Blisko 100 tys. ofiar wśród Polaków i ok. 15 tys. wśród Ukraińców to tragiczny bilans konfliktu polsko-ukraińskiego z lat 1943-47 - wynika z 20-letnich badań historyka Grzegorza Motyki, którego publikacja poświęcona konfliktowi trafi 3 marca do księgarń.
Konflikt rozpoczął się na początku lutego 1943 roku wymordowaniem przez oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) ludności polskiej wioski Parośle. "Zakończył się zaś po akcji +Wisła+ zniszczeniem ukraińskiego podziemia w Polsce. Konfliktowi towarzyszyły i jego główną dynamikę wyznaczały w latach 1943-45 antypolskie czystki etniczne dokonywane przez ukraińskich nacjonalistów i mordy na ludności polskiej. W swojej książce opisuję zarówno ten najkrwawszy okres, jak i to, co było później - stalinowskie czystki etniczne, wysiedlenia Polaków z Galicji Wschodniej, z Wołynia w latach 1944-46 oraz wysiedlenia Ukraińców z ziem dzisiejszej Polski, wreszcie przymusowe wysiedlenia ludności ukraińskiej w trakcie akcji +Wisła+ i rozsiedlenie ich na ziemiach zachodnich i północnych Polski, aby ulegli kolonizacji" - mówił Motyka.
Jego najnowsza publikacja jest próbą podsumowania dotychczasowych badań, rozszerzoną i uzupełnioną o nowe elementy, nawiązujące jednak do kwestii poruszanych przez historyka we wcześniejszych pracach naukowych. "Jeszcze w 1999 roku próbowałem odpowiedzieć na pytanie, czy rację mają ukraińscy historycy twierdząc, że przyczyną rzezi wołyńskiej były wcześniejsze mordy na Ukraińcach na Lubelszczyźnie dokonane przez polskie podziemie. Już wtedy uważałem, że racji tej nie mają. W tej książce pokazuję, jak doszło do powstania takiego mechanizmu społecznego złudzenia" - tłumaczył historyk.
Jego zdaniem, informacje o rzeziach ludności polskiej na Wołyniu docierały do Galicji Wschodniej mniej więcej jednocześnie z wiadomościami o napadach na ukraińskich mieszkańców Zamojszczyzny. "Wydarzenia na Zamojszczyźnie były jakby na marginesie działań, jakie polska partyzantka prowadziła przeciwko wysiedleniom niemieckim i atakowała wówczas również Ukraińców, których Niemcy starali się instrumentalnie wykorzystać w tej operacji. Te informacje o napadach docierały do Galicji mniej więcej w tym samym czasie i tak powstało złudzenie wśród ukraińskiej społeczności - podzielane zarówno przez nacjonalistów, jak i komunistów - że najpierw były ataki na Ukraińców na Lubelszczyźnie, a dopiero potem Wołyń" - opowiadał Motyka.
W jego ocenie bilans całego konfliktu jest tak tragiczny, że nic dziwnego, iż do dzisiaj budzi ogromne społeczne emocje. "Według moich szacunków polskich ofiar UPA było ok. 100 tys., zaś w wyniku działań polskiego podziemia i oddziałów wojskowych zginęło 10-15 tys. Ukraińców. Do tego należy dodać ok. 1,1 mln Polaków wypędzonych z Wołynia i Galicji Wschodniej oraz ponad 600 tys. Ukraińców i Łemków zmuszonych do opuszczenia ziem dzisiejszej Polski. Ważne jest też przyporządkowanie liczb poszczególnym regionom, bowiem wśród 100 tys. polskich ofiar być może nawet 60 tys. zginęło właśnie na Wołyniu, natomiast ukraińskich ofiar na tym samym terenie było ok. 2-3 tys. Inaczej wygląda sytuacja na ziemiach Polski, gdzie Ukraińców zginęło więcej niż Polaków. Tłumaczy to dlaczego Polacy rozmawiając o tym konflikcie mówią zawsze o Wołyniu, a Ukraińcy z reguły odnoszą się do ukraińskich wiosek na terenie dzisiejszej Polski" - powiedział historyk.
Konflikt ten niestety nadal ciąży na polsko-ukraińskiej pamięci. "Od kilku lat zwracam uwagę, iż w kwestii oceny rzezi wołyńskiej i rzezi galicyjskiej - bo tak określam antypolskie akcje UPA w Galicji Wschodniej - istnieje dzisiaj klasyczny konflikt pamięci pomiędzy Polakami a Ukraińcami, którzy zupełnie inaczej oceniają te wydarzenia. Wszyscy polscy historycy niezależnie od różnic uważają, że działalność UPA była okrutna, krwawa, o znamionach ludobójstwa i nie może być usprawiedliwiana. Po stronie ukraińskiej zaś najczęstszym poglądem jest, że była to polsko-ukraińska wojna, obydwie strony popełniały zbrodnie wojenne i nie jest istotne kto ich popełnił więcej. I dyskusja można powiedzieć od paru lat zastygła w takim punkcie i nie posuwa się naprzód. Mam nadzieję, że ta książka przyczyni się do posunięcia jej chociaż o krok naprzód" - podsumował Motyka.
Anna Kondek (PAP)
akn/ ls/