Szczegóły likwidacji zdrajców i konfidentów podczas okupacji niemieckiej wyjawił Stefan Dąmbski, b. żołnierz AK na Rzeszowszczyźnie, we wznowionej właśnie przez Kartę i PWN książce „Egzekutor”. Środowiska akowskie oskarżają go o sadyzm i mijanie się z prawdą.
„Spełniły się moje marzenia; byłem człowiekiem bez skrupułów... Byłem gorszy od najpodlejszego zwierzęcia. Byłem na samym dnie bagna ludzkiego. A jednak byłem typowym żołnierzem AK” – wspominał po latach, podczas pobytu w USA, bohater książki Stefan Dąmbski.
Traktujący odbieranie życia innym, także w nie zawsze uzasadnionych okolicznościach, za obowiązek wobec ojczyzny, Dąmbski na łamach „Egzekutora” wyjawił szczegóły wykonywanych przez siebie akcji likwidacyjnych. „Tytułowy +Egzekutor+ pyta w swym tekście po latach, czy stał się mordercą” – podkreśla Zbigniew Gluza, prezes Ośrodka Karta, który fragmenty wspomnień Dąmbskiego opublikował już w 2006 r.
Stefan Dąmbski: „Ponieważ nie robiło mi różnicy, czy ja żyję, nie dbałem zupełnie o to, czy żyją inni. Strzelałem do ludzi jak do tarczy na ćwiczeniach, bez żadnych emocji. Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy”.
Na pytanie w jakim celu zdecydował się on wyjawić szczegóły swej - nie przynoszącej chluby Armii Krajowej - profesji, we wstępie do publikacji Gluza odpowiada: „Najwyraźniej z niezgody na rozpowszechniony obraz wojennego bohaterstwa. Z poczucia winy (co mocno poświadcza jego rodzina), że pozbawił tylu ludzi życia – zazwyczaj na rozkaz, lecz czasem bez wyraźnych poleceń, a bywało, że zupełnie przez przypadek. Mógł pozostać, jak inni, za wygodną fasadą działań heroicznych i poniesionych ofiar, nie ogłaszając swoich wątpliwości. Pisał jednak, w przekonaniu, że wojna powinna być przestrogą, nie zaś – zachętą do bohaterstwa”.
Dąmbski brał udział w egzekucjach zdrajców od 1942 r., odkąd, jako szesnastolatek, został żołnierzem AK. Używał pseudonimu „Żbik I”; w latach 1942-1944 był członkiem grupy dywersyjnej Placówki AK Hyżne (Podobwód AK Rzeszów-Południe). Wstępując do AK – jak przyznawał – spełniał nie tylko patriotyczny obowiązek, ale liczył na emocjonujące życie. Choć początkowo wykonywał mało ambitne zadania przenoszenia meldunków, przypadek sprawił, że szybko został „egzekutorem”, żołnierzem konspiracji wykonującym wyroki śmierci na konfidentach.
Pierwszą ofiarą Dąmbskiego padł jego niedawny kolega – Jerzy, współpracownik Gestapo. Dąmbski sam zaproponował swemu przełożonemu likwidację zdrajcy. Od tego czasu brał udział w wielu akcjach dywersyjnych. Zabijanie skazanych przez konspiracyjne sądy uważał za odpowiednie dla siebie zajęcie. „Nie przeczę, że mnie i takim jak ja życie dywersyjne było bardzo na rękę. Nie musiałem chodzić do szkoły, której w młodych latach nie lubiłem, nie musiałem pracować fizycznie, nie miałem także żadnych zobowiązań rodzinnych i nie musiałem się martwić o to, co jutro włożę do garnka” – przyznawał po latach akowiec.
