Rząd RP oraz dowódcy 2. Korpusu byli zdecydowanymi przeciwnikami powrotu polskich żołnierzy do Polski, w której władzę przejmowali komuniści – mówi PAP historyk wojskowości dr Jakub Żak, autor monografii „Nie walczyli dla siebie. Powojenna odyseja 2. Korpusu Polskiego”.
PAP: Ocena bitwy o Monte Cassino, w której zginęło ponad 920 żołnierzy, a 3 tys. zostało rannych, wciąż wywołuje wiele dyskusji. Profesor Paweł Wieczorkiewicz pisał, że „Anders bezsensownie skrwawił wojsko pod Monte Cassino”. Czy takie oceny polskiego udziału w tej bitwie są uzasadnione?
Dr Jakub Żak: Wydaje się, że decyzja gen. Władysława Andersa nie mogła być inna. Monte Cassino musiało zostać zdobyte, aby pokazać, że żołnierz polski walczy. Proszę pamiętać, że była to pierwsza polska bitwa w terenie typowo górskim. Nie mieliśmy takich doświadczeń w okresie wojny polsko-bolszewickiej ani we wrześniu 1939 r. Nigdy wcześniej polski żołnierz nie walczył w tak trudnym terenie. Siłą rzeczy doświadczenie w takich bitwach jest okupione krwawo. Nie można jednak powiedzieć, że gen. Anders skrwawił 2. Korpus. Ostatecznie straty nie były aż tak wielkie, jak przyjęło się mówić i jak twierdzono w trakcie bitwy, gdy doniesienia o ofiarach były zatrważające.
PAP: Jak ocenia Pan takie opinie, że polscy żołnierze nie tyle zdobyli klasztor, co zajęli jego opuszczone przez Niemców ruiny?
Dr Jakub Żak: Fakt zajęcia ruin opuszczonych przez Niemców jest niewątpliwie prawdziwy. W momencie zajęcia klasztoru byli tam tylko ranni, których transport zagroziłby ich życiu. Przełamanie linii obrony niemieckiej i zajęcie klasztoru w dużej mierze zależało od postępów lewego skrzydła, na którym znajdowały się wojska francuskie. Te oddziały przeszły przez pasmo Monti Aurunci i w ten sposób zmusiły Niemców do zwinięcia prawego skrzydła. To nie umniejsza jednak wysiłku polskiego żołnierza.
Wycofanie się wojsk niemieckich było nie tylko wynikiem naporu wojsk francuskich, ale również postępów wojsk polskich i brytyjskich. Moment, w którym przeciwnik opuszcza świetnie przygotowane pozycje nie jest spowodowany niczym innym jak tym, że został do tego zmuszony. O zwycięstwie zadecydowało więc wiele czynników, takich jak działania naszych sojuszników na lewym skrzydle, jak i nasze działania mające na celu przełamanie niemieckiego oporu. Klasztor był zresztą tylko jednym z celów polskiego ataku, choć najbardziej spektakularnym. Na prawym skrzydle atakowała 5. Kresowa Dywizja Piechoty, która zdobywała wzgórze „Widmo” i parła dalej.
Wydaje się, że decyzja gen. Władysława Andersa nie mogła być inna. Monte Cassino musiało zostać zdobyte, aby pokazać, że żołnierz polski walczy. Była to pierwsza polska bitwa w terenie typowo górskim. Nie mieliśmy takich doświadczeń w okresie wojny polsko-bolszewickiej ani we wrześniu 1939 r. Nigdy wcześniej polski żołnierz nie walczył w tak trudnym terenie. Siłą rzeczy doświadczenie w takich bitwach jest okupione krwawo.
PAP: Jakie były nastroje i morale polskich żołnierzy wiosną 1944 r., po konferencji teherańskiej? Czy już wówczas pojawiały się opinie o zdradzie sprawy polskiej przez zachodnich sojuszników?
