Wydarzenia z początku czerwca 1992 r. były przez długie lata, być może po dziś dzień, najgłębszym kryzysem politycznym po 1989 r. – powiedział PAP prof. Antoni Dudek z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. 25 lat temu, 4 czerwca 1992 r., został odwołany rząd Jana Olszewskiego.
PAP: Rok 1991 to okres ostrych sporów politycznych. W jakich okolicznościach pojawiła się kandydatura Jana Olszewskiego na premiera?
Prof. Antoni Dudek: Wybory w 1991 r., w których nie obowiązywały ogólnopolskie progi wyborcze dla partii i koalicji, doprowadziły do ogromnego rozdrobnienia parlamentu. Partia, która formalnie wygrała te wybory, czyli Unia Demokratyczna, miała zaledwie 62 posłów w 460 osobowym Sejmie. Nie było więc wyraźnego zwycięzcy. Istniała jednak grupa partii posiadających po około 50 posłów. Wśród nich było Porozumienie Centrum. Jego przywódca, Jarosław Kaczyński, okazał się najzręczniejszy w budowaniu porozumień między partiami. Zdołał więc zbudować dość chwiejną koalicję kilku ugrupowań, która najpierw wybrała swoich marszałków obu izb oraz wicemarszałków. Udało im się to zrobić wbrew formalnie największym ugrupowaniom, czyli UD i Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, które w konsekwencji w ogóle nie miały swoich przedstawicieli w prezydium Sejmu.
W oparciu o tak ukształtowaną koalicję, nazywaną wówczas „piątką”, Jarosław Kaczyński usiłował zbudować koalicję rządową. Wówczas pojawiła się kandydatura Jana Olszewskiego na urząd premiera. Od początku był jej przeciwny Lech Wałęsa, który na stanowisku premiera widział dotychczasowego Prezesa Rady Ministrów Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jego partia, czyli Kongres Liberalno-Demokratyczny, była jednak zbyt słaba na zbudowanie większości wokół jego kandydatury. Wałęsie udało się rozbić „piątkę”, wyprowadzając z niej KLD i Konfederację Polski Niepodległej.
Kilka tygodni trwały nerwowe przepychanki, podczas których prezydent Lech Wałęsa powierzył misję stworzenia rządu Bronisławowi Geremkowi z Unii Demokratycznej. W grudniu, a więc kilka tygodni od październikowych wyborów, Jarosławowi Kaczyńskiemu udało się pozyskać głosy kilku formacji, które nie weszły do koalicji, ale zgodziły się zagłosować za udzieleniem wotum zaufania dla rządu na czele z Olszewskim. W tej układance najważniejsze było Polskie Stronnictwo Ludowe Waldemara Pawlaka oraz kilka mniejszych ugrupowań, w tym również reprezentacja NSZZ "Solidarność". Tak powstał w końcu grudnia rząd Jana Olszewskiego, który formalnie był oparty na porozumieniu PC i Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego oraz kilku mniejszych partii. Wszystkie dysponowały około 130 głosami posłów, czyli znacznie poniżej progu 231 mandatów.
Od początku swojego niespełna półrocznego funkcjonowania rząd Jana Olszewskiego był rządem mniejszościowym. Olszewski przez pewien czas prowadził negocjacje dotyczące poszerzenia swojego zaplecza, ale nie przyniosły one żadnego efektu. Jego rząd był więc skazany na upadek. Pozostawało tylko pytanie, w którym momencie nastąpi jego koniec.
PAP: O jakie partie mogła być wtedy zostać poszerzona koalicja rządowa?
