Jan Kudra, jeden z najlepszych polskich kolarzy lat 60. ubiegłego wieku, kończy w środę 80 lat. "Byłem kolarzem +wielkiego pecha+" – powiedział PAP olimpijczyk z Tokio, trzykrotny mistrz kraju, pięciokrotny uczestnik Wyścigu Pokoju.
Właśnie ta impreza, rozgrywana w maju na szosach Polski, Czechosłowacji i NRD, z rokrocznie zmienianą trasą między Warszawą, Pragą i Berlinem, zachęciła go do uprawiania kolarstwa.
"Mnie się podobał w ogóle ruch na świeżym powietrzu. Mieszkałem na przedmieściach Łodzi, uprawialiśmy z kolegami różne dyscypliny sportu. Dużo czasu poświęcałem lekkoatletyce, moją ulubioną konkurencją był skok wzwyż, ale szczególne miejsce zajmował rower. To było coś wspaniałego pokonać jakiś dystans w szybszym tempie, zobaczyć więcej niż idąc na piechotę" – przyznał Kudra.
Wyścig Pokoju, relacjonowany w Polskim Radiu przez legendarnych dziennikarzy Bohdana Tomaszewskiego i Bogdana Tuszyńskiego, rozpalał w tamtych czasach wyobraźnię młodych ludzi.
"Zwycięstwa Królaka, Rużicki, Vesely'ego rozbudzały marzenia. Myśleliśmy – trzeba wziąć się za trening i starać się być lepszym od nich. Start w Wyścigu Pokoju był marzeniem każdego chłopca, który jeździł na rowerze. To była bardzo mobilizująca impreza. Starałem się doskonalić na każdym polu, by pokonywać przeciwników krajowych i zagranicznych" – wspomina były kolarz.
Marzenia się spełniły. Kudra, rozpoczynający karierę w łódzkiej Gwardii (1954-60) i kontynuujący ją w barwach tamtejszego Społem (1960-72), trafił do reprezentacji kraju. W Wyścigu Pokoju wystartował w pięciu kolejnych edycjach (1962-1966), pełnił funkcję kapitana drużyny, a najwyższą lokatę, trzecią, wywalczył w 1965 r.
Na rodzimych szosach odnosił wiele sukcesów, m.in. dwukrotnie zwyciężył w Tour de Pologne (1962, 1968), trzy razy był mistrzem kraju w wyścigu ze startu wspólnego (1960, 1962, 1964), medale MP zdobywał także na torze.
"Co uważam za swój największy sukces? Wielkich nie miałem. Trzykrotnie zdobyłem mistrzostwo Polski na szosie. Udało mi się pokonać w każdym takim wyścigu 200 zawodników, w dodatku w pięknym stylu. To się pamięta. Tak jak starty w Wyścigu Pokoju. Powtarzam jednak, że byłem kolarzem +wielkiego pecha+" – ocenił.
Złośliwość przedmiotów martwych, ale i rywali, dotykała go w trakcie występów w najważniejszych imprezach międzynarodowych.
"Na mistrzostwach świata w 1960 roku w Karl-Marx-Stadt byłem w pierwszym szeregu walczących o czwarte miejsce. Bo trzech kolarzy: Niemcy Bernhard Eckstein i Gustaw Adolf Schur oraz Belg Willy Vanden Berghen uciekło wcześniej. Tuż przed metą, jakieś 200 m, kończyła się góra i zaczynał płaski odcinek. Chciałem zmienić tryb, ale przerzutka mi nie zadziałała i na tych ostatnich metrach wypadłem z rywalizacji, zajmując 22. pozycję" - przypomniał.
Najwyższą lokatę w swoich czterech startach w czempionacie globu zajął dwa lata później we włoskim Salo, gdzie przyjechał na metę ósmy.
Kolejna szansa pojawiła się w 1964 roku w Sallanches we Francji. "Eddy Merckx uciekł wtedy na minutę, jechał przed nami, a cały wyścig rozgrywany był w okropnym deszczu. Za nim na mecie finiszowało ok. 30 kolarzy. Na jakieś 800 m przed kreską Holender złapał mnie za ramię i chciał zepchnąć na skraj drogi. Jakoś się wykaraskałem z tej sytuacji i w tej grupie zająłem jeszcze 11. miejsce" - relacjonował.
W tym samym roku Kudra startował na igrzyskach olimpijskich w Tokio, gdzie także trafił na rywali nie przebierających w środkach. "Jeden z Niemców chwycił mnie za udo i odepchnął do tyłu na 100 m przed metą. Jechałem na piątym, szóstym miejscu, a straciłem w trakcie tego niesamowicie szybkiego finiszu kilka metrów i zająłem 13. lokatę. A miałem wtedy siły, żeby zaatakować..." – nadmienił
W minioną niedzielę Jan Kudra był gościem honorowym wznowionego po 18 latach wyścigu Warszawa – Łódź. To on w 1961 roku wygrał jego pierwszą edycję.
"Takich jednodniowych imprez kolarskich nie było w Polsce zbyt dużo. Pomysł łódzkich działaczy i KS Społem, by znów połączyć dwa miasta klasycznym wyścigiem to wspaniały projekt. Czy będzie kontynuowany? W Łodzi idea bardzo się spodobała. Nie wiadomo, jak będzie z Warszawą. Wydaje się, że do stolicy raczej nie będziemy mogli wjechać i tu finiszować, a dotychczas te wyścigi odbywały się na przemian w dwóch kierunkach. Raz meta była w Łodzi, raz w Warszawie. Można by jednak pomyśleć o kontynuacji wyścigu na wzór Paryż – Roubaix, ze stałą trasą, np. start z obrzeży stolicy i finisz na torze kolarskim łódzkiego Społem" - zakończył jubilat.
Marek Cegliński (PAP)
cegl/ pp/