W marcu 1982 roku rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę akcja zmuszania do emigracji działaczy opozycji i Solidarności. Zwalniani z więzień i ośrodków odosobnienia mieli jak najszybciej wyjechać. Pozbywano się ich, aby reżim Wojciecha Jaruzelskiego mógł dalej rządzić.
Całkowite zamknięcie granic po wprowadzeniu stanu wojennego nie mogło trwać wiecznie. Po kilku miesiącach wznowiono ruch graniczny a przy okazji komuniści postanowili zmusić jak największą liczbę działaczy opozycji i rozbitej Solidarności do wyjazdu za granicę. Pozbywano się „wichrzycieli” i potencjalnych liderów podziemnej opozycji. Pokazując ich jako karierowiczów, którzy wybrali luksusowe życie poza ojczyzną. W ostatniej dekadzie istnienia PRL opuściło nawet milion osób. Tylko niespełna trzy tysiące władze uznały za emigrantów politycznych. Licząc z rodzinami było to około 10 tysięcy osób.
Do PRL nie chciano także wracać. Od 13 grudnia 1981 r. do 31 maja 1982 r. powrotu odmówiło 33 tys. Polaków. Odmówiłoby zapewne o wiele więcej, ale paszport był wówczas towarem deficytowym. Atmosferę panującą w tamtym okresie tak podsumowała jedna z emigrantek: „rosnąca frustracja, beznadzieja (…) Nie widzieliśmy, jakiejś szansy w najbliższym okresie. Wydawało się, że nic nie jest w stanie przełamać tego systemu i Polski leżącej między tymi krajami, poza tym to ciągle powtarzano, że jak nie podoba się wam tutaj, to macie otwartą drogę, możecie wyjechać z kraju”.
Jednocześnie władze PRL zdecydowały się na usunięcie z kraju „wrogów ludu”. Pomysł nie był w krajach komunistycznych niczym nowym. Wcześniej zastosowano go w ZSRS, m.in. w stosunku dysydentów, np. Aleksandra Sołżenicyna. Sowieci nie zdecydowali się jednak na masowe wyrzucanie z kraju przeciwników politycznych. Uznali, że lepszą metodą będą wieloletnie wyroki i pobyt w Gułagu albo zakłady psychiatryczne, tzw. psychuszki. Niezwykle wymowny kryptonim miała operacja czechosłowackiej bezpieki. Otóż, prowadzoną w 1977 r. wobec tamtejszych dysydentów akcję zmuszania do emigracji nazwano „Czyściciele szamba”.
Jednak prawdziwym prekursorem w tej dziedzinie okazał się kubański dyktator Fidel Castro. Wiosną 1980 r. ogłosił, że usuwa straże pilnujące ambasady Peru w Hawanie, co w ciągu paru dni spowodowało wejście na jej teren około 10 tys. Kubańczyków. Był to początek prawdziwej fali. Na statkach dostarczanych przez kubańską diasporę z USA oraz naprędce sklecanych barkach na Florydę dotarło ponad 100 tys. osób. Znalazło się w niej sporo kryminalistów, umieszczanych tam świadomie by zepsuć opinię całemu środowisku emigrantów.
Jaruzelski przyznawał się, że inspirował go przykład Kuby. W rozmowie z sowieckim marszałkiem Wiktorem Kulikowem narzekał: „byłoby dobrze, gdyby część »bandziorów« uciekła na Zachód. Szkoda, że nie mamy wspólnych granic z państwami kapitalistycznymi. Niechby uciekło kilka tysięcy [...] wtedy byłoby nam znacznie łatwiej”. Wtórował mu zresztą gen. Czesław Kiszczak, który w lipcu 1982 r. przekonywał towarzyszy z MSW: „wykorzystując każdy chwyt, trzeba czynić wszystko aby spowodować »lawinę« wyjazdów ekstremy”.
Wyrzucić „bandziorów”
3 marca 1982 r. funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa dostali jasne wytyczne. „Niezwłocznie przystąpić do realizacji wniosków o stały wyjazd z Polski osób internowanych (jak również zwolnionych z ośrodków odosobnienia), działaczy nielegalnych ugrupowań politycznych oraz opozycyjnych działaczy i aktywistów – członków »Solidarności«” - pisał dyrektor Biura Paszportów MSW płk. Wacław Szarszewski. Dwa miesiące wcześniej, w przemówieniu sejmowym, gen. Jaruzelski zapowiedział: „nie będziemy jednak stawiać przeszkód, gdy osoby te [internowani] zechcą osiedlić się w innych, wybranych przez siebie krajach”. Był to czytelny sygnał, że droga na zachód dla „ekstremy” stoi otworem.
