W wojnie z bolszewikami 1. Armia Konna Siemiona Budionnego okazała się nieustającą zmorą wszystkich polskich dowódców, Józefa Piłsudskiego nie wyłączając.
W wojnie z bolszewikami 1. Armia Konna Siemiona Budionnego okazała się nieustającą zmorą wszystkich polskich dowódców, Józefa Piłsudskiego nie wyłączając.
W swej pracy „Rok 1920” marszałek pisał: „Ten nowy instrument walki, jakim się okazała dla naszych nieprzygotowanych do tego wojsk jazda Budionnego, stawał się jakąś legendarną, nieprzezwyciężoną siłą. I rzec można, że im dalej od frontu, tym wpływ tej sugestii, nie poddającej się rozumowaniu, był i silniejszy i bardziej nieodparty”.
Lęk przed sowiecką kawalerią wypływał nie tylko z jej walorów wojskowych. Konarmia zdobyła sobie ponurą sławę z racji braku jakiejkolwiek, elementarnej nawet, dyscypliny.
Cały jej szlak bojowy stanowił nieprzerwane pasmo pijatyk, hulanek, rabunków, gwałtów, podpaleń i mordów dokonywanych nie tylko na ludności cywilnej (głównie „panach”, „białopolakach” i Żydach), ale również na jeńcach wojennych. Doświadczyli tego np. w większości małoletni żołnierze z lwowskiego 240. Ochotniczego Pułku Piechoty, wybici do nogi w trakcie bitwy pod Zadwórzem 17 sierpnia 1920 roku. „Przebijali bagnetami, dostrzeliwali, trupy na trupach, jednego jeszcze obdzierają, drugiego dobijają, jęki, krzyki, charkot” – opisywał pobojowisko świadek konarmiejskiego ludobójstwa.
1. Armia Konna powstała formalnie w listopadzie 1919 roku. Przerzucona w maju 1920 roku na front polski, liczyła 35 tys. ludzi (z tego część w służbach tyłowych), uzbrojonych w 15 tys. karabinów, 430 karabinów maszynowych i blisko 70 dział. Stanowiła więc w ówczesnych realiach bardzo poważną siłę bojową. Niezwykle intensywnie użytkowana w całej kampanii, poniosła znaczące straty, zamykające się – łącznie z dezerterami – liczbą ok. 8 tys. żołnierzy, co jednak nie przeszkodziło jej w zachowaniu walorów bojowych do końca wojny.
NASZ SIEMION I JEGO LUDZIE
Dowódca Konarmii Budionny, nasz Siemion, jak go powszechnie nazywano, był jedną z najbarwniejszych postaci Armii Czerwonej. „Jest anachronizmem na koniu” – pisał o nim Grigorij Biesiedowski – „barwną osobowością, przywodzącą na pamięć napoleońskich generałów kawalerii, wielkich pijaków i rębajłów, których jedyną ambicją było przejechać au triple galop po brzuchach piechoty”. Były podoficer maneżowy wyróżnił się już przed rokiem 1914, służąc w czasie pokoju, a na frontach wojny światowej wykazał się tak wielką odwagą, że nagrodzono go wszystkimi czterema klasami Krzyża św. Jerzego, najwyższego żołnierskiego odznaczenia bojowego przyznawanego za męstwo.
Upadek caratu, a potem przewrót bolszewicki i w efekcie rozwiązanie regularnej armii pozbawiły go pracy. Wykorzystując zamęt, jaki zapanował w Rosji, postanowił nadal robić to, na czym znał się najlepiej – bić się. Jak twierdzi dobrze wprowadzony w sekrety bolszewickiej elity Boris Bażanow, „stanął na czele bandy kawalerzystów”, występujących pod szumną nazwą Płatowskiego Oddziału Partyzanckiego. Ponieważ wpływy bolszewików pośród Kozaków były nikłe, postanowili oni przeciągnąć popularnego watażkę na swą stronę.
