2011-04-26 (PAP) - Czarnobyl 25 lat po katastrofie wciąż żyje w jej cieniu; nie ma tam perspektyw zmiany, a nieobecność ludzi wykorzystała bujna przyroda, tworząc połączenia lasu i betonu - o dzisiejszym Czarnobylu opowiada PAP fotograf Maciek Nabrdalik.
"To są rzeczy, które zostały zainscenizowane już po awarii. Te przedmioty wciąż się przemieszczają: raz globus stoi na biurku nauczyciela, a dwa tygodnie później przy oknie, gdzie miał szanse na lepsze światło... Ewakuacja przebiegała spokojnie. Mieszkańcy Prypeci byli przekonani, że opuszczają ją na trzy dni. Zdecydowanie bardziej niż ta postatomowa scenografia interesują mnie ludzie, którzy mogą mi opowiedzieć, jak miasto naprawdę wyglądało 25 lat temu i jakie emocje w nich wywołuje dzisiaj" - opowiada Nabrdalik.
"Rejon Czarnobyla to głównie tereny rolnicze. Przyroda jest tu żywa i bujna - wkrada się między betonowe pozostałości. Praktycznie wszystkie domy są niebieskie lub zielone z białymi okiennicami. Ludzie żyją ze swojego kawałka ziemi, jak dawniej. I są dumni z tego, że sami sobie radzą. Nie pogodzili się z kolczastą barierą odgradzającą strefę, bo tam prowadziły ich codzienne ścieżki" - dodaje fotograf.
W samej strefie mieszkają nieliczni. W sumie kilkadziesiąt osób - jedna, dwie we wsi. Nie powinno ich tutaj być, ale zostali na własne życzenie. Krążą po porzuconych domach, doglądając tego, co zostawili sąsiedzi. Raz na dwa, trzy tygodnie przyjeżdża do nich sklep.
"Nie wyobrażają sobie życia w mieście, a tylko takie oferty może im złożyć ukraiński rząd - zastępcze mieszkanie w Kijowie ich nie interesuje, bo jak opuścić ziemię na której ktoś żył osiemdziesiąt lat i pochował syna pod drzewem?" - tłumaczy bohaterów swoich zdjęć Nabrdalik.
W podczarnobylskich wsiach większość kobiet to wdowy po likwidatorach - mężczyznach zatrudnionych przy usuwaniu skutków katastrofy. U każdej w domu na ścianie wisi portret męża ozdobiony sztucznymi kwiatami. Mówią, że ci, którym promieniowanie zaszkodziło już dawno odeszli z tego świata. Reszta umiera ze starości i z przepicia - według miejscowych samogon jest najlepszym lekarstwem na radiację.
"Puste, pijane oczy. To w nich kryje się prawda o ludziach spod Czarnobyla. Piją kobiety i mężczyźni - czasem od rana. Jak jest okazja - chrzciny, wesele, pogrzeb, świniobicie - pije cała wieś. Młodzi uciekają do miasta, albo do wojska. Nie chcą wracać. Matki twierdzą, że dzieci rodzą się tu słabe, mają niską odporność, często chorują na tarczycę. O siebie się nie martwią, tylko o nie. Chcą, żeby dostały szansę na lepsze życie zagranicą. U nich nie ma na co liczyć, nie ma na co czekać, nie ma do czego się spieszyć i nie ma za czym gonić. Brakuje rozrywki, handlu, przemysłu, rolnictwa. Jakiejkolwiek wspólnej aktywności, poza piciem wódki. Opowieść o tych ludziach jest ważna, zwłaszcza, gdy temat katastrofy nuklearnej znowu jest aktualny" - mówi fotograf.
W strefie wciąż pracuje około 3 tys. osób - wykwalifikowanych pracowników pilnujących reaktora, z których większość mieszka w wybudowanym po katastrofie, położonym 50 km od elektrowni, miasteczku Slawuticz.
"O Slawuticzu dowiedziałem się dopiero po którymś przyjeździe do Czarnobyla. Zastanawiałem się, skąd przyjeżdżają pracujący w elektrowni ludzie. Zacząłem o to pytać. Najpierw pojechałem na jeden dzień i okazało się, że jest to miasto tętniące życiem. Fascynujące miejsce, które tak jak może uniezależnia się od elektrowni i Czarnobyla, w którym z upływem czasu ubywa pracy. Szukają innych zajęć, zakładają swoje małe biznesy. To już zupełnie inny klimat niż wsie, które są po drugiej stronie elektrowni. Dzieli je zaledwie 50 km, ale to bardzo odległe światy" - opisuje miasto fotograf.
Jeśli chodzi o samą elektrownie - 25 lat niewiele ją zmieniło.
"Miałem okazję być w środku. Chodziłem po płycie reaktora 3 - bliźniaczego do tego, w którym była awaria. Wydaje się, że oprócz niesamowicie zaawansowanych technologicznie zabezpieczeń dostępu nic się tam nie zmieniło - wszystko wciąż wygląda, jak na filmach historycznych. Tylko teraz każde drzwi są monitorowane, każdy musi wchodzić osobno - stopień kontroli naprawdę robi wrażenie" - wspomina Nabrdalik.
Fotograf miał sześć lat, gdy wydarzyła się katastrofa i jak większość jak całe pokolenie wychowywany był w lęku przed konsekwencjami tego wydarzenia.
"Dezinformacja w tamtych czasach była olbrzymia. Dziś wiem, że Czarnobyl to jest miejsce, w którym można się zakochać... Nie jeżdżę tam dlatego, że mam misję, żeby je pokazać czy ochronić - choć wierzę, że moje zdjęcia utrwalają to, co się nieuchronnie w nieodległej przyszłości zmieni. Kiedy tylko mam wolny czas chcę tam jechać i to nie tylko po to, żeby robić zdjęcia. Chcę tam być, ponieważ jest tam pięknie. Bardzo polubiłem ludzi, którzy żyją w cieniu tej nuklearnej katastrofy, nie chcę by o nich zapomniano" - opowiada.
Elektrownia atomowa w Czarnobylu leży w pobliżu miasta Prypeć na Ukrainie, 18 km na północny zachód od miejscowości Czarnobyl, 16 km od granicy ukraińsko-białoruskiej i około 110 km od Kijowa. Elektrownię otacza 30-kilometrowa strefa zamknięta.
Maciek Nabrdalik jest fotografem związanym z prestiżową agencją VII, nagradzanym w konkursach w Polsce i za granicą. Jest m.in. zdobywcą nagrody głównej za zdjęcie roku Grand Press Photo 2007. Za cykl "Chernobyl's Outskirts" zdobył pierwszą nagrodę w amerykańskim konkursie Pictures of the Year International 2011 w kategorii "Feature Picture Story - Freelance / Agency".
Jagoda Mytych (PAP)
jmy/ zig/