Czynione publicznie przez władze nawoływania opozycjonistów do wyjazdów rodziły poczucie niezadowolenia wśród pozostałych obywateli: „dlaczego zgodnie z przemówieniem sejmowym I Sekretarza KC PZPR i Premiera Rządu, osoby internowane, a więc przeciwnicy socjalizmu i wrogowie PRL mają możliwość wyjazdu za granicę, a ja nie mogę tego wraz z rodziną uzyskać przez sześć lat? Skłania to do głębokiej refleksji. Ale czy trzeba aż najpierw stać się wrogiem PRL, żeby mieć możliwość wyjazdu?”-pisał jeden z rozżalonych. Komuniści pozbywając się starych przeciwników hodowali nowych.
„Wypchnąć trochę dobrej agentury”
To, że do MSW wpłynęło zarządzenie by nie czynić żadnych przeszkód internowanym i działaczom opozycji było nie w smak funkcjonariuszom zajmującym się rozbijaniem tych środowisk w kraju. Zdarzały się przypadki, że wbrew odgórnym zarządzeniom stawiali oni przeszkody w wyjeździe. Niekiedy uzależniali wyjazd od podpisania deklaracji lojalności. Trudno powiedzieć, czy robili tak ze zwykłej złośliwości, czy poprawiali sobie w ten sposób statystyki. A może przekornie chcieli pozyskać „komprmateriał” na działaczy, którzy mogli za granicą prowadzić działalność opozycyjną?
Podczas odprawy kierownictwa MSW podsumowującej pierwsze pół roku stanu wojennego, dyrektor Biura Paszportów MSW narzekał, że wiele wniosków wyjazdowych blokują oficerowie pionów operacyjnych SB. Mówił bez ogródek: „Wydaje się, że wszystkim nam powinno zależeć na tym, by ta kategoria ludzi jak najszybciej opuściła granice Polski”.
Czesław Kiszczak mówił z kolei o umieszczaniu wśród wyjeżdżającej „ekstremy »Solidarności«, KPN-u i KOR-u” tajnych współpracowników: „Jest ku temu niepowtarzalna okazja. Jeśli uda się nam na tej fali wypchnąć trochę dobrej agentury, to z pewnością uplasuje się ona na pozycjach dla nas korzystnych, przynosząc wymierne korzyści krajowi”. Za tymi słowami poszły konkretne działania. Funkcjonariusze wywiadu przeglądali akta agentów, którzy gotowi byli na emigrację. Niestety, skala tego zjawiska jest nieznana. Większość agentów była zapewne nadzorowana przez oficerów wydziału odpowiedzialnego za zwalczanie ośrodków wspierających podziemną „Solidarność”. Dużo trudniej było tego rodzaju agenturę wykorzystać do klasycznych działań wywiadowczych skierowanych przeciwko państwom zachodnim.
Zdrada czy konieczność?
Pomysł wyjazdu niemal od razu zdominował dyskusje w ośrodkach odosobnienia jak i w rodzinach więzionych działaczy. Wszyscy mieli świadomość, że jest to jedna z najważniejszych decyzji w życiu. Jeden z internowanych tak opisywał ten problem: „od dłuższego już czasu trwa w obozie dyskusja nad kwestią ewentualnych wyjazdów zagranicznych. Coraz więcej osób rozważa tę możliwość. Mają nadzieję, że tą drogą uzyskają zdjęcia nakazu internowania. Na tym tle wyraźnie zarysowały się dwa przeciwstawne stanowiska: jedni – których jest zdecydowana większość – w ogóle nie widzą swego życia z dala od Polski, drudzy, przewidując długotrwały okres stanu wojennego, uważają, że wyjeżdżając z kraju osłabi się nacisk społeczeństwa na uwolnienie internowanych, co ułatwi władzy wyjście z tej trudnej prestiżowo sytuacji. Oprócz tych zasadniczych przesłanek są również bardziej prozaiczne, jak skorzystanie z możliwości urządzenia się – jak sądzą chętni do wyjazdów – za granicą. Od wielu dni jest to temat numer jeden”.
Te emocje rozumiał doskonale Adam Michnik, który wówczas napisał głośny list do Kiszczaka: „Wydaje się, że kalkulacja aparatu jest prosta. Emigracja ma »Solidarność« rozbić od wewnątrz i zohydzić w oczach społeczeństwa, pokazać małość moralną ludzi, którzy wielkim głosem domagali się, »żeby Polska była Polską«, a po kilku miesiącach paki zmieniają Polskę na Kanadę. Tych ludzi łatwo przeciwstawić będzie »zdrowej bazie«, która będzie tworzyć związek zawodowy oczyszczony od »politykierów« z »solidarnościowej ekstremy«”.
