„Bomba pod CPN w Lubinie!” krzyczały wszystkie gazety codzienne 13 lutego 1982 r. Wrocławska „Gazeta Robotnicza” przedstawiała apokaliptyczną wizję wybuchu ładunku, w wyniku, którego śmierć ponieśliby ajent stacji, kierowcy samochodów, a zawaleniu uległyby ściany pobliskich budynków. Ostatecznie ludzie, którzy nie zginęli na miejscu – płonęliby żywcem. Co gorsza, spotkałoby to też dzieci, gdyż w odległości około 100 metrów od ewentualnego epicentrum wybuchu znajdowała się szkoła podstawowa.
Był to pierwszy z kilkunastu ładunków wybuchowych podłożonych na terenie Zagłębia Miedziowego w 1982 r. Większość z nich została podłożona we wrześniu-październiku tego roku przez kilkunastu działaczy podziemnej „Solidarności”. Do dziś pokutuje przekonanie, że ładunki te podkładano z inspiracji Służby Bezpieczeństwa.
Walka z prosowiecką władzą w Polsce za pomocą tak radykalnych metod, jak podkładanie ładunków wybuchowych, rozpoczęła się na długo przed stanem wojennym. Do najbardziej znanych akcji należały: zamach na Władysława Gomułkę 3 grudnia 1961 r. przez Stanisława Jarosa, plany wysadzenia Muzeum im. Włodzimierza I. Lenina w Poroninie przez członków grupy „Ruch” w 1970 r., wysadzenie auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu przez braci Jerzego i Ryszarda Kowalczyków w nocy z 5/6 października 1971 r. oraz próba wysadzenia pomnika W. I. Lenina w Nowej Hucie z nocy z 17/18 kwietnia 1979 r. W czasie stanu wojennego na terenie kraju odnaleziono kilkadziesiąt ładunków wybuchowych. Nigdzie jednak nie podkładano ich w sposób tak masowy, jak na Dolnym Śląsku.
Rozlewająca się po kraju fala strajków po wprowadzeniu stanu wojennego z 12 na 13 grudnia 1981 r. dotarła także do Zagłębia Miedziowego. W tym regionie Polski struktury NSZZ „Solidarność’ należały do jednych z najsilniejszych i bardzo dobrze zorganizowanych. W pierwszych dniach stanu wojennego stanęły kopalnie „Lubin”, „Polkowice”, „Rudna” i „Sieroszowice”. Do strajku przyłączały się kolejne zakłady przemysłowe i inne przedsiębiorstwa. Rozprzestrzeniający się protest wymusił zdecydowaną reakcję władz. Brutalnie spacyfikowano zakład zaopatrzenia KGHM „ZAKMAT”, przedsiębiorstwo „ZANAM”, a szczególnie kopalnię „Rudna”. Według władz sytuacja na terenie Zagłębia Miedziowego była opanowana, a struktury „Solidarności” zostały rozbite. Pozostali jednak ludzie, którzy czuli się upokorzeni i sponiewierani, a górnicza duma nie pozwalała im złożyć broni. I to dosłownie.
Bombę pod lubińskim CPN 13 lutego 1982 r. odnalazł ajent stacji, Zbigniew Pruchnicki, który około godziny 5:30 rozbroił ładunek i powiadomił o tym fakcie milicję. Według specjalistów Wydziału Fizyko-Chemicznego Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej w Warszawie urządzenie wybuchowe składało się z budzika (Mera-Poltik) z jedną wskazówką, dwóch płaskich baterii o napięciu 4,5 V, przewodów, dwóch zapalników elektrycznych, używanych w górnictwie miedzi i około trzech kg materiału wybuchowego, prawdopodobnie dynamitu skalnego.
Podłożenia bomby pod lubiński CPN dokonali w nocy 12/13 lutego 1982 r. Jan Kołodziej oraz Ryszard Szwed. Ich początkowym celem nie był jednak lubiński CPN, a lokalny Komitet Miejski Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej lub placówka Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej (ORMO). Na skutek silnej ochrony nie mogli dostać się w ich pobliże, dlatego wybór padł na lubińską stację paliw. Po latach Zygmunt Burchardt, jeden z mózgów operacji podkładania bomb, opowiadał, że gdy tylko dowiedział się, gdzie jego koledzy zostawili ładunek, najpierw ich zrugał, a następnie pobiegli go stamtąd zabrać. Było jednak już za późno.