Prof. Antoni Dudek: Olszewski prowadził negocjacje z tak zwaną „małą koalicją”, która była porozumieniem UD, KLD oraz części tak zwanej Polskiej Partii Przyjaciół Piwa, która po wejściu do parlamentu rozpadła się na dwie frakcje. Innym rozważanym kierunkiem poszerzenia koalicji była Konfederacja Polski Niepodległej Leszka Moczulskiego. Jeśli którakolwiek z wymienionych formacji zdecydowałaby się na wejście do rządu, to miałby on większe szanse na przetrwanie. Wydaje się jednak, że Jan Olszewski nie chciał poszerzenia koalicji, bo uważał, że dla jego rządu nie ma alternatywy i jego upadek będzie jednoznaczny z przedterminowymi wyborami. Zamierzał więc zbudować wokół swojego rządu pewną popularność i – po ewentualnym odwołaniu rządu - wygrać w kolejnych wyborach. Z tym poglądem nie zgadzał się Jarosław Kaczyński, który domagał się porozumienia z Unią Demokratyczną. Przywódca PC uważał, że bez tego rząd Olszewskiego upadnie.
PAP: Który moment zadecydował o upadku rządu?
Prof. Antoni Dudek: Rząd Olszewskiego był skazany na upadek od momentu odmowy poszerzenia swojego zaplecza koalicyjnego, co nastąpiło w końcu kwietnia 1992 r., gdy zerwano rozmowy z tzw. małą koalicją. Warto przypomnieć, że w tamtym porządku konstytucyjnym nie istniało konstruktywne wotum nieufności. Obecnie rząd mniejszościowy może istnieć tak długo, aż nie zostanie zbudowana alternatywna większość. Dzięki temu funkcjonował rząd Jerzego Buzka u schyłku swego istnienia oraz rządy Marka Belki i Kazimierza Marcinkiewicza. W 1992 r. obowiązywała zasada negatywnego wotum nieufności. Można było odwołać rząd bez wskazania nowego premiera.
W sytuacji, gdy rząd Olszewskiego nie rozszerzył swojego zaplecza koalicyjnego, był on skazany na upadek, ale moment tego upadku był zależny od uformowania się „negatywnej większości” zdolnej do jego odwołania. Decydującą rolę w jej budowaniu odegrali Lech Wałęsa, który był od początku przeciwnikiem tego rządu oraz Unia Demokratyczna, która negocjowała wejście do rządu, ale jej warunki zostały odrzucone przez Olszewskiego.
Pod koniec maja 1992 r. UD złożyła wniosek o wotum nieufności, który popierał skrajnie skonfliktowany z rządem Lech Wałęsa. Głównymi przedmiotami sporu prezydenta z rządem był konflikt wokół kontroli nad armią oraz awantura, jaka wybuchła wokół jednego z załączników do traktatu z Rosją, który przewidywał tworzenie spółek polsko-rosyjskich w bazach po opuszczających Polskę wojskach rosyjskich. Wałęsa zakulisowo, przy pomocy Mieczysława Wachowskiego, przekonał PSL do wycofania się z popierania rządu Jana Olszewskiego w zamian za fotel premiera dla Waldemara Pawlaka. Później okazało się, że Pawlak nie był w stanie zbudować większości zdolnej uformować rząd, ale jego pozyskanie oznaczało, że dni rządu Jana Olszewskiego są już policzone.
PAP: Złożenie przez Janusza Korwina-Mikke projektu uchwały lustracyjnej było jego osobistą inicjatywą, czy raczej efektem umowy z koalicją rządową?
Prof. Antoni Dudek: Nie jestem w stanie stwierdzić, czy pomysł przywódcy Unii Polityki Realnej był jego samodzielną inicjatywą czy efektem porozumienia z ministrem Macierewiczem. Sam Korwin-Mikke twierdził, że była to jego samodzielna inicjatywa, i z tego co wiem, to nie zmienił w tej sprawie zdania. Można jednak wątpić w tę deklarację, ponieważ od lutego 1992 r. w MSW działał Wydział Studiów stworzony na osobiste polecenie Antoniego Macierewicza przez Piotra Woyciechowskiego. Być może były to niezależne od siebie działania, ale gdyby nie działania tego zespołu, to wykonanie uchwały zgłoszonej przez posła UPR nie byłoby możliwe w tak szybkim tempie.