Tak myślała większość podziemnej Solidarności. W ciągu pierwszych czterech miesięcy trwania akcji emigracyjnej wyjechało zaledwie ośmiu internowanych. Nie oznacza to, że akcja rozpoczęła się od kompletnej klapy. W tym samym czasie do organów paszportowych wpłynęło blisko 700 podań od internowanych, z czego niespełna 30 rozpatrzono negatywnie. W gronie wyjeżdżających znalazło się m.in. 25 członków Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność” oraz 97 członków Zarządów Regionów. Władze starały się mocno by w tej grupie znalazła się tzw. jedenastka, w której skład wchodzili ważni działacze związkowi, tacy jak m.in. Andrzej Gwiazda i Marian Jurczyk, oraz członkowie KOR z Jackiem Kuroniem na czele. W gronie tym gorąco dyskutowano temat możliwości wyjazdu. Ostatecznie cała grupa odmówiła wyjazdu, mając świadomość czekającego ich procesu i kilkuletniego wyroku więzienia. Podobny ruch władze zastosowały wobec liderów Konfederacji Polski Niepodległej. Także bez powodzenia.
Akcja emigracyjna nie osiągnęła spodziewanych rozmiarów. W analizie przygotowanej na potrzeby kierownictwa PZPR pisano: „trzeba stwierdzić, że wbrew panującym opiniom i mimo sprawnego na ogół załatwiania tych spraw, wpływ podań o emigrację od tej kategorii osób [internowanych] jest stosunkowo niewielki. Wiele osób mimo pozytywnych decyzji paszportowych nie zgłasza się po odbiór paszportu”. W innym miejscu stwierdzano wprost, że państwa zachodnie nie wykazują zainteresowania przyjmowaniem działaczy Solidarności żądając trudnej do udokumentowania działalności opozycyjnej, bądź deklaracji, że nie będą jej prowadzić w kraju do którego się udają.
Bez prawa powrotu?
Zdecydowanie najwięcej polskich uchodźców udało się do RFN. Na kolejnych miejscach były USA, Kanada, Australia, Francja oraz Szwecja. Władze PRL nie czyniły wyjeżdżającym problemów. Większym było uzyskanie wizy. Wyjątkiem w tym towarzystwie była Australia, która obecnie odmawia przyjmowania emigrantów z krajów arabskich. Wówczas znacznie zwiększyła liczbę wpuszczanych Polaków. Byli wtedy odbierani pozytywnie, zakładano ich bezproblemową asymilację. Miejscowe władze na początku zapewniały utrzymanie rodzinom i kursy językowe oraz zawodowe, jednak po pewnym czasie niemal wszyscy imigranci stawali się samowystarczalni.
Włodarze PRL de facto wyrzucili z kraju przez ostatnią dekadę swych rządów osoby, które w latach wcześniejszych o paszporcie mogły co najwyżej pomarzyć. W większości były to osoby młode, wkraczające dopiero na rynek pracy lub mogące pracować jeszcze przez długi okres czasu. Była to także wykwalifikowana „siła robocza” lub osoby o znacznie wyższym niż średnia w PRL poziomie wykształcenia. Ponad 80% z nich nie ukończyło jeszcze 40 roku życia, ponad 60% posiadało wykształcenie wyższe.
Według danych MSW do końca 1988 r. PRL opuściło niewiele ponad 2 tys. internowanych, ok. 600 opozycjonistów i ok. 300 kryminalistów. Ci ostatni rzadko zabierali ze sobą rodziny. Wyjeżdżali często do krajów zupełnie nieznanych, bez żadnych gwarancji. Bardzo sugestywnie opisywał to jeden z emigrantów: „Można ją [emigrację] porównać do skoku z zamkniętymi oczami w dół z dziesiątego piętra. Wyjechaliśmy bez pieniędzy, bez żadnych kontaktów, nawet bez znajomości obcego języka. Jedynie z kilkoma walizkami i nadzieją, że jedziemy do demokratycznego, wolnego świata, gdzie wszystko jest. I że wystarczą nasze ręce”. Za „politycznymi” celami władz kryły się także dramaty ludzkie. Dla wielu z nich wypracowany w PRL dorobek na zachodzie okazywał się bezwartościowy.
Mimo tego, mało kto decydował się jednak na powrót. Więcej „politycznych” decydowało się na okresowe przyjazdy do kraju, jednak ich stałym miejscem zamieszkania pozostawały kraje zachodnie. Wyrzucanie „bandziorów” przez ekipę gen. Jaruzelskiego nie przyniosło spodziewanych efektów, jednak dla większości osób które wyjechały okazał się to bilet w jedną stronę.
Grzegorz Wołk
Źródło: MHP