Odnalezienie bomby spowodowało powołanie przez zastępcę komendanta wojewódzkiego MO ds. Służby Bezpieczeństwa w Legnicy ppłk. Jerzego Maja grupy-operacyjno śledczej (GO-Ś) mającej za zadanie wykrycie sprawców podłożenia bomby oraz odnalezienie ewentualnych mocodawców tego czynu. Na jej czele stanął kpt. Jerzy Mularczyk, kierownik Sekcji I Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej MO (KWMO) w Legnicy. Sprawie nadano kryptonim „Wybuch” (potem zmieniony na „Podmuch”).
Przez następne miesiące śledztwo nie dawało rezultatu. Przełomem dla tego sposobu walki z władzami była brutalna pacyfikacja manifestacji w rocznicę podpisania porozumień z 1980 r. 31 sierpnia 1982 r. w Lubinie. W jej czasie zginęły trzy osoby, a kilkadziesiąt zostało rannych od postrzałów z broni palnej. Kilkaset osób zatrzymano i dotkliwie ukarano. Wydarzenia z sierpnia 1982 roku miały fundamentalne znaczenie dla podjęcia przez różne grupy decyzji o walce ze znienawidzoną władzą za pomocą ładunków wybuchowych.
17 września 1982 r. komisariat miejski MO w Lubinie został powiadomiony przez stacjonujące w tym mieście dowództwo oddziałów Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej z Opola, że około godz. 22:15 eksplodował ładunek wybuchowy w pobliżu stołówki górniczej przy ul. Skłodowskiej-Curie. Wybuch spowodowali Bogusław Grobelny oraz Władysław Maślanyk. Kolejny ładunek wybuchowy został podłożony 2 października 1982 r. pod drzwi mieszkania Edwarda Dąbrowskiego uznawanego wtedy za współpracownika władz. Za próbę zdetonowania ładunku wybuchowego był odpowiedzialny Zbigniew Jurkowski (nota bene wtedy również uważany przez członków NSZZ „Solidarność” za donosiciela MO/SB). Podłożenie ładunku miało oczyścić go z zarzutów. Już 10 dni później wybuchł kolejny ładunek. Tym razem celem było mieszkanie członka ORMO Jana Skowrońskiego.
W październiku ładunki wybuchowe miały zostać zdetonowane nie tylko w Lubinie. 19 października 1982 r. jedna z mieszkanek Głogowa znalazła bombę leżącą na parapecie okna kasyna MO w tym mieście. Do wybuchu nie doszło ze względu na słabą baterię. W ciągu dwóch ostatnich dni października ujawniono kolejne trzy ładunki wybuchowe, w tym bomby pod komisariatem MO w Polkowicach oraz pod budynkiem Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Legnicy.
Po ujawnieniu bomby w Głogowie (19 października 1982 r.) komendant wojewódzki MO w Legnicy ppłk. Marek Ochocki (późniejszy szef policji w Łodzi) postanowił powołać nową grupę operacyjno-śledczą (GO-Ś) o rozbudowanej strukturze. Podzielono ich na dwie grupy. Pierwszą tzw. lubińską dowodził doświadczony kierownik Sekcji I Wydziału Dochodzeniowo-Śledczego KWMO w Legnicy kpt. Tadeusz Klinger. Drugą, tzw. głogowską, por. Zdzisław Sroka z tego samego wydziału. W składach obu grup znaleźli się także oficerowie Wydziałów II, III, IV i V SB KWMO w Legnicy.
Wydaje się, że brak wyników w śledztwie musiał spowodować reakcję dyrekcji Departamentu III MSW (walka z opozycją antysocjalistyczną) oraz samego ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka. Tezę tę potwierdzałby fakt obecności w KW MO w Legnicy od połowy października kpt. Kazimierza Zdebskiego, inspektora Wydziału II Departamentu III MSW, który nadzorował śledztwo, a od 3 listopada 1982 r. znalazł się w składzie kolejnej grupy operacyjno-śledczej. Na jej czele stanął wspomniany już zastępca komendanta wojewódzkiego MO ds. SB płk Jerzy Maj. Stworzono sztab koordynacyjny (analityczny), w którego składzie znaleźli się także funkcjonariusze z Komendy Głównej MO w Warszawie (np. płk Jan Płócienniczak), Departamentu II i III MSW. Cały zespół podzielono na trzy grupy z siedzibami w poszczególnych Komendach Rejonowych MO w Lubinie, Głogowie i Polkowicach.
Działania podejmowane przez śledczych polegały na wnikliwym analizowaniu raportów pochodzących z różnych źródeł, typowaniu osób mogących mieć jakikolwiek związek z podkładaniem ładunków wybuchowych, a nadto systematyczną pracę z tajnymi współpracownikami. Przeprowadzono badania w Biurze „C” (Archiwum MSW) dotyczące osób podejrzanych, zastosowano wobec niektórych osób wariograf („w celach psychologicznych”) oraz poproszono o pomoc inne komendy wojewódzkie. „Bombiarze” nadal paraliżowali lokalne struktury władzy i wywoływali wściekłość pomieszaną ze strachem wśród członków partii i ich rodzin.
Dopiero 4 stycznia 1983 r. w wyniku informacji uzyskanej od współpracownika sekcji kryminalnej Komendy Rejonowej MO w Lubinie o pseudonimie. „Skorpion”, milicjanci otrzymali informacje o trzech osobach mogących być sprawcami podłożenia bomby pod mieszkanie J. Skowrońskiego. TW „Skorpion” służący w jednostce wojskowej w Głogowie, wyszedł na przepustkę 5 stycznia 1983 r., udzielonej z inspiracji SB, i w czasie rozmowy wyjawił dalsze szczegóły, bojąc się oskarżenia o współudział w podkładaniu bomb. Machina ruszyła.
19 stycznia 1983 r. zatrzymano pierwszych 10 osób, w tym Zygmunta Burchardta i Stanisława Zabielskiego. W ciągu kilku następnych tygodni aresztowano kolejne osoby: Ryszarda Szweda, Jana Kołodzieja, Zygmunta Mirosława Młodeckiego i Zbigniewa Jurkowskiego.
U podstaw funkcjonującego do dziś wśród lokalnego społeczeństwa mitu o prowokatorze występującym pod pseudonimem-imieniem „Marian” legły zeznania, które 22 stycznia 1983 r. złożył S. Zabielski. Opowiedział o spotkanym w pijalni piwa „Gwarek” w Lubinie mężczyźnie (posługującym się pseudonimem „Marian”) mającym być związanym z zakładowymi strukturami „Solidarności” w Zakładach Górniczych „Rudna”.
„Marian” miał mu wręczyć wtedy urządzenie wybuchowe, a następnie obaj mieli spotkać się jeszcze kilka razy przy okazji konstruowania bomb. Od tego czasu Zabielski przez kilkanaście tygodni trzymał się tej wersji, aby z czasem zmienić zeznania i nie przyznawać się do konstruowania bomb. Górnik przestraszył się, że w razie nie odnalezienia „Mariana” to on zostanie oskarżony o kierowanie grupą „bombiarzy”, za co, jak sądził, zostanie orzeczona wobec niego kara śmierci. Na sali sądowej tłumaczył, że w czasie śledztwa go bito i szukano zleceniodawców „zamachów”. „Marian” jednak do dziś żyje w opowieściach wśród miejscowego społeczeństwa i najczęściej kojarzony jest z prowokatorem wywodzącym się z SB.
W podobny sposób starano się odnaleźć sprawców podłożenia ładunku pod kasyno MO w Głogowie. Nie dające rezultatów działania nabrały przyspieszenia po przesłuchaniu przez sierżanta Zdzisława Antała z Komendy Miejskiej MO (KMMO) w Głogowie jednego z członków głogowskiej NSZZ „Solidarność”, Jerzego Niwczyka. W trakcie rozmowy zdecydował się on przekazać milicjantowi informacje dotyczące przechowywania urządzeń poligraficznych oraz odnaleźć nadajnik radiowy służący do emisji programów Radia „Solidarność”. Najważniejsze, że Jerzy Niwczyk wymienił Józefa Sławińskiego i Zenona Tankiewicza, jako potencjalnych sprawców podłożenia bomby pod kasyno MO w Głogowie. Kierownictwo grupy śledczej postanowiło zastosować wobec J. Sławińskiego prowokację, która miała na celu „wytworzenie w grupie niepokoju mogącego doprowadzić do jej strukturalnego rozbicia. Zakładano bowiem, iż Sławiński ostrzeże wszystkich członków grupy o dysponowaniu przez milicję materiałem identyfikacyjnym”. Plan się powiódł i rozprzestrzenione informacje spowodowały, że 29 lipca 1983 r. na komendę milicji zgłosił się Waldemar Karcz i ujawnił okoliczności podłożenia ładunku wybuchowego.
Pierwszym procesem osób związanych z podkładaniem ładunków wybuchowych był przewód sądowy wobec sprawców próby wysadzenia komisariatu MO w Polkowicach. Odbył się on przed sądem Śląskiego Okręgu Wojskowego (ŚOW) w dniach 28-30 września 1983 r. Wyrokiem sądu 30 września 1983 r. osiem osób zostało skazanych na kary od półtora roku do dwóch lat pozbawienia wolności. Niektórym skazanym zawieszono jej wykonanie na okres dwóch lat. Funkcjonariusze SB byli wyrokiem rozczarowani. Dali temu upust narzekając przed swoimi zwierzchnikami, że śledztwo prowadzili prokuratorzy powołani do służby w czasie stanu wojennego, a potem zdemobilizowani, co powodowało, że nie spełniali oni swoich obowiązków tak gorliwie, jak ich na co dzień (u)czynni koledzy.
Następny proces odbył się w dniach 17 października – 21 listopada 1983 r. Przed Sądem Śląskiego Okręgu Wojskowego stanęło 18 osób. Dziesięć rozpraw odbyło się w gmachu Sądu Wojewódzkiego we Wrocławiu. Według funkcjonariuszy milicji oraz wysłanników wrocławskiego Arcybiskupiego Komitetu Charytatywnego rozprawie przysłuchiwało się średnio 70-100 osób, głównie rodzin oskarżonych oraz ich kolegów z pracy. Podczas rozpraw główni oskarżeni zmieniali swoje zeznania, kilkakrotnie podkreślając stosowane przez funkcjonariuszy MO metody śledcze rodem z kazamatów UB. Zygmunt Burchradt opowiadał o milicjantach, którzy sadzali go na krześle umieszczonym o kilka centymetrów od ściany, a następnie bili po głowie, która odskakując uderzała w nią, jak piłka. Wywoływało to nieodwracalne zmiany w mózgu, które skutkowały inwalidztwem. Największą gorliwością wykazywali się młodzi milicjanci.
W pomoc dla „bombiarzy” zaangażowano adwokatów znanych z obrony wrocławskich opozycjonistów (między innymi Władysława Frasyniuka, Józefa Piniora): Henryka Rossę czy Aranka Kiszyna. Na sali sądowej starali się podważać poszczególne kwalifikacje prawne w odniesieniu do dokonanych podłożeń ładunków wybuchowych oraz strat poczynionych przez te, które wybuchły argumentując, że sprawcy nie mieli na celu zabicia kogokolwiek. Zwracali uwagę nie tylko na stan wojenny i jego skutki w postaci represji wobec oskarżonych, ale szczególnie na wydarzenia z 31 sierpnia 1982 r. w Lubinie i innych miastach Zagłębia Miedziowego.
Wyrok zapadł 21 listopada 1983 r. Oskarżeni otrzymali kary od 5,5 roku pozbawiania wolności do umorzenia postępowania wobec trzech osób. Obciążono ich także kosztami sądowymi. „Bombiarze” takimi wyrokami byli zaskoczeni. Mirosław Młodecki twierdził, że powszechny wśród nich był strach przed karą śmierci. Stosunkowo niskie wyroki należało tłumaczyć końcem stanu wojennego (amnestia) oraz skuteczną obroną.
Ostatni z procesów, jaki się odbył dotyczył podłożenia bomby pod kasyno MO w Głogowie. Proces czterech oskarżonych odbył się 7 lutego – 15 marca 1984 r. przed Sądem Wojewódzkim w Legnicy. 15 marca tr. zapadł wyrok, na mocy którego sprawcy zostali skazani na kary od dwóch do trzech lat pozbawienia wolności.
Ocena działań tzw. bombiarzy z Zagłębia Miedziowego w okresie stanu wojennego jest złożona. Dla tych ludzi wprowadzenie stanu wojennego było zaskoczeniem i końcem marzeń o realizacji idei wolnego państwa. Silne emocje spowodowane wydarzeniami z sierpnia 1982 r. w Legnicy, Głogowie, a przede wszystkim Lubinie nakazywały działać w chwili, gdy życie za wolność i niepodległość kraju oddawali koledzy czy członkowie rodzin. Równocześnie jednak sposób, który wybrali niósł za sobą niebezpieczeństwo spowodowania skutków trudnych do oszacowania. I choć wszyscy członkowie tych grup oświadczali, że nikomu nie chcieli zrobić krzywdy, a tym bardziej zabić, a bomby przez nich konstruowane nie miały prawa wybuchnąć to jednak dwie z nich eksplodowały, w kilku innych zawiniły wadliwie wyprodukowane części. Ich wybuch mógł spowodować śmierć niewinnych ludzi.
Ponadto tak dobrane terminy działań, choć zrozumiałe z przyczyn politycznych, dawały funkcjonariuszom SB doskonały pretekst do walki z podziemną „Solidarnością”. Sporym ryzykiem było podkładanie bomb tuż pod nosem dowództwa Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, co musiało być odbierane przez polskie władze, jak prowokacja, a bezsilność aparatu bezpieczeństwa w złapaniu sprawców wywoływać wściekłość i irytację Wojciecha Jaruzelskiego i Czesława Kiszczaka.
Sebastian Ligarski. Autor jest pracownikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN w Szczecinie.
Źródło: MHP