Dr Jakub Żak: Teheran z pewnością nie pozostał bez wpływu na nastroje wśród polskich żołnierzy. W pisanych na bieżąco dziennikach, kronikach oddziałowych oraz wspomnieniach widoczne jest jednak wysokie morale Polaków. Uważano, że pokazanie braterstwa broni, wejście do bitwy przeciwko Niemcom sprawi, że zostanie zadany cios wrogiej propagandzie, określającej polski korpus jako „turystów Sikorskiego” i spowoduje, że nasi alianci zachowają się fair wobec polskich interesów. Nie wydaje się, aby przed bitwą do zadania podchodzono fatalistycznie i twierdzono, że nie ma sensu wchodzić do walki skoro nasza sprawa jest przegrana. Takie nastroje mogły się pojawić dopiero po konferencji w Jałcie.
PAP: Jak w tym okresie, czyli do maja 1945 r. układały się nasze stosunki z sojusznikami?
Dr Jakub Żak: Stosunki żołnierskie układały się bardzo pozytywnie. Brytyjczycy szybko przekonali się, jaka jest wartość i możliwości polskich żołnierzy. Kolejnym zadaniem Korpusu było zajęcie Ankony, tak, aby przeciwnik nie był w stanie zniszczyć urządzeń portowych niezbędnych dla działań alianckich. W tej operacji pod polskim dowództwem służyły również oddziały brytyjskie, takie jak 7. Pułk Huzarów. Na polu walki nie było więc niesnasek pomiędzy walczącymi wspólnie Brytyjczykami i Polakami. Nie przenoszono konfliktów politycznych na pole walki.
PAP: 2. Korpus Polski był wyjątkową formacją, ponieważ jego liczebność rosła również po zakończeniu wojny. Skąd rekrutowali się jego żołnierze?
Dr Jakub Żak: 2. Korpus Polski jest rzeczywiście ewenementem. Jego liczebność wzrosła z niespełna 50 tys. żołnierzy w momencie bitwy o Monte Cassino, poprzez 75 tys. w momencie zakończenia wojny i niemal 120 tys. w szczytowym okresie powojennym. Początkowo w jego skład wchodzili żołnierze wypuszczeni ze Związku Sowieckiego, czyli tak zwani „prawosławni”, przybyli z Wielkiej Brytanii, nazywani „lordami” i żołnierze mający doświadczenie w walkach o Tobruk z Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich – „ramzesi”.
Od lądowania w Normandii w składzie 2. Korpusu Polskiego pojawili się Polacy wcieleni siłą do Wehrmachtu i wzięci do niewoli przez wojska alianckie. Około 27 tysięcy żołnierzy polskich służących w armii niemieckiej stało się żołnierzami 2. Korpusu. Byli to ludzie, którzy prezentowali bardzo dobrą postawę żołnierską. Ich wielką zaletą była znajomość niemieckich zwyczajów taktycznych. Wykazali się odwagą w walce i pełnym poświęceniem. Byli żołnierze Wehrmachtu napływali do 2. Korpusu również w 1945 r., ale wówczas znacznie większa liczba nowych żołnierzy i oficerów pochodziła z niemieckich obozów jenieckich, w których przebywali od jesieni 1939 r., kampanii francuskiej lub tych, którzy do niewoli dostali się w trakcie działań w Europie od 1944 r.
Jak podkreślało wielu obserwatorów, wcielani w skład 2. Korpusu oficerowie z września 1939 r. nie przystawali do ówczesnego pola bitwy, które bardzo zmieniło się w ciągu pięciu lat wojny. Niezależnie od tego, że wojna jest zawsze wielkim regresem cywilizacyjnym, to jednak niesie ze sobą również postęp techniczny. Oficerowie września 1939 r. myśleli kategoriami niepasującymi do końcowego okresu wojny.
W szeregi 2. Korpusu Polskiego trafiali również uciekinierzy z Polski – byli akowcy i żołnierze innych formacji podziemnych, również tak zwanej drugiej konspiracji. Źródłem rekrutacji były również osoby cywilne, czyli przesiedleńcy, którzy znaleźli się pod skrzydłami Korpusu i chcieli służyć w jego szeregach. Zdarzały się również grupy docierające z Francji, składające się z byłych partyzantów oraz internowani w Szwajcarii w czerwcu 1940 r. żołnierze 2. Dywizji Strzelców Pieszych.
