19 lipca 1989 r. Wojciech Jaruzelski, nie bez pomocy posłów i senatorów Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, został prezydentem PRL. Był to efekt ustaleń strony solidarnościowej z peerelowskimi władzami, niepisany efekt Okrągłego Stołu. I wydarzenie, które po raz kolejny podzieliło opozycję.
Jeszcze przed oficjalnym, pierwszym ogłoszeniem kandydatury Jaruzelskiego na prezydenta (12 maja) została ona zakwestionowana przez część opozycji. Trzy dni wcześniej Waldemar Frydrych „Major”, wrocławski „kandydat na prezydenta PRL” zorganizował happening „Pomarańczowej Alternatywy” pod hasłem „Major kontra Generał”. Zresztą w kolejnych tygodniach, czy miesiącach protesty przeciwko kandydaturze głównego architekta „mniejszego zła”, czyli stanu wojennego będą się powtarzać.
Nie przeszkodzą one jednak – w imię rzekomej racji stanu – części parlamentarzystów o solidarnościowym rodowodzie, skupionym w OKP, wesprzeć jego kandydatury. I to mimo, że 22 czerwca 1989 r. podczas inauguracyjnego posiedzenia tego klubu zapadła decyzja nie tylko o nie wystawianiu własnego kandydata na prezydenta, ale też o głosowaniu w tej kwestii zgodnie z wolą wyborców. A ta była jasna – negatywna. I tak np. 17 lipca podczas posiedzenia Tymczasowego Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” w Gdańsku stwierdzano „jeżeli gen. Jaruzelski zostanie prezydentem, to nastąpi załamanie nadziei społeczeństwa na lepszą przyszłość”.
Czynnie swój sprzeciw wyrażali przede wszystkim działacze radykalnego odłamu opozycji. I tak np. 30 czerwca zwolennicy Konfederacji Polski Niepodległej (KPN), Ludowo-Demokratycznej Partii Niepodległość, Solidarności Walczącej (SW) i Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego „Solidarność” czy trzy dni później ponownie sympatycy KPN i SW, w obu przypadkach w Warszawie. Poza brutalną pacyfikacją – jak w pierwszym przypadku – nic one jednak nie przyniosły, czego wyrazem był artykuł Adama Michnika, który ukazał się w dniu drugiej manifestacji (3 lipca) na łamach „Gazety Wyborczej” pod wymownym tytułem „Wasz prezydent, nasz premier”. Nic też nie dały oczywiście inne protesty organizowane w wielu miastach, m.in. 22 czerwca, 7 i 13 lipca 1989 r. w Katowicach przez Solidarność Walczącą, Konfederację Polski Niepodległej, Międzynarodówkę Anarchistyczną i Niezależne Zrzeszenie Studentów pod hasłem „Jaruzelski musi odejść”.
Grzegorz Majchrzak: Wojciech Jaruzelski, niepewny prawie do samego końca wyników głosowania, w tym poparcia sojuszników (ZSL i SD) – hamletyzował. Najpierw ogłosił, że rezygnuje z kandydowania, by 18 lipca po zapewnieniu sobie poparcia ponownie zgłosić swą kandydaturę. Dzień później, 19 lipca 1989 r. Zgromadzenie Narodowe (połączony Sejm i Senat) wybrał go na prezydenta PRL. W dosyć zresztą dla niego upokarzających okolicznościach, gdyż przewagą zaledwie jednego głosu.
Warto w tym miejscu przypomnieć o pomyśle przywódcy SW Kornela Morawieckiego wysunięcia kandydatury Jerzego Giedroycia na prezydenta. Jak uzasadniał ten zasłużony opozycjonista z Wrocławia kandydat przez niego zgłoszony „jak żaden z żyjących Polaków łączył […] czyn i myśl, prawość i politykę, Kraj i Emigrację”. Nawet gdyby Giedroyć zgodził się, czego nie uczynił, to i tak koncepcja Morawieckiego nie miała najmniejszych szans na realizację, wsparcie posłów i senatorów OKP…
Tymczasem sam główny zainteresowany, czyli Wojciech Jaruzelski, niepewny prawie do samego końca wyników głosowania, w tym poparcia sojuszników (Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego) – hamletyzował. Najpierw ogłosił, że rezygnuje z kandydowania, by 18 lipca po zapewnieniu sobie poparcia ponownie zgłosić swą kandydaturę. Dzień później, 19 lipca 1989 r. Zgromadzenie Narodowe (połączony Sejm i Senat) wybrał go na prezydenta PRL. W dosyć zresztą dla niego upokarzających okolicznościach, gdyż przewagą zaledwie jednego głosu.
