizm sprawił, że przedstawiciele obu narodów mieli być „przerobieni” na Rosjan. W Finlandii rozpoczyna się terror wymierzony w carskich urzędników, takich jak zastrzelony w 1904 r. generał-gubernator Wielkiego Księstwa Finlandii Nikołaj Bobrikow. W trakcie I wojny światowej, tak jak my mieliśmy Legiony, tak Finowie walczyli po stronie Niemiec w szeregach swojego batalionu. Ta antyparalela zamienia się w paralelę pomiędzy historiami tych narodów.
PAP: Czy realny był scenariusz, w którym „buntownicy Wysockiego” nie dążą do zamordowania księcia Konstantego, ale uznają go za prawowitego władcę Rosji i rozpoczynają wraz z nim walkę o tron cesarski w Petersburgu. W takim wypadku powstanie mogłoby zamienić się w sprzyjającą Polakom wojnę domową w imperium rosyjskim.
Prof. Michał Kopczyński: Ten scenariusz jest nierealistyczny. Konstanty był młodszym bratem Aleksandra i po jego śmierci miał zostać carem. Jeszcze za życia Aleksandra zrzekł się prawa do tronu na rzecz swego młodszego brata Mikołaja. Decyzja ta została potwierdzona po śmierci cara Aleksandra I w 1825 r. Ukaz Pawła I z 1797 r. mówił jakie są reguły następstwa tronu. Brak takich przepisów sprawiał, że przez cały wiek XVIII nie obowiązywały żadne zasady regulujące tę sprawę. Następcą miał być ten, kogo wskaże poprzedni władca. To wyróżniało rosyjski absolutyzm i prowadziło do gigantycznych patologii, których emblematycznym przykładem są kariery takich postaci jak małżonka Piotra I Wielkiego, Katarzyna I, urodzona jako Marta Helena Skowrońska. Swoją drogę do władzy zaczynała jako kochanka szwedzkiego pułkownika wzięta do niewoli przez wojska rosyjskie i podarowana carowi przez jego przyjaciela Aleksandra Mienszykowa. Rosja to bez wątpienia kraj nieograniczonych możliwości.
W 1825 r. Rada Państwa zdecydowała, że Konstanty musi przyjechać do stolicy i powtórzyć deklarację zrzeczenie się tronu. Wówczas pojawili się dekabryści, czyli rosyjscy rewolucjoniści, w których można było pokładać nadzieje na realizację takiego scenariusza. Konstanty był w armii rosyjskiej bardzo popularny. Bicie żołnierzy nie wywoływało tam szoku, który wzbudzało na Placu Saskim w Warszawie. Tam uważano je za liberalne, ponieważ nie nakazywał zabijania swoich podwładnych. Dekabryści wyprowadzili wojska na Plac Maneżowy w Petersburgu twierdząc, że ich ukochanego Konstantego chcą pozbawić tronu. Nakazali żołnierzom krzyczeć: „niech żyje Konstanty i konstytucja”. Wmówiono im, że „konstytucja” to jego żona. W tym dramatycznym momencie niekoronowany jeszcze Mikołaj poszedł do zbuntowanych żołnierzy. Zanim zdecydował się na ten krok zapisał w dzienniku: „dzisiaj będę carem, albo trupem”. Gdy przekonał żołnierzy dopisał swoją refleksję na temat potęgi rosyjskiego władcy. Przecież każdy z buntowników miał broń, z której mógł go zastrzelić lub zasztyletować. To mieli być więc rewolucjoniści, którzy mieli umożliwić zwycięstwo powstania.
Nadziei na sukces zrywu można było dopatrywać się gdzie indziej. Rosja była po wyczerpującej wojnie z Turcją. Od kilku lat nie prowadzono poborów do wojska. Ponadto w imperium szalała epidemia cholery.
5 grudnia dyktatorem powstania został Józef Chłopicki. Jego faktycznym celem miało być osłanianie misji Druckiego-Lubeckiego, który udał się do Petersburga na rokowania z Mikołajem I. Oskarża się go, że nie rozbudowywał wojska. Mógł to robić poprzez wcielanie do armii chłopów. To mogłoby powiększyć liczebność wojska dwu-trzykrotnie. Przy szturmie na bagnety w drugim szeregu mogliby iść chłopi z kosami.
PAP: Ale chłopom należało coś obiecać...
Prof. Michał Kopczyński: Różne obietnice składał Sejm. Chłopicki zrezygnował z takich działań. Prawdopodobnie zadecydowało o tym jego przekonanie jako zawodowego wojskowego, że skuteczne wojsko musi składać się z żołnierzy. Ograniczył się więc do wcielenia wszystkich weteranów wojen napoleońskich, którzy nie byli niepełnosprawni.
Można długo dyskutować na temat motywów Chłopickiego, szczególnie, że nie dysponujemy ważnym źródłem jakim byłyby jego pamiętniki, które spalił w 1846 r. w trakcie powstania krakowskiego.
PAP: Po tym gdy w Warszawie „zapanował porządek” rozpoczęła się tak zwana „noc paskiewiczowska”. Czy rezultatem klęski powstania były trzy stracone dekady?
Prof. Michał Kopczyński: W dużym stopniu tak. Okres paskiewiczowski nie był jednak, aż tak fatalny jak lata po powstaniu styczniowym, gdy nastąpiła rusyfikacja i dużo większe represje. Po powstaniu listopadowym język polski wciąż był obecny w administracji. Oczywiście nastąpiły takie wydarzenia jak budowa Cytadeli mającej trzymać Warszawę w szachu oraz rozwiązanie wojsk Królestwa i wcielenie żołnierzy do wojska rosyjskiego. To wszystko jest oczywistą konsekwencją klęski powstania. Ta "noc paskiewiczowska", czyli trwanie w bezruchu ciągnęła się aż do wojny krymskiej. Noc nie oznaczała straszliwego terroru, ale raczej atmosferę beznadziei. Dopiero Aleksander Wielopolski był dla mieszkańców pewną nadzieją...
PAP: Jakie były konsekwencje powstania dla gospodarki?
Prof. Michał Kopczyński: Po 1831 r. zatrzymaniu ulegają przedsięwzięcia modernizacyjne rozwijane przez rząd Królestwa Polskiego. Wciąż istnieje Bank Polski, budowana jest kolej. Warto wspomnieć, że budowę linii warszawsko-wiedeńskiej zawdzięczamy Paskiewiczowi, który popierał ją wbrew innym wojskowym, ostrzegającym, że może być użyta przez wrogów Rosji do zajęcia Królestwa Polskiego i otwarcia drogi do serca imperium. Wiele innych pozytywnych działań zostało jednak zaprzepaszczonych lub opóźnionych.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/