Na zimowe igrzyska olimpijskie oczekujemy z radością i nadziejami. Wszyscy mamy cudowne wspomnienia poprzednich olimpijskich zmagań i sukcesów Justyny Kowalczyk, Adama Małysza czy Kamila Stocha.
Warto jednak przypomnieć, że przez wiele lat igrzyska były naszą piętą achillesową. Nie zdobywaliśmy nawet punktu, nie mówiąc już o medalach. Jeśli więc, w południowokoreańskim Pjongczangu kolor medali nie będzie taki, jak byśmy sobie tego życzyli, wspomnijmy - kiedyś było znacznie gorzej!
Pierwsze zimowe igrzyska ruszyły w Chamonix 26 stycznia 1924 r. Tyle tylko, że jeszcze wtedy wcale nie były kojarzone z olimpiadą. Igrzyskami Olimpijskimi zostały nazwane dopiero rok później. Owe pierwsze zimowe igrzyska w 1924 r. nazywały się Tygodniem Sportów Zimowych i trwały ponad 10 dni. Zawodnicy rywalizowali w 7 dyscyplinach, z czego dwie już zaliczyły debiut olimpijski... na letnich igrzyskach. Medale za jazdę figurową na lodzie rozdawano już w 1908 r. i 1920 r., a olimpijski turniej w hokeju na lodzie rozegrano w 1920 r.
Polska ekipa spóźniła się na start, więc jedyny raz w historii chorążym był dziennikarz, korespondent „Gazety Warszawskiej” Kazimierz Smogorzewski. Występy były nieudane, miejsca dalekie i oczywiście na 10 krajów sklasyfikowanych pod względem zdobytych medali, Polski brakowało. Jeden jedyny punkt zdobyty za VIII miejsce w wyścigu łyżwiarskim (przez Leona Jucewicza z warszawskiego AZS), pozwolił nam zaistnieć w klasyfikacji punktowej na ostatnim miejscu.
Nie byliśmy przygotowani, brakowało doświadczenia. Nasz skoczek Henryk Muckenbrunn nie oddał żadnego skoku, bo wcześniej zwichnął nogę. Można powiedzieć, że on jeden zrobił w Chamonix karierę, tyle, że kilka lat później. Wyjechał z Polski i zamieszkał w tym właśnie francuskim kurorcie. Został wziętym instruktorem narciarstwa (latem także tenisa) i znakomicie prosperował. Zarabiał sporo i wybudował sobie okazały dom, został współwłaścicielem hotelu i sklepu sportowego. Mało osób wie, jakie przeżycia miał Muckenbrunn w czasie wojny. W 1944 r. gestapo dopatrzyło się jego żydowskiego pochodzenia i narciarza aresztowało. Ale Mukenbrunn do ułomków nie należał i uciekł Niemcom sprzed nosa. Jeśli ktoś myśli, że wielkie ucieczki z niemieckiej katowni były udziałem tylko S. Marusarza, to się myli. Muckenbrunn też tego dokonał.
Igrzyska w Saint Moritz w 1928 r. odbyły się już jako II Igrzyska Zimowej Olimpiady. Szwajcarzy przygotowali się do zawodów bardzo rzetelnie, ale i tak przegrali z pogodą. Przez pierwsze cztery dni pogoda była iście wiosenna i kilka konkursów trzeba było odwołać. W Saint Moritz byliśmy szóstą ekipą pod względem liczby startujących (27 zawodników). Nic to nam nie dało. Zero medali i zerowy dorobek w klasyfikacji punktowej. Chociaż mieliśmy jeden jaśniejący punkt - hokeiści dobrze rokowali. Wystąpili sensacyjnie remisując ze Szwecją 2:2 i nieznacznie przegrywając z Czechosłowacją 2:3. Odpadliśmy od dalszych gier, choć zebraliśmy bardzo pochlebne recenzje za swoje występy.
Hokeiści nasi już wcześniej zanotowali kilka udanych występów. Na Akademickich Mistrzostwach Świata w 1928 r. zdobyli pierwsze miejsce. Dodajmy, że większość tej drużyny to studenci najważniejszych polskich uczelni, takich jak Uniwersytet i Politechnika Warszawska czy SGGW. Zaś nasz najsławniejszy hokeista Tadeusz „Ralf” Adamowski skończył Harvard.
Wśród polskich olimpijczyków 1928 r. znajdziemy dwóch sportowców dobrze znanych, choć z diametralnie różnych powodów, z okresu II wojny światowej. To Bronisław Czech i Andrzej Krzeptowski. Imieniem tego pierwszego nazywane są: szkoły, uczelnia, memoriał i ulice. To patriota i bohater narodowy. Za udział w ruchu oporu zapłacił życiem. Warto przypomnieć, że w II Igrzyskach zimowych Bronisław Czech jako jeden z nielicznych Polaków wypadł przyzwoicie, zajmując 10. pozycję.