PAP: Kiedy pojawiły się pierwsze plany powrotów polskich żołnierzy do kraju?
Dr Jakub Żak: Rząd RP oraz dowódcy 2. Korpusu byli zdecydowanymi przeciwnikami powrotu polskich żołnierzy do Polski, w której władze przejmowali komuniści. Propagowanie takiej postawy było tym silniejsze, im bliżej było roku 1947 r., gdy Korpus znajdował się już w Wielkiej Brytanii. We Włoszech, czyli do grudnia 1946 r., dochodziło do sytuacji, w których żołnierze wyrażający chęć powrotu byli wręcz szykanowani przez kolegów i przełożonych. Dotyczyło to zwłaszcza oficerów, którzy byli lepiej „ideowo wyrobieni”. Większość spośród żołnierzy, którzy zdecydowali się na powrót do Polski w okresie „włoskim”, została najpóźniej wcieleni do Korpusu. Wśród nich była dosłownie garstka oficerów.
Strona brytyjska miała duży problem związany z postawą polskich żołnierzy. Pamiętajmy, że polskie oddziały wciąż były pod bronią i stanowiły kwestię sporną w stosunkach z sowietami. Brytyjczycy musieli więc dążyć do „bezbolesnego rozwiązania” Korpusu. Jego utrzymanie było przecież również bolesne dla brytyjskiego budżetu. W momencie, gdy demobilizowano oddziały amerykańskie i brytyjskie 2. Korpus wciąż zwiększał swoje stany osobowe. Polskie władze sprzeciwiały się demobilizowaniu Korpusu, ale od lipca 1945 r. nie miały wielkiego wpływu na sytuację, ponieważ nie były już uznawane przez państwa alianckie.
Tymczasem rząd warszawski prowadził podwójną grę. Propaganda komunistyczna twierdziła, że Korpus należy zlikwidować, a jego żołnierze powinni wrócić do Polski i odbudowywać kraj. Z drugiej strony naciskano na Brytyjczyków, aby wycofali Korpus z Włoch, ponieważ szkodzi bezpieczeństwu całego regionu, będąc punktem zapalnym w bezpośrednim sąsiedztwie Jugosławii. Jednocześnie obawiano się powrotu 100 tysięcy żołnierzy Korpusu, którzy wprawdzie nie wróciliby pod bronią, ale mogliby stanowić wielki problem dla bezpieki. Działania rządu w Warszawie zakończyły się ostatecznie zerwaniem rozmów z Brytyjczykami, rozmów, które miały na celu rozwiązanie Korpusu lub przekazanie dowództwa nad nim oficerom „ludowego” WP. Widoczny jest więc pewien dysonans pomiędzy przekazem propagandowym a rzeczywistymi intencjami.
PAP: Czy komuniści próbowali wpływać na II Korpus poprzez działania agenturalne?
Dr Jakub Żak: Z pewnością takie działania były podejmowane między innymi poprzez placówki dyplomatyczne we Włoszech. Trudno powiedzieć jaki był ich zasięg. Znacznie wyraźniejsze były inne formy wpływania na 2. Korpus i opinię publiczną w zachodniej Europie. Narzędziem miały być partie komunistyczne istniejące w niemal każdym europejskim kraju. We Włoszech partia komunistyczna wprost wykonywała polecenia Moskwy. Dążyła więc do prowokowania polskich żołnierzy i ich dyskredytowania. Wszystkie wypadki przestępstw, negatywne czyny, które musiały zdarzyć się wśród 100 tys. żołnierzy, w wielu wypadkach w jakimś stopniu zdeprawowanych po pięciu latach wojny, były wykorzystywane propagandowo przez prasę komunistyczną. Takie doniesienia w prasie włoskiej niemal natychmiast były przedrukowywane w ZSRS i przez komunistyczne gazety w innych krajach. Taki nieprawdziwy, ale zgodny z wolą Moskwy obraz przekazywany był zachodniej opinii publicznej.