Tymczasem w maju 1992 r. zespół powołany przez Macierewicza był już w dużym stopniu gotowy do podania informacji o zasobach archiwalnych bezpieki w odniesieniu do parlamentarzystów i wysokich urzędników państwowych. Nawet zatem, jeśli nie istniało takie porozumienie, to jednak mamy do czynienia z zaskakującą koincydencją trzech wydarzeń: 26 maja prezydent Wałęsa napisał w liście do marszałka Sejmu Wiesława Chrzanowskiego, że „stracił zaufanie” do rządu, 28 maja Sejm przyjął uchwałę lustracyjną, a następnego dnia Jan Rokita w imieniu UD złożył wniosek o wotum nieufności dla rządu Olszewskiego.
PAP: Unia Demokratyczna twierdziła, że uchwała lustracyjna była niezgodna z konstytucją…
Prof. Antoni Dudek: W tej sprawie wypowiedział się Trybunał Konstytucyjny, który uznał ją za niezgodną z konstytucją. Dochodzimy do pytania o to, czy lustrację można było przeprowadzić w inny sposób. W mojej opinii rząd Olszewskiego popełnił błąd, ponieważ powinien był złożyć projekt ustawy lustracyjnej. Prawdopodobnie nie zyskałaby ona większości, ale dopiero po jej nieprzyjęciu można było sięgnąć po działania o charakterze nadzwyczajnym, czyli takie jak uchwała Korwina-Mikke. Ten sposób przeprowadzenia tej procedury dawał bowiem ministrowi spraw wewnętrznych niczym nieograniczoną władzę, ponieważ nie tylko przedstawiał informację, ale także występował w roli sędziego wydającego wyrok na tych, którzy znaleźli się na przygotowanej liście. Sam Macierewicz zdawał sobie sprawę, że powierzony mu zakres władzy był zbyt wielki i stąd jego apel do I Prezesa Sądu Najwyższego, w którym proponował powołanie komisji mającej nadzorować wykonanie uchwały lustracyjnej. Stąd moja opinia, że lepszym rozwiązaniem była droga ustawowa.
Tak chaotyczne i „partyzanckie” przeprowadzenie lustracji ułatwiło krytykę przeciwnikom rządu. Stąd też wziął się absurdalny zarzut, jakoby uchwała lustracyjna była wstępem do zamachu stanu. Ten zarzut nieskutecznie próbowała później udowodnić sejmowa komisja pod przewodnictwem Jerzego Ciemniewskiego. Wizyta Wałęsy w Sejmie w nocy z 4 na 5 czerwca, dramatyczne przemówienie telewizyjne Jana Olszewskiego i przyspieszone o kilka godzin nocne głosowanie nad wotum nieufności dla rządu wywołały olbrzymie społeczne emocje. Niewątpliwie wydarzenia z początku czerwca 1992 r. były przez długie lata, być może po dziś dzień, najgłębszym kryzysem politycznym po 1989 r.
PAP: Czy komisja pomysłu Antoniego Macierewicza miała być odpowiednikiem obecnego pionu lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej?
Prof. Antoni Dudek: Raczej czymś przypominającym sąd lustracyjny. Proszę pamiętać, że informacje przekazane parlamentarzystom przez Antoniego Macierewicza nie były kopiami akt SB, ale wyciągami z ewidencji operacyjnej bezpieki. Macierewicz słusznie zakładał, że osoby, które określono jako tajnych współpracowników w wielu przypadkach będą twierdzić, że zarejestrowano je bez ich zgody i wiedzy. W takich sytuacjach proponowana komisja miała zwracać się do UOP o przekazanie akt w celu ich oceny. Dzisiejszy pion lustracyjny ma charakter prokuratorski, jego celem jest podważanie wątpliwych oświadczeń lustracyjnych, a ostateczne decyzje podejmuje sąd.
PAP: Jak wyjaśnić zachowanie prezydenta Lecha Wałęsy, który w południe 4 czerwca wysłał do Polskiej Agencji Prasowej oświadczenie, w którym przyznawał się do współpracy z bezpieką po grudniu 1970 r., a następnie wycofał się z tego?