W lipcu 1918 roku zetknął się z nim Stalin, a następnie działacz mniejszego kalibru, ale „miejscowy” – Klimient Woroszyłow. Gdy Budionnemu przysłano nowy automobil i legitymację Rosyjskiej Komunistycznej Partii (bolszewików), postanowił – ponoć za radą kamratów – podarki przyjąć. Wszak „samochód to dobra rzecz”, a bilet partyjny – „niech sobie leży, jeść nie woła”. Nawet jeśli powyższa anegdota nie jest ścisła, oddaje istotę sprawy. Budionny został bowiem przyjęty do partii bolszewickiej dopiero w grudniu 1919 roku, wszelako z inicjatywy Stalina z antydatowaniem akcesu od marca tegoż roku. Transakcja okazała się wielce udana. Nowo upieczony bolszewik rwał się bowiem na front, zgodnie z życiową dewizą: „moja rzecz rąbać”.
Komisarzem politycznym Konarmii został wspomniany Woroszyłow. Miernota, nawet bez wykształcenia cywilnego (ukończył szkołę elementarną), sam przyznawał szczerze: „jestem robotnikiem, ślusarzem z zawodu, i nie mam specjalnego przygotowania wojskowego”. Był za to tzw. starym bolszewikiem, ze stażem partyjnym sięgającym roku 1903, a ponadto miał cechy predestynujące go do przypisanej roli: przysłowiową wręcz ograniczoność, mierną inteligencję, podszytą wszakże sprytem, i nieograniczone ambicje. Jeszcze po latach, gdy poduczył się nieco wojskowego rzemiosła, w poufnej analizie ambasady RP sporządzonej w roku 1927 zauważono, że „jest tematem drwin wyższych oficerów i odpowiedzialnych [tj. funkcyjnych – P.W.] członków partii”.
Dowódcami dywizji i pułków byli w lwiej części ludzie, którzy w sowieckich czasach doszli do najwyższych rang i stanowisk wojskowych. Bez względu na późniejsze kariery, nauki, jakie z lepszym czy gorszym skutkiem pobierali, i mniej lub bardziej chlubne dokonania – wszyscy oni na wzór i podobieństwo swoich przełożonych byli jeszcze w latach wojny domowej nieokrzesanymi prostakami, których jedynymi atutami była znajomość służby i żołnierskiego abecadła, osobista odwaga i popularność wśród podobnych im podkomendnych, egzekwowana najbardziej brutalnymi metodami.
Siemion Timoszenko, dowódca 6. Dywizji Kawalerii, uchodził za jednego z najzdolniejszych i najbitniejszych młodszych dowódców bolszewickiego chowu, czego dowiódł zwłaszcza podczas odwrotu spod Zamościa w końcowym etapie „wojny z białopolakami”. Nagrodzono go za to Bronią Honorową. Krytyczny wobec konarmiejców Izaak Babel, który zresztą jak wielu innych Żydów komunistów był w ich szeregach politrukiem, opisał w swym „dzienniku” Timoszenkę z rzadkim uznaniem. Wzięło się ono ze zdolności komdiwa do podrywania swych jednostek do ataku za pomocą rewolweru, z którego strzelał do komisarzy, lub kańczuga, którym ćwiczył swych oficerów.
Jego następcą i rywalem był Josif Apanasienko, również modelowym wręcz konarmiejec. Zawodowy podoficer, dzielny podobnie jak Budionny (także czterokrotnie odznaczany Krzyżem św. Jerzego), awansował za rządów Kierenskiego na najniższy stopień oficerski (praporszczyka). Uważany był za żądnego sławy prostaka, sobiepana i ambicjonata żywiącego „niegasnącą nienawiść do bogatych, do inteligencji”, której w szeregach nie trawił. Krwawy watażka, zachęcający wielokrotnie do mordowania jeńców (zwykł ponoć mawiać: „nie trać ładunków, zarżnij go”), był przy tym, jak wielu towarzyszy broni z Armii Konnej, skrajnym antysemitą, wręcz propagującym masowe pogromy. Ponieważ jego 6. Dywizja Kawalerii dokonywała ich na skalę, której „Żydzi nie doznali ani za cara, ani za białych”, została w końcu za karę rozformowana.
prof. Paweł Wieczorkiewicz
Cały artykuł można przeczytać w numerze specjalnym „Mówią wieki”, poświęconym wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku.