Nagroda dla najlepszego filmu dla "Moonlight" "całkowicie zmienia wymowę tegorocznych Oscarów - powiedział PAP krytyk filmowy Tomasz Raczek. "To wielkie wydarzenie, w jakiś sposób rehabilitujące Akademię za dotychczasowe zaniechania w nominowaniu czarnoskórych twórców - ocenił dziennikarz filmowy Artur Zaborski.
Gala wręczenia Oscarów - nagród amerykańskiej Akademii Filmowej - odbyła się w nocy z niedzieli na poniedziałek w Los Angeles. Nagrodę dla najlepszego filmu otrzymał "Moonlight" w reżyserii Barry'ego Jenkinsa.
"Ostatnia scena z zamianą Oscarów jest jednak symboliczna. Oznacza niepostawienie +kropki nad i+ nad sukcesem +La La Landu+; pokazuje, że eskapistyczna, radosna ucieczka w białą bajkę o Hollywoodzie i Ameryce, co wydawało się już przypieczętowane, ostatecznie ustępuje jednak miejsca bardzo surowej, introwertycznej opowieści o czarnej Ameryce, która w żadnym momencie nie jest bajką, która jest właściwie anty-bajką" - powiedział krytyk filmowy i publicysta Tomasz Raczek, odnosząc się do tegorocznych Oscarów.
Przypomniał, że "Moonlight" to opowieść "o tym, że nic dobrze się w tym życiu nie kończy". "Scena z zamianą nagród, która wynikła prawdopodobnie z przypadku, zostanie zapamiętana w historii jako symboliczna. To symbol czegoś zaskakującego i czegoś, co stoi w sprzeczności z koncepcją nowej władzy amerykańskiej, która dąży do powrotu do dawnych, silnych i białych Stanów Zjednoczonych. Ta nagroda całkowicie zmieniła wymowę tegorocznych Oscarów" - podkreślił.
"Na pewno nikt nie spodziewał się takiego zamieszania w finale. Czegoś podobnego w historii Oscarów jeszcze nie było. Wszyscy próbujemy dopisać temu wydarzeniu jakieś dodatkowe znaczenie, doszukać się w nim czegoś ukrytego. Pojawiają się nawet sugestie, że jest to być może wyjątkowo nietrafiony żart prowadzącego Jimmy'ego Kimmela. Jeśli faktycznie była to zwykła pomyłka, to zapamiętamy dzięki niej tę galę Oscarów na długo" - powiedział PAP dziennikarz filmowy Artur Zaborski, komentując tegoroczną uroczystość wręczenia Oscarów.
Zwrócił także uwagę, że w poprzednich latach Akademia krytykowana była za pomijanie w nominacjach czarnoskórych twórców. "W tym roku Akademia się zrehabilitowała. W trakcie trwania gali, gdy wiedzieliśmy już, że Oscary otrzymali Mahershala Ali, w kategorii +najlepszy aktor drugoplanowy+, i Viola Davis w kategorii +najlepsza aktorka drugoplanowa+, ale także twórcy filmu dokumentalnego +O. J. Made in America+, wydawało nam się, że te nagrody dla czarnoskórych twórców zostały już wręczone. Coś się z Hollywoodem wydarzyło, że czarni twórcy zostali wreszcie uhonorowani i gala nie jest już zdominowana przez białych filmowców. Cały czas mieliśmy jednak wrażenie, że to nagrody troszkę drugoplanowe. Te najważniejsze i tak zostały zarezerwowane, jak zwykle, dla białych twórców" - przyznał.
"Gdy Warren Beatty ogłosił werdykt i wywołał na scenę twórców +La La Land+, nasze przypuszczenia się potwierdziły. Ale, jak wiadomo, już chwilę później okazało się, że to nie +La La Land+, a +Moonlight+ został nagrodzony zupełnie niespodziewanie i wbrew przypuszczeniom. To bez wątpienia wielkie wydarzenie, w jakiś sposób rehabilitujące dotychczasowe zaniechania Akademii" - podkreślił Zaborski.
Jak zauważył Raczek, mimo napiętej sytuacji politycznej w USA po niedawnych wyborach prezydenckich polityka nie zdominowała tegorocznej ceremonii rozdania nagród. "Polityki było mniej niż wszyscy się spodziewali (...)" - zauważył. Jego zdaniem wśród podziękowań i przemówień zabrakło w tym roku wybitnego wystąpienia. "Były emocjonalne przemówienia, ale nie charakteryzowały się one jakąś odwagą polityczną" - powiedział.
T. Raczek: "Ostatnia scena z zamianą Oscarów jest jednak symboliczna. Oznacza niepostawienie +kropki nad i+ nad sukcesem +La La Landu+; pokazuje, że eskapistyczna, radosna ucieczka w białą bajkę o Hollywoodzie i Ameryce, co wydawało się już przypieczętowane, ostatecznie ustępuje jednak miejsca bardzo surowej, introwertycznej opowieści o czarnej Ameryce, która w żadnym momencie nie jest bajką, która jest właściwie anty-bajką".
"Jedyna sytuacja, która dawała okazję do demonstracji politycznej, czyli odczytanie listu od Asghara Farhadiego, irańskiego reżysera uhonorowanego Oscarem za film +Klient+ w kategorii +najlepszy film nieanglojęzyczny+, który był rodzajem protestu, przeciw nowemu prawu, zakazującemu wjazdu do Stanów Zjednoczonych obywatelom sześciu krajów, wytypowanych jako kraje wrogie i zagrażające USA. Ten protest wydawał się okazją, by publiczność - choćby poprzez powstanie z miejsc - wyraziła solidarność ze sprawą i laureatem. Tak się jednak nie stało. Odpowiedź z sali była, ale słabsza, niż należało się spodziewać" - ocenił Raczek.
(PAP)
pj/ gma/