Drugi z wymienionych, to narciarz rodem z Zakopanego. Na II igrzyskach wypadł słabo, ale został zapamiętany jako chorąży polskiej ekipy. Zawsze jest tak, że sportowiec niosący przed drużyną flagę polską, musi wyróżniać się znakomitą postawą nie tylko sportową, ale i obywatelską. W tym akurat przypadku Krzeptowski zawiódł. W czasie okupacji stał się aktywnym kolaborantem, służąc idei stworzenia z polskich górali nowej nacji Goralenvolk. Za to właśnie podziemie akowskie wydało na Krzeptowskiego wyrok śmierci. Krzeptowski ukrywał się, ale po wkroczeniu Armii Czerwonej, został złapany przez UB. W 1945 r. popełnił samobójstwo w więzieniu.
Hokeiści mieli być naszą silną bronią w następnych igrzyskach w Lake Placid w 1932 r. Niestety do turnieju zgłosiły się tylko 4 drużyny, oprócz biało-czerwonych, znakomite teamy Kanady i USA oraz Niemcy. W miarę równorzędną walkę stoczyliśmy tylko z naszymi sąsiadami, przegrywając 1:2 i 1:4. Zajęliśmy czwarte miejsce, zdobywając sporo punktów do klasyfikacji punktowej, inna sprawa, że mniej zdobyć nie mogliśmy, bo jak się rzekło, startowały tylko 4 drużyny. Nie zawiódł wspomniany Bronisław Czech, zajmując siódmą pozycję i ustępując tylko znanym narciarzom ze Skandynawii. Pozostałe miejsca naszych narciarzy słabe, chyba znów brakowało rutyny a czasami może … rozwagi. Oto na dzień przed konkursem skoków nasi zawodnicy, niczym turyści, powędrowali w góry. Zbłądzili i po wielu godzinach, nocą, zmęczeni, odnaleźli drogę do domu. A rano czekały ich starty... .
Ogółem występy za oceanem naszych olimpijczyków w 1932 r. przyniosły niedosyt. Rozczarowana Polonia amerykańska nie kryła rozgoryczenia i pewnym zadośćuczynieniem za olimpijskie porażki, miał być start naszych skoczków (ze Stanisławem Marusarzem na czele) w biegu na 102 piętro Empire State Building. Biegowi na najwyższy wieżowiec Nowego Jorku nadano sporo rozgłosu, a że nasi narciarze wygrali, więc w USA odegrano Mazurka Dąbrowskiego. Amerykańska Polonia mogła się nasycić zwycięstwem, choć niestety nie olimpijskim.
Na ostatnie przedwojenne zimowe igrzyska w Garmisch-Partenkirchen, wysłaliśmy tylko 20-osobową ekipę. Było lepiej niż w poprzednich igrzyskach, ale w dalszym ciągu medalu Polska nie zdobyła. Stanisław Marusarz dwukrotnie wypadł dobrze zajmując punktowane miejsca w kombinacji i w skokach narciarskich (VII-VIII i V). Sztafeta 4 x 10 km z niezawodnym B. Czechem (dla którego była to już trzecie igrzyska) zajęła siódme miejsce.
B. Czecha uznajemy za bohatera, ale nie o wszystkich przedwojennych polskich olimpijczykach można tak powiedzieć. Losy obywateli II RP były mocno skomplikowane. O Krzeptowskim już pisałem. Pora przedstawić trzykrotnego mistrza Polski z 1934-35 r. - Fedora Weinschencka. To mało znany narciarz, który na Igrzyskach Olimpijskich w 1936 r. nie odegrał znaczącej roli. Reprezentował Polskę, ale był Niemcem z Bielska i należał do tamtejszego niemieckiego klubu. Nie ukrywał swego pochodzenia i nic dziwnego, że w czasie wojny upomniał się o niego Wehrmacht. Zaginął na froncie wschodnim, równo rok po najeździe Hitlera na ZSRR.
Igrzyska w Garmisch -Partenkirchen miały być ostatnimi, gdzie Polska niewiele znaczyła. Do następnych olimpijskich rozgrywek miało dojść w 1940 r. Przygotowywaliśmy się do nich bardzo solidnie. Niezawodny B. Czech występował w roli szkoleniowca i przygotowywał kadrę narciarzy. Tym razem nadzieje podparte były solidną pracą szkoleniową. Niestety, w 1940 r. B. Czech zamiast na kolejne zimowe igrzyska trafił do Oświęcimia. Losy olimpijczyków potoczyły się różnie, a polski sport po 1945 r. musiał być odbudowywany niemal od zera.
Na zimowych Igrzyskach Olimpijskich pierwszy medal (brązowy w kombinacji norweskiej, Franciszka Gąsiennicy Gronia) zdobyliśmy dopiero w 1956 r. Na pierwsze złoto przyszło nam czekać, aż do cudownego skoku Wojciecha Fortuny w Sapporo w 1972 r. Ten wymarzony krążek, wcale nie spowodował, że rozpruł się worek z medalami. Nadal przez wiele lat byliśmy kopciuszkiem w sportach zimowych. Na szczęście ostatnie kilkanaście lat wiele w tej sprawie zmieniło.
Dr Robert Gawkowski
Źródło MHP