Jak pisał potem do niego wieloletni rzecznik prasowy rządu i jego podwładny, jako premiera, Jerzy Urban: „Gratulować trudno ze względu na przygnębiające okoliczności wybierania Towarzysza Generała prezydentem, a jeszcze bardziej ze względu na to wszystko co przed Towarzyszem Generałem […] 19 lipca był jednakże dla mnie dniem bardziej przerażającym, niż dzień po wyborach do Sejmu i Senatu. Po pierwsze dlatego, że już nie zostawia złudzeń co do koalicji. Po drugie dlatego, że pokazał, że znaczna część parlamentu nie ma podstawowego instynktu samozachowawczo-politycznego. Po trzecie dlatego, że [Lech] Wałęsa, kościół – te wszystkie nisze okazują się kruche i względne. No i dramatyzm chwili polegał też na tym, że być może los kraju dosłownie zależał od tego czy jakiś facet zasiedział się czy nie zasiedział w bufecie, czy jakiś gość wyszedł czy nie wyszedł za swoją potrzebą”…
Taki, a nie inny ton listu łatwiej zrozumieć jeśli przypomni się, że przeciw Jaruzelskiemu – jedynemu kandydatowi na prezydenta PRL – głosowało 6 członków Klubu Poselskiego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, 4 członków Klubu Poselskiego Stronnictwa Demokratycznego, a nawet 1 (Marian Czerwiński) Klubu Poselskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a kolejnych 13 przedstawicieli KP ZSL i 3 KP SD wstrzymało się od głosu. W tej sytuacji paradoksalnie Wojciech Jaruzelski został uratowany przez parlamentarzystów nie z koalicji, ale opozycji – Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. Co prawda tylko jeden przedstawiciel OKP (Stanisław Bernatowicz) głosował za jego kandydaturą, ale za to 7 oddało głosy nieważne (Wiktor Kulerski, Andrzej Miłkowski, Aleksander Paszyński, Andrzej Stelmachowski, Stanisław Stomma, Witold Trzeciakowski i Andrzej Wielowieyski), a kolejnych 7 było nieobecnych lub też odmówiło udziału w głosowaniu.
Wyboru Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta nie zaakceptowało wielu Polaków. Dobitnie stwierdzali to np. działacze Solidarności Walczącej w wydanym dzień później oświadczeniu. Pisali oni, że ten wybór „stanowi zniewagę większości Polaków”, jest sprzeniewierzeniem „woli narodu wyrażonej w czerwcowych wyborach bojkotem i powszechnym skreślaniem komunistów”. Dodawali, że ich zdaniem Obywatelski Klub Parlamentarny zaprzepaścił szansę, aby „z powodzeniem zgłosić i przeforsować wybór własnego kandydata”, a tym samym „oddalił możliwość pokojowego przejścia do niepodległości i demokracji”. Według przywódców SW odsunięcie Jaruzelskiego od władzy miało pozostawać „ważnym moralnym i politycznym zadaniem polskiego społeczeństwa”.
Nawet na ogół optymistyczna Służba Bezpieczeństwa informowała, że wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta spotkał się jedynie „w niektórych środowiskach z zadowoleniem i satysfakcją”, a także „wywołał liczne, zróżnicowane w tonie i treści wypowiedzi”. Zadowolona miała być – co nie powinno nikogo dziwić – większość wypowiadających się pracowników urzędów centralnych. Podobnie „lewica literacka”. Z kolei środowisko naukowe przyjęło go „dość powściągliwie”, środowiska zakonne „ze zrozumieniem”, a duchowieństwo oraz środowiska katolickie z „zadowoleniem i ulgą”. Bardziej krytyczni byli „niektórzy pracownicy” ze środowiska robotniczego, którzy formułowali zarzut, że wybór ten nie miał charakteru demokratycznego, gdyż zgłoszono tylko jedną kandydaturę.
Jak podkreślali funkcjonariusze przeciwnicy wyboru Jaruzelskiego na prezydenta podnosili głównie dwie kwestie odpowiedzialność za prowadzenie stanu wojennego (o tym, że „toczył wojnę z własnym narodem” wspominali nawet członkowie Klubu Parlamentarnego Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego) oraz odpowiedzialność za kiepską sytuację gospodarczą w ostatniej dekadzie PRL. Problem w tym, że nie miał wówczas, a przynajmniej tak się wielu wydawało, alternatywy. Wyrazicielem takiej postawy był m.in.. Jacek Kuroń, który twierdził, że głosowanie na niego było „złem koniecznym”. Jego opinia świetnie korespondowała zresztą ze stanowiskiem amerykańskiej administracji, że wybór Jaruzelskiego był „daleko idącym, niebezpiecznym dla >>Solidarności<<, ale koniecznym dla państwa kompromisem”…
Grzegorz Majchrzak
Źródło: Muzeum Historii Polski