Siedzieliśmy w 12-osobowych celach, z głośnika w kółko płynęły słowa gen. Jaruzelskiego, staraliśmy się te głośniki wyrywać ze ścian, by można było normalnie rozmawiać i nie słuchać tego głosu, który wzbudzał w nas obrzydzenie - tak swoje internowanie wspomina prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa, Wojciech Borowik.
Siedzieliśmy w 12-osobowych celach, z głośnika w kółko płynęły słowa gen. Jaruzelskiego, staraliśmy się te głośniki wyrywać ze ścian, by można było normalnie rozmawiać i nie słuchać tego głosu, który wzbudzał w nas obrzydzenie - tak swoje internowanie wspomina prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa Wojciech Borowik.
Borowik w czasie PRL działał w opozycji demokratycznej, m.in. wydając w drugim obiegu wydawniczym publikacje niedopuszczane do druku przez Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. Został zatrzymany w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r.
"Część osób została internowana po posiedzeniu krajowej komisji NSZZ +Solidarność+, ale wielu działaczy zatrzymywanych było głównie w mieszkaniach, domach, czyli w takich sytuacjach powiedziałbym intymnych, bo to była noc. Bezpieka z milicjantami przychodzili pod drzwi, zwykle walili w te drzwi i krzyczeli +Stan wojenny, proszę otwierać!+" - opowiada Borowik.
Jak dodaje, ekipy były wyposażone w łomy, którymi wyłamywali drzwi. Osoby zabrane z domów przewożone były "w pierwszej kolejności na komendy, z komend organizowany był już większy transport ciężarówkami, tzw. budami, do Białołęki" - mówi.
Każdy z internowanych otrzymywał koc, aluminiowy talerz i łyżkę. Dostawał także koszulę więzienną i tak wyposażony wędrował do celi.
Borowik wspomina, że pierwsze tygodnie były bardzo trudne dla internowanych. "Byliśmy kompletnie odizolowani od świata, siedzieliśmy w 12-osobowych celach, z głośnika płynęły słowa gen. Jaruzelskiego w zasadzie w kółko, więc staraliśmy się te głośniki wyrywać ze ścian, żeby można było normalnie rozmawiać i nie słuchać tego głosu, który wzbudzał w nas obrzydzenie" - mówi.
Internowani nie wiedzieli, co dzieje się w kraju. Zdani byli, jak mówi Borowik, "tylko na przemycane informacje, w jakiś sposób również od strażników więziennych, którzy różnie zareagowali na tą sytuację - były też takie osoby, które ewidentnie nam sprzyjały".
Prezes Stowarzyszenia Wolnego Słowa podkreśla, że internowani stanowili przekrój polskiego społeczeństwa. Zatrzymani zostali robotnicy, studenci, artyści, dziennikarze.
Wojciech Borowik, który sam znalazł się w więzieniu na Białołęce, został zwolniony w lipcu 1982 roku w związku z amnestią dla więźniów politycznych.
W wyniku wprowadzonego 13 grudnia 1981 r. przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego stanu wojennego zginęło co najmniej kilkadziesiąt osób, a tysiące internowano, w tym niemal wszystkich członków Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność". Na ulicach miast pojawiły się patrole milicji i wojska, czołgi, transportery opancerzone i wozy bojowe. Wprowadzono oficjalną cenzurę korespondencji i łączności telefonicznej; zmilitaryzowano także najważniejsze instytucje i zakłady pracy. Zawieszone zostało wydawanie prasy, z wyjątkiem dwóch gazet ogólnokrajowych ("Trybuny Ludu" i "Żołnierza Wolności") oraz 16 terenowych dzienników partyjnych.
Władze PRL spacyfikowały 40 spośród 199 strajkujących w grudniu 1981 r. zakładów. Najtragiczniejszy przebieg miała akcja w kopalni "Wujek", gdzie interweniujący funkcjonariusze ZOMO użyli broni, w wyniku czego zginęło dziewięciu górników. (PAP)
ksk/ hgt/