Ofiarami Dąmbskiego i jego współtowarzyszy z oddziału padali zarówno Niemcy, jak i kolaborujący z nimi Polacy. W egzekucjach skazańców Dąmbski doszedł do niebywałej wprawy. Często zgłaszał się do udziału w zasądzonej likwidacji na ochotnika; jego przełożeni wiedzieli, że nie zawiedzie. Podczas egzekucji zawsze zachowywał zimną krew, wyzbywał się skrupułów, działał rutynowo. Przed uśmierceniem utrzymującej kontakty z Gestapo Jadwigi Pierożanki, pozwolił jej na modlitwę i pożegnanie się z bliskimi. Po dziesięciu minutach niewzruszony wykonał wyrok.
„Ponieważ nie robiło mi różnicy, czy ja żyję, nie dbałem zupełnie o to, czy żyją inni. Strzelałem do ludzi jak do tarczy na ćwiczeniach, bez żadnych emocji. Lubiłem patrzeć na przerażone twarze przed likwidacją, lubiłem patrzeć na krew tryskającą z rozwalonej głowy” – przyznawał bez ogródek. Jak wyjaśniał, zabijanie innych wcale nie przeszkadzało mu być religijnym. „Idąc nieraz na roboty, robiłem po cichu układy z Panem Bogiem, że jeśli mi się poszczęści i danego skurczybyka odpowiednio naszpikuję ołowiem, to przez następny tydzień będę dobry i czysty w myśli, mowie i uczynku” – wspominał.
W egzekucjach skazańców Dąmbski doszedł do niebywałej wprawy. Często zgłaszał się do udziału w zasądzonej egzekucji na ochotnika; jego przełożeni wiedzieli, że nie zawiedzie. Podczas egzekucji zawsze zachowywał zimną krew, wyzbywał się skrupułów, działał rutynowo.
Według niego, na powodzenie akcji likwidacyjnych – oprócz dobrego uzbrojenia i przygotowania fizycznego – wpływało wiele czynników, przede wszystkim: zaufanie do współtowarzyszy z konspiracji. Liczyło się też opanowanie strachu i nerwów oraz czujność. Niekiedy o pomyślnym zakończeniu egzekucji decydował jednak czysty przypadek.
Często on także przesądzał o tym, że w czasie akcji akowcy likwidowali przez pomyłkę osoby, które nie były skazane wyrokiem śmierci. Podczas pobytu w Rzeszowie na jednej z „robót” zastrzelili niewinnego policjanta, jak się później okazało, współpracującego z AK. Likwidacja niewinnych osób przydarzała się Dąmbskiemu kilkakrotnie.
Nie we wszystkich akcjach dywersyjnych AK zadaniem „Żbika I” było likwidowanie rodaków. Gdy jesienią 1943 r. Niemcy zaczęli wycofywać się z frontu wschodniego AK zajęło się – jak to określił Dąmbski - „wyrównywaniem rachunków z volksdeutschami”.
Po rozpoczęciu akcji „Burza” na Rzeszowszczyźnie 26 lipca 1944 r. oddział Dąmbskiego – awansowanego do stopnia kaprala AK – brał udział w rozbrajaniu wycofujących się na Zachód Niemców. Żołnierzy Wehrmachtu akowcy przekazywali Sowietom, na miejscu likwidowali natomiast funkcjonariuszy nazistowskiego aparatu terroru, przede wszystkim gestapowców. Przechwytywano także niemiecki sprzęt, w tym samochody.
Latem 1944 r. Dąmbski przeczuwał, że wojna nie potrwa zbyt długo. Obawiał się, że po rozwiązaniu AK nie odnajdzie się w nowej rzeczywistości. „Może trzeba będzie złożyć broń, przejść do cywila i co wtedy? Kończyć szkoły? Zacząć uczciwie pracować na życie?” – pytał niepewny swej przyszłości.
Po wkroczeniu Armii Czerwonej na Rzeszowszczyznę, Dąmbski przekonał się na własne oczy o prawdziwych zamiarach Sowietów względem Polski. W związku z rabunkami jakich dopuszczali się czerwonoarmiści na polskich wsiach, egzekutor poprzysiągł im zemstę. Sam padł jednak ofiarą NKWD - został aresztowany i przewieziony do Sandomierza celem przesłuchania. Tam zgodził się wstąpić do 1 Armii Wojska Polskiego gen. Zygmunta Berlinga.
