Bohaterowie tego filmu to reprezentanci Babilonu, czyli całego świata, którzy przez swoją bierność są jedynie przedmiotami - powiedział w sobotę Siergiej Łoźnica po pokazie "Austerlitz", filmu pokazującego turystów odwiedzających byłe obozy koncentracyjne.
Gdy film rozpoczyna się, widz może pomyśleć, że jest w parku; promienie słońca przeświecają przez liście drzew, matki spacerują z dziećmi w wózkach, niektórzy ludzie trzymają mapy w ręce, a inni - smartfony. Okazuje się jednak, że to nie park, a teren jednego z byłych obozów koncentracyjnych - Dachau albo Sachsenhausen.
Przewodnicy, nawoływanie i duże słuchawki z nagraniami, w których głos mówi spokojnie, gdzie się jest i co widzi - to obraz, który zarejestrował Siergiej Łoźnica - ukraiński reżyser, autor takich filmów, jak m.in. "We mgle", "Blokada" i "Szczęście ty moje". Jego kamera pozostaje dla zwiedzających niezauważona. W miejscach pamięci na filmie Łoźnicy - wyglądających jak warszawskie Łazienki w ciepłe, majowe popołudnie - nie ma jednak zadumy.
Pod bramą z napisem "Arbeit macht frei" przystają grupki turystów i robią zdjęcia. Kiedy po drugiej stronie krat pojawia się mężczyzna w białym tiszercie i jarmułce, fotografujących przybywa.
W filmie słyszymy opowieść hiszpańskojęzycznych tourist guide'ów o tym, jak funkcjonowały komory gazowe. Jedna z przewodniczek, tym razem anglojęzyczna, zapewnia swoją grupę, która właśnie kończy posiłek i zbiera się do dalszej drogi, że nie muszą się obawiać, bo ten "nie jest ich ostatnim". Kolejny oprowadzający informuje zwiedzających, że po dymie dało się rozpoznać, czy paleni ludzie byli z obozu, czy spoza niego. "Wychudłe ciała dawały dym jasny, a ciała dobrze odżywionych - ciemny, gęsty" - mówi.
"Austerlitz" to film o postturystyce i o tym, że niektóre miejsca stają się jedynie atrakcjami turystycznymi; przestrzeniami bez właściwości. Wyglądają tak samo, są równie zadeptane i w pełni podobne do siebie. Łoźnica portretuje odwiedzających obóz, jego film to przegląd indywidualności i tożsamości - kolorów skóry, wieku, kształtów. Równie dużo jest w filmie różnych modeli urządzeń elektronicznych - telefonów na kijach do selfie, aparatów fotograficznych, kamer. Łoźnica pyta tym razem o stosowność stroju, reakcji, zachowania i - jak można przypuszczać - samego "zwiedzania", które przez panujący w byłych obozach tłok i gwar, wydaje się czymś nieprzyzwoitym.
Łoźnica pyta także o charakter miejsc pamięci w przyszłości - czy dalej będą obecne na listach "must see" do zobaczenia w Europie Środkowej i w jakim charakterze przetrwają. Czy zostaną rozbudowane obok nich jeszcze większe parkingi, czy może zostaną zniszczone, a ich teren powróci w - tym razem już normalne - użytkowanie. Dlaczego tak duża jest potrzeba odwiedzania byłych obozów, skoro - jak mówi jeden ze sfilmowanych w "Austerlitz" przewodników - "i tak zginęło tam za dużo ludzi".
"Robiłem już filmy, jak np. +Majdan+, których bohaterowie stanowią chór. W +Majdanie+ nakręceni ludzie stali się podmiotami historii. W +Austerlitz+ reprezentanci Babilonu, czyli całego świata, są z kolei zupełnie bierni. Stają się przedmiotami. To, co uzyskują w tych obozach, w tych fabrykach, to nie jest pamięć, którą można wyjaśnić. Pamięć, którą zyskują, przyjeżdżając tam na wycieczki, przykrywa wszystko, co naprawdę się tam zdarzyło" - mówił reżyser po sobotnim pokazie filmu.
"Zrobiłem ten film po tym, jak spojrzałem kiedyś z boku na siebie, gdy sam odwiedziłem jeden z byłych obozów. Pomyślałem wtedy, czy w ogóle mam prawo być w tym miejscu i patrzeć na to wszystko jako turysta" - opowiadał.
"Austerlitz", jak podkreślił, to film o ludziach, którzy żyją teraz. "Przez ten film można spojrzeć na to, jak inni pamiętają, jak wszyscy pamiętamy, i jak zachowujemy się wobec pamięci. (...) Powinniśmy zapytać siebie, po co się jeździ do takich miejsc. Mogę tylko przypuszczać, że ludzi przyciąga chęć zbliżenia się do śmierci. Mogą ją zobaczyć z bezpiecznej odległości, zrobić sobie z nią zdjęcie" - skomentował.
Obozy jego zdaniem to efekty działania społeczeństwa industrialnego, które potrafi wycisnąć wszystko, zarówno energię, jak i tłuszcz z ciała, i to później wykorzystać. "Obozy koncentracyjne były fabrykami, do których dąży takie społeczeństwo. Teraz ta fabryka działa tak samo, ale na poziomie zmysłów" - ocenił.
Łoźnica zauważył także, że tereny obozów to wielkie cmentarze. Zwrócił jednak uwagę na to, że tam nie ma gdzie przeżywać zadumy - nie ma np. spokojnego miejsca do modlitwy. "Nie jest możliwe połączenie miejsca pamięci z muzeum" - podkreślił.
Film jest jednym z czternastu biorących udział w najważniejszym festiwalowym konkursie – o Grand Prix, Nagrodę Banku Millenium. Na wyróżnienie szansę mają także takie produkcje, jak m.in. "Amatorzy w kosmosie" Maxa Kestnera, "Jak spotkać syrenę" Coco Schrijber, "Safari" Ulricha Seidla, "Nie jestem twoim murzynem" Raoula Pecka oraz "Ostatni w Aleppo" Ferasa Fayyada.
Produkcja zostanie pokazana w warszawskich kinach jeszcze dwukrotnie: 14 i 16 maja w Kinotece.
14. Festiwal Millenium Docs Against Gravity to największy festiwal filmów dokumentalnych w Polsce. W tym roku zaprezentowanych zostanie na nim ponad 140 filmów. Gośćmi wydarzenia będzie około 80 twórców z całego świata. W programie wydarzenia znalazły się też debaty i koncerty oraz – nowość – pokazy filmów w technologii VR, virtual reality.
Impreza odbywa się także poza Warszawą – w Lublinie, Gdyni, Wrocławiu, i Bydgoszczy. Festiwalowe produkcje walczą ze sobą także m.in. o nagrodę na najlepszy film na pograniczu dokumentu i fabuły ("Fiction/Non-fiction") czy o prawach człowieka (nagroda Amnesty International Polska).
Martyna Olasz (PAP)
oma/