2011-03-25 (PAP) - Były prezydent Lech Wałęsa powiedział PAP w piątek, że w 1995 r. odrzucił propozycję Jana Kobylańskiego - milionera i sponsora radia Maryja - który miał mu wtedy proponować 200 tys. dolarów w zamian za wpływ na obsadę ambasadorskich stanowisk w Ameryce Płd.
Prywatny proces karny, w którym Kobylański oskarża dyplomatów i dziennikarzy o zniesławienie przez podanie nieprawdy, jakoby głosił antysemickie treści, trwa od marca 2009 r. Podsądni nie przyznają się do zarzutu, za który grozi do 2 lat więzienia. Przywołują na swą obronę jego słowa, np. że "jedna trzecia polskich biskupów to Żydzi"; "Żydzi zawsze będą nienawidzić Polaków", bo mają "parszywe geny". Oskarżyciel prywatny chce też, by każdy oskarżony wpłacił 100 tys. zł na cel charytatywny.
Wniosek o wezwanie na świadka Wałęsy złożył mec. Dariusz Turek, obrońca oskarżonego w tej sprawie Ryszarda Schnepfa (dyplomata, b. wiceszef MSZ, obecnie ambasador RP w Madrycie) i jego żony, dziennikarki Doroty Wysockiej-Schnepf.
W piątek ambasador Schnepf w rozmowie z PAP ujawnił więcej szczegółów tego wniosku. jak powiedział, zeznania miałyby dotyczyć sytuacji z 25 lutego 1995 r., gdy prezydent Wałęsa składał oficjalną wizytę w Urugwaju. Jak podkreślił, niedawno Wałęsa w rozmowie z nim potwierdził, że pamięta tę sytuację. Zarazem Schnepf zdementował informacje z czwartku, jakoby Kobylański miał w zamian oczekiwać stanowiska premiera.
"W Montevideo pan Kobylański odciągnął na bok od delegacji prezydenckiego ministra Mieczysława Wachowskiego, któremu przedstawił propozycję: 200 tys. dolarów na kampanię prezydencką Lecha Wałęsy w zamian za wpływ na obsadę stanowisk ambasadorskich w Ameryce Południowej. Propozycja, która tą drogą dotarła do pana prezydenta, została odrzucona" - powiedział PAP Schnepf.
Pytany o to w piątek przez PAP Wałęsa odparł, że "coś takiego sobie przypomina". "Można było takie wnioski z tej rozmowy wyciągnąć. Ja odmówiłem, bo powiedziałem, że muszę być absolutnie przezroczysty. Popieranie dla idei - proszę bardzo, ale nie jakieś warunki" - dodał b. prezydent w rozmowie z PAP.
Prawnik Kobylańskiego mec. Andrzej Lew-Mirski już wcześniej w trakcie procesu oświadczał, że zarzuty Schnepfa są nieprawdziwe.
87-letni dziś Kobylański to milioner, założyciel i szef Unii Stowarzyszeń i Organizacji Polskich w Ameryce Łacińskiej (USOPAŁ), b. konsul honorowy RP w Urugwaju (odwołany w 2000 r. m.in. za antysemickie wypowiedzi przez ówczesnego szefa MSZ Władysława Bartoszewskiego). Czując się dotknięty tekstami w "Gazecie Wyborczej", "Rzeczpospolitej", "Newsweeku" i "Polityce", skierował prywatny akt oskarżenia. Liczy on prawie sto stron i dotyczy tekstów prasowych o Kobylańskim, w których wspominano m.in. o jego antysemickich wypowiedziach i podejrzeniach IPN, że w czasie wojny mógł wydawać za pieniądze Żydów Niemcom (w 2007 r. IPN umorzył śledztwo w tej sprawie).
Jako oskarżyciel prywatny Kobylański twierdzi, że zarzuty, o których donosiły media, to kłamstwa, a publikacje miały na celu poniżenie go jako Polaka i patrioty i "odebranie zaufania potrzebnego do sprawowania funkcji prezesa USOPAŁ". Jego adwokat Andrzej Lew-Mirski uważa, że do dziś w procesie nie przedstawiono żadnych dowodów podważających słowa Kobylańskiego. Milioner procesuje się też z obecnym szefem MSZ Radosławem Sikorskim, który Kobylańskiego nazwał "typem spod ciemnej gwiazdy" i przed sądem dowodzi, że miał prawo użyć tych słów.
W 2004 r. "Gazeta Wyborcza" opisała działalność Kobylańskiego. Według jednej z wersji jego życiorysu, w 1942 r. trafił on na Pawiak i do obozów koncentracyjnych. Po wojnie znalazł się w Austrii, potem we Włoszech; dorobił się wielkich pieniędzy. W 1952 r. wyjechał do Paragwaju, wiele wskazuje na to, że za pomocą siatki Odessa wspomagającej ucieczkę z Europy nazistów i ich współpracowników - twierdziła "GW".
Wojciech Tumidalski (PAP)
wkt/ pz/ gma/