Przydzielono go do 2 Zapasowego Pułku Piechoty w Rzeszowie. Po pewnym czasie zbiegł z armii i powrócił do Nieborowa, aby walczyć w partyzantce. Wstąpił do tzw. lwowskiej Czternastki (kompanii dywersyjnej 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich), dowodzonej przez Dragana Sotirovica, „Drażę” – byłego kapitana armii jugosławiańskiej.
Od tej pory Dąmbski uczestniczył w akcjach odwetowych na ukraińskiej ludności cywilnej, w zemście za zbrodnie przeprowadzane na Polakach przez UPA na Wołyniu i w Galicji Wschodniej. Podczas napadów na Ukraińców – pisał dywersant – nie okazywano żadnej litości.
Pod koniec wojny Dąmbski wymierzał sprawiedliwość komunistycznym działaczom i milicjantom. W tym czasie był już ścigany m.in. za dezercję z wojska. Zaocznie skazano go na karę śmierci. Uratował się dzięki przerzutowi do amerykańskiej strefy okupacyjnej Niemiec. Tam służył w kompanii wartowniczej w pobliżu Norymbergi.
Wiarygodność jego relacji zakwestionowało środowisko Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej (ŚZŻAK). Członek Koła ŚZŻAK w Tyczynie Mieczysław Skotnicki zarzuca tytułowego egzekutorowi mijanie się z prawdą w wielu miejscach oraz osobisty sadyzm, który negatywnie wpływa na wizerunek AK.
Jak wielokrotnie przyznawał po latach, po wojnie trudno mu było odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Długo szukał zajęcia dla siebie – był piłkarzem, a po wyjeździe do USA w 1950 r. próbował swych sił m.in. w handlu i w transporcie.
Na emigracji dręczyła go jednak pamięć o osobach, którym odebrał życie. „W imię czego i co nas skłoniło do popełniania czynów, które w cywilizowanym świecie równały się prawie morderstwu? (...) Naszym obowiązkiem było pokazać światu, że Polak nigdy się nie podda i że za +waszą i naszą wolność+ będzie ginął z uśmiechem na ustach. Ale w rzeczywistości też często, póki żył, mordował wszystkich, którzy nie byli po jego stronie lub też nie zgadzali się z jego ideami – z zupełną aprobatą naszego dowództwa” – podkreślał.
Dąmbski zginął śmiercią samobójczą. Odebrał sobie życie 13 stycznia 1993 r. w Miami.
Wiarygodność jego relacji zakwestionowało środowisko Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej (ŚZŻAK). Członek Koła ŚZŻAK w Tyczynie Mieczysław Skotnicki zarzuca tytułowego egzekutorowi mijanie się z prawdą w wielu miejscach oraz osobisty sadyzm, który negatywnie wpływa na wizerunek AK.
Historyk Grzegorz Ostasz z Rzeszowa podkreśla, że choć przy pisaniu wspomnień w USA Dąmbski mógł dawać się ponieść fantazji, to większość przedstawionych przez niego opowieści to fakty. Jak przypomina, tylko późną wiosną 1944 r., w ramach akcji „Kośba”, członkowie AK obwodu rzeszowskiego wykonali wyroki śmierci na ponad 100 konfidentach i zdrajcach.
Niezależnie od liczby egzekucji, w którym uczestniczył Dąmbski, pod koniec życia zdobył się on na rachunek sumienia. „Za późno dziś, by prosić kogokolwiek o przebaczenie, tak się ludziom życia nie przywróci. Niech to będzie jeszcze jedno ostrzeżenie dla przyszłych pokoleń i różnych organizatorów politycznych. Niech pamiętają, że każda wojna to tragedia, że w niej zawsze giną ludzie młodzi, mający całe życie przed sobą – i to giną niepotrzebnie” – apelował były akowiec.
Książkę „Egzekutor” wydały PWN i Ośrodek Karta.
Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ ls/