PAP: W tym kontekście bardzo ciekawym wątkiem powojennych losów 2. Korpusu Polskiego jest jego zaangażowanie w zwalczanie włoskich komunistów oraz republikanów dążących do likwidacji monarchii. Propozycje obrony króla miał składać sam generał Anders…
Dr Jakub Żak: Te informacje wynikają z niedawnych ustaleń włoskich historyków. W Polsce ukazały się dzięki wywiadowi z dziennikarzem Luciano Garibaldim. Ta sprawa wymaga dokładnego zbadania opartego na kwerendzie we włoskich archiwach. Z pewnością jednak takie działania gen. Andersa pokazują jego determinację w obronie status quo 2. Korpusu, czyli przynajmniej jego pozostania we Włoszech w celu szukania rozwiązań innych niż przeniesienie do Wielkiej Brytanii i demobilizacja. Z drugiej strony jednak warto podkreślić, że król Humbert II doceniał szlachetny gest Andersa, ale jednak odrzucił sugestie rozgrywania włoskiej polityki przez obce wojska, nawet w obliczu utraty korony i końca monarchii.
PAP: W jaki sposób generał Anders próbował opóźnić rozwiązanie 2. Korpusu? Jednym z najbardziej wyjątkowych sposobów było dobrowolne „opodatkowanie” oficerów.
Rząd RP oraz dowódcy 2. Korpusu byli zdecydowanymi przeciwnikami powrotu polskich żołnierzy do Polski, w której władze przejmowali komuniści. Szeregowi i młodsi oficerowie, którzy wrócili do "ludowej" Polski, spotykali się z wieloma trudnościami życiowymi, takimi jak problemy ze znalezieniem pracy. Łatka „andersowca” była przypięta co najmniej do roku 1956.
Dr Jakub Żak: Generał Anders dwukrotnie w historii podlegających mu formacji zarządził taki sposób utrzymania dodatkowych stanów osobowych. Po raz pierwszy miało to miejsce już w okresie formowania się armii w ZSRS, gdy sowieci zdecydowali się na zmniejszenie stanów osobowych i przydziałów żywności. Każdy z żołnierzy za cenę obniżenia swoich racji mógł przyczynić się do utrzymania większych stanów osobowych armii. We Włoszech zadziałał podobny mechanizm, choć oczywiście w nieporównywalnie łatwiejszych warunkach i łagodniejszej formie. Decydowano się na obniżenie uposażenia oficerskiego lub żołdu wydzielając z nich obligatoryjną kwotę, którą każdy z żołnierzy wpłacał na odpowiedni fundusz, z którego na wolnym rynku kupowano żywność. W ten sposób omijano ustalony przez Brytyjczyków limit liczby żołnierzy 2. Korpusu, choć oczywiście można zakładać, że brak takich ograniczeń sprawiłby, że polskie oddziały rozrastałyby się jeszcze szybciej. Warto wspomnieć, że miejsca żołnierzy, którzy zdecydowali się powrócić do kraju, były zajmowane przez kolejnych ochotników. Najczęściej odbywało się to bez wiedzy Brytyjczyków.
PAP: Jak najczęściej układały się losy żołnierzy, którzy wrócili do „ludowej” Polski?
Dr Jakub Żak: Szeregowi i młodsi oficerowie spotykali się z wieloma trudnościami życiowymi, takimi jak problemy ze znalezieniem pracy. Łatka „andersowca” była przypięta co najmniej do roku 1956. Tuż po wojnie spośród generalicji Korpusu do Polski powrócił tylko generał Bolesław Szarecki, który był chirurgiem i czuł potrzebę pracy w kraju. Z czasem jednak również inni żołnierze 2. Korpusu zaczęli lepiej funkcjonować w PRL. Początki były jednak dla nich duże trudniejsze, niż tych, którzy zdecydowali się pozostać na emigracji.