Prof. Antoni Dudek: Lech Wałęsa w depeszy wycofanej dwie godziny po jej dotarciu do PAP dał do zrozumienia, że jego związki ze Służbą Bezpieczeństwa były znacznie głębsze niż te, do których dotąd się przyznawał. Nie stwierdził w nim jednak, że był tajnym współpracownikiem SB. Napisał w nim jedynie, że podpisał kilka dokumentów, ale „nie zdradził ideałów ani kolegów”. Można powiedzieć, że był to pierwszy lub raczej drugi krok na jego drodze przyznawania się do tej współpracy. Jako pierwszy może być traktowana jego wydana pod koniec lat osiemdziesiątych książka „Droga nadziei”, w której padały podobne stwierdzenia.
Wałęsa wycofał się z tych stwierdzeń z bardzo prostego powodu. Zorientował się, że w Sejmie ukształtowała się większość zdolna do obalenia rządu. Takie informacje napłynęły prawdopodobnie z kręgów UD i PSL. Nie istniała więc potrzeba tłumaczenia się, bo scenariusz wydarzeń zmierzał w kierunku przegłosowania wotum nieufności dla rządu i natychmiastowego przejęcia MSW i UOP. Wałęsa wycofał się wówczas definitywnie z możliwości powiedzenia prawdy o swojej przeszłości w kierunku całkowitego zaprzeczania współpracy z komunistyczną bezpieką i odsunięcia od władzy tych, którzy tę przeszłość zaczęli mu przypominać.
PAP: Co w ocenie zachowania Lecha Wałęsy zmieniają materiały ujawnione w domu Czesława Kiszczaka?
Prof. Antoni Dudek: Materiały te zmieniają ocenę tej sytuacji o tyle, że w 1992 r. Wydział Studiów nie dysponował tak bogatą dokumentacją. W archiwach UOP znajdowały się wyłącznie fragmenty teczki TW „Bolka”, czy raczej dokumenty z tego zbioru znajdujące się wśród akt innych spraw operacyjnych. Na tej podstawie odtworzono częściowo pracę tajnego współpracownika. Należy pamiętać, że doniesienia TW lub innego osobowego źródła informacji nie trafiały wyłącznie do teczki pracy tegoż źródła, ale również do innych teczek. W 1992 r. odtworzono z nich teczkę „Bolka”, ale był to tylko materiał cząstkowy. Kompletny materiał uzyskaliśmy dopiero w 2016 r., po wkroczeniu policji do domu Czesława Kiszczaka.
PAP: Czy powołanie 5 czerwca 1992 r. Waldemara Pawlaka na premiera było zapowiedzią dojścia do władzy ugrupowań postkomunistycznych, czy raczej potwierdzeniem rozpadu obozu solidarnościowego?
Prof. Antoni Dudek: Moim zdaniem kryzys czerwcowy był kolejnym dowodem postępującego rozpadu obozu solidarnościowego. Późniejszy rząd Hanny Suchockiej był wprawdzie w całości oparty na ugrupowaniach postsolidarnościowych, ale poza nim znaleźli się już politycy opowiadający się za rządem Olszewskiego i akcją lustracyjną. Nie można jednak zapominać, że gdyby ugrupowania tworzące rząd Suchockiej zawarły koalicję wyborczą, to w wyborach 1993 r. niekoniecznie SLD musiało odnieść tak wielki sukces. W tamtych wyborach przepadło bowiem aż 35 procent głosów, które zostały oddane głównie na partie wywodzące się z Solidarności. SLD otrzymało niewiele ponad 20 procent, ale dało im to blisko 40 procent mandatów w Sejmie.
Powrót postkomunistów nie został zatem przesądzony w „noc teczek”, ale podczas układania list wyborczych w 1993 r., gdy liderzy solidarnościowej prawicy okazali się krótkowzroczni i niezdolni do wyciągnięcia wniosków z zapisów ordynacji, którą wielu z nich skądinąd układało. Gdyby weszli do Sejmu, to SLD miałoby znacznie większe problemy ze zbudowaniem większości.
PAP: Dlaczego właśnie Waldemar Pawlak został wysunięty jako kandydat na stanowisko premiera?