Oddzielną sprawą są losy żołnierzy pochodzących z ziem włączonych do sowieckiej Białorusi. Na początku lat pięćdziesiątych prawie 900 byłych żołnierzy Korpusu wraz z rodzinami zostało ponownie wywiezionych na Syberię. Bez wątpienie jest to największa tragedia wśród losów żołnierzy 2. Korpusu.
PAP: Jak potoczyły sie losy tych, którzy pozostali na Zachodzie?
Dr Jakub Żak: Ich start w tych krajach był o tyle ułatwiony, że mieli zapewnioną pracę. Do Australii wyjeżdżali ci, którzy otrzymali zaproszenie od żołnierzy Armii Australijskiej, z którymi walczyli ramię w ramię na froncie włoskim i na Pustyni Libijskiej. Dzięki temu braterstwu broni Australijczycy wystosowali do swojego rządu prośbę o przyjęcie części ich przyjaciół.
Gubernator generalny Kanady, były dowódca 15. Grupy Armii, której podlegał II Korpus Polski gen. Harold Alexander był osobą bardzo przychylną Polakom i generałowi Andersowi. Akcja osadnicza Polaków w Kanadzie była więc możliwa dzięki jego wpływom. Również tam Polacy otrzymywali pracę, tzn. podpisywali kilkuletni kontrakt, który był przepustką do pozostania w tym kraju.
W pozostałych krajach, przede wszystkim w Wielkiej Brytanii, sytuacja była diametralnie odmienna. Kraj ten był pogrążony w powojennym kryzysie gospodarczym. W kontekście reglamentacji obowiązującej jeszcze w 1947 r. trudno dziwić się nastrojom nieprzychylnym polskim emigrantom, którzy byli postrzegani jako ludzie odbierający pracę. Stąd tak wiele pojawiających się na murach napisów „bloody Poles go home”.
Mimo niechęci większość szeregowych żołnierzy Korpusu ułożyła sobie życie na Wyspach. W najgorszej sytuacji byli oficerowie, zwłaszcza oficerowie zawodowi, którzy często nie posiadali cywilnego zawodu. Trudno im było znaleźć godziwą pracę odpowiadającą ich aspiracjom. Przykre są losy najwyższych dowódców Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – część z nich zmuszona była podjąć ciężką pracę fizyczną, np. gen. Przewłocki i gen. Sosabowski zostali magazynierami.
PAP: Była również niewielka grupa, która pozostała we Włoszech...
Dr Jakub Żak: Stosunki z włoskim społeczeństwem układały się niemal wzorowo. We włoskich dokumentach dotyczących zachowań żołnierzy wojsk okupacyjnych zaznaczano, że wobec Polaków nie można mieć większych zastrzeżeń. Jak wspominał w swoich pamiętnikach jeden z żołnierzy 2. Korpusu, Brytyjczycy traktowali miejscową ludność jak mieszkańców swoich kolonii, Amerykanie z wyższością, natomiast Polacy ze zrozumieniem i współczuciem. Te cechy w połączeniu z wyznawaniem tej samej religii były czynnikami jednającymi oba narody. Podkreślano również szarmanckość Polaków wobec kobiet, która odróżniała ich od żołnierzy innych wojsk okupacyjnych.
Włosi w dużej mierze rozumieli, dlaczego Polacy pozostali we Włoszech po zakończeniu wojny, choć oczywiście pojawiały się również głosy wzywające do wycofania polskich oddziałów. Takie opinie wynikały, tak jak w wypadku Wielkiej Brytanii, z bardzo trudnej sytuacji kraju zniszczonego wojną. Nie dochodziło jednak do większych ekscesów antypolskich. Pozytywny stosunek do Polaków był widoczny już od pojawienia się w tym kraju pierwszych oddziałów, aż do jego opuszczenia przez 2. Korpus.
Dr Jakub Żak jest wykładowcą w katedrze Bezpieczeństwa Narodowego Wyższej Szkoły Biznesu i Przedsiębiorczości w Ostrowcu Świętokrzyskim. Zajmuje się historią Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie oraz problematyką polskiej emigracji politycznej i wojskowej w Wielkiej Brytanii po II wojnie światowej.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/