Prof. Antoni Dudek: Był „wygodny” dla prezydenta Lecha Wałęsy. W 1992 r. był bardzo młodym człowiekiem. Miał zaledwie 32 lata i dopiero stawiał pierwsze kroki w polityce. Wałęsa wyobrażał sobie, że będzie wobec niego dyspozycyjny, tak jak wcześniej Jan Krzysztof Bielecki. Te rachuby okazały się nieprawdziwe, ponieważ gdy w końcu został premierem na dłużej w 1993 r. Wałęsa szybko przekonał się, że Pawlak jest zaskakująco samodzielny.
Drugim powodem był fakt, że najbardziej chwiejnym elementem konstrukcji podtrzymującej rząd Jana Olszewskiego był właśnie PSL, który zgodził się go poprzeć głównie dlatego, że premier obiecał im, że nie będzie wyrzucał peeselowskich urzędników z różnych ministerstw, w których pracowali od czasów PRL i Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego. To był prawdziwy powód poparcia rządu Olszewskiego, do którego PSL Pawlaka nie wszedł, ponieważ nie zgadzali się na to chłopi z Porozumienia Ludowego i innych małych partii. Sam Olszewski również nie widział w swojej koalicji ugrupowania wywodzącego się z PRL, ale chciał jego głosów. Ten układ wystarczył jednak tylko do powołania rządu, ale już nie do uchwalenia jego Założeń Polityki Gospodarczej, które przepadły w Sejmie podobnie jak wiele innych projektów. W zasadzie rząd Olszewskiego nie był w stanie wygrać żadnego głosowania poza tym, które go powoływało. Na tym polegał jego paraliż. Rząd Olszewskiego jest potwornie zmitologizowany…
PAP: Ale miał sukcesy…
Prof. Antoni Dudek: Takim sukcesem było niewątpliwie powołanie po raz pierwszy cywila na stanowiska ministra obrony. Można bardzo krytycznie oceniać działania Jana Parysa, ale bez wątpienia był to moment rozpoczęcia tworzenia cywilnej kontroli nad armią. Ważna była również deklaracja Parysa, że Polska chce wstąpić do NATO. W trakcie premierostwa Jana Olszewskiego pojawiło się ożywienie gospodarcze, ale raczej nie może być traktowane jako sukces jego rządów. Po drakońskiej kuracji Balcerowicza gospodarka osiągnęła wówczas dno, od którego po prostu zdołała się odbić. Powstawały również plany różnych reform, z których żadnej nie wprowadzono w tak krótkim czasie. Miały dotyczyć między innymi skarbu państwa i prywatyzacji. Rząd nie pozostawił po sobie niczego trwałego, bo trwał tylko pięć miesięcy.
Problemem było również słabe oparcie rządu w mediach, ale zauważmy że Jan Olszewski zdecydował się powołać „swojego” szefa Radiokomitetu Zbigniewa Romaszewskiego dopiero w maju 1992 r. Wcześniej nie chciał otwierać kolejnego frontu walki z Wałęsą. Dopiero dostrzeżenie, że Wałęsa i tak idzie na ostre zwarcie z rządem skłoniło Olszewskiego do usunięcia Janusza Zaorskiego, który był związany z prezydentem. Podobnie było ze stanowiskiem rzecznika prasowego rządu pełnionym nieudolnie przez Marcina Gugulskiego, który został odwołany dopiero na kilkanaście dni przed końcem jego funkcjonowania. Pamiętając o niesprzyjającej rządowi większości mediów należy przypomnieć, że kluczem było wówczas funkcjonowanie telewizji. Jej przejęcie już w styczniu 1992 r. dawałoby rządowi Olszewskiego nieco większe szanse powodzenia, ale przyspieszyłoby konflikt z prezydentem.
W istocie dla rządu Olszewskiego była tylko jedna recepta na przetrwanie: poszerzenie koalicji. Tego jednak nie chciał premier i dlatego los jego gabinetu był przesądzony. Upadłby nawet bez podjęcia akcji lustracyjnej. Tyle tylko, że wówczas nie byłoby mitu „nocnej zmiany”, który okazał się wyjątkowo skuteczny w walce politycznej prowadzonej w wiele lat później.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/