Panorama życia polskich jazzmanów lat 60. i 70. - szalone imprezy i wspaniałe koncerty opisuje Magdalena Grzebałkowska w nowej biografii Krzysztofa Komedy. Autorce udało się dotrzeć do nowych informacji na temat wypadku, który doprowadził do śmierci muzyka.
Opowieść o Komedzie Grzebałkowska rozpoczyna ósmego sierpnia 1956 roku na festiwalu jazzowym w Sopocie zorganizowanym m.in. przez Leopolda Tyrmanda. Sekstet Komedy dał tam dwugodzinny występ, który zmienił historię polskiego jazzu: pierwszy raz zdarzyło się, że jakiś zespół wypełnił koncert wyłącznie jazzem, który uchodził za muzykę trudną w odbiorze, niszową, bo nie można było przy nim tańczyć jak przy popularnym wtedy swingu.
Ten występ był początkiem wspaniałej kariery - Komeda występował z wieloma wybitnymi muzykami, m.in. Janem Ptaszynem Wróblewskim, Tomaszem Stańką i Zbigniewem Namysłowskim. Skomponował muzykę m.in. do filmów: "Do widzenia, do jutra" Janusza Morgensterna, "Niewinni czarodzieje" Andrzeja Wajdy oraz "Prawo i pięść" Jerzego Hoffmana i Edwarda Skórzewskiego oraz do kilku filmów Romana Polańskiego, miał szansę na wielką, międzynarodową karierę.
Delikatny, małomówny, nieco nieśmiały - taki obraz Krzysztofa Trzcińskiego, znanego pod pseudonimem Komeda, wyłania się ze wspomnień przyjaciół. Aby zostać jazzmanem zrezygnował, ku zmartwieniu rodziców, z kariery lekarza. Był nieco oderwany od rzeczywistości - tak wychowała go matka, która drżała o zdrowie jedynego syna. Zwłaszcza po wydarzeniach z sierpnia 1939 roku, kiedy, podczas wakacji na Helu Krzysztof zachorował. Dopiero w Poznaniu, gdzie matka dowiozła przelewające się przez ręce dziecko, walcząc z narastającym chaosem wywołanym wieściami o zbliżającej się wojnie, okazało się, że Krzysztof ma niezwykle niebezpieczną chorobę Heinego Mediny. Rodzice musieli transportować chorego Krzysztofa podczas towarzyszącej wybuchowi wojny ewakuacji na Wschód. Po chorobie Komeda do końca życia kulał na prawą nogę.
Ważną postacią w życiu Komedy była jego żona Zofia, niezwykle silna osobowość, która w pewnym sensie stworzyła go jako jazzowego muzyka. Była znakomitą menedżerką, przyczyniła się do sukcesu sekstetu Komedy, ale członkowie zespołu nie przepadali za nią, bo zawsze musiała postawić na swoim, nawet, jeżeli trzeba było w tym celu zrobię awanturę z krzykami. Z podobnych przyczyn Zofii nie lubili rodzice Komedy i duża część jego przyjaciół, m.in. Roman Polański. Jednak dla Krzysztofa Zofia była żoną doskonałą - zdejmowała z jego barków troski o codzienność, wszystko załatwiała sama, gotowała obiady a nawet wybierała mu ubrania.
Książka Grzebałkowskiej to panorama życia polskich jazzmanów lat 60 i 70. W tym środowisku, jak pisze autorka, abstynencja wykluczała towarzysko, pili więc wszyscy zarówno do grania jak i dla zabawy. Słynne spotkania jazzmanów w hotelu na Kalatówkach kończyły się demolką pokoi. Po pierwszej edycji spotkań na Kalatówkach tylko dlatego nie pociągnięto artystów do odpowiedzialności materialnej, że dyrekcja hotelu i tak planowała remont. Zofia Komedowa piła na początku nie więcej niż inni, ale zdecydowanie gorzej znosiła alkohol, po którym awanturowała się, obrażała ludzi, wielu przyjaciół zapamiętało, że w takich okolicznościach nie oszczędzała też męża.
Kiedy w 1967 roku Komeda wyjechał do USA, żeby napisać muzykę do filmu "Dziecko Rosemary" Romana Polańskiego, nie zamierzał już wrócić do Polski. Chciał rozpocząć nowy etap życia - bez Zofii. Ta, co prawda przyjechała za mężem do Los Angeles, ale nie znalazła się w tamtym świecie, zwłaszcza że Komeda zakochał się w aktorce Elanie Eden, zamieszkali razem. Zofia musiała wrócić do Polski z poczuciem przegranej. Dla Komedy był to wspaniały okres w życiu - film Polańskiego osiągnął sukces, "Kołysanka" stała się przebojem, Paramount Pictures proponował współpracę, przed polskim muzykiem otwierała się światowa kariera.
W październiku 1968 w domu Komedy w Los Angeles odbyło się przyjęcie, które zmieniło wszystko w życiu muzyka. Wiemy na pewno, że Komeda spadł ze skarpy niedaleko domu i doznał urazu głowy, który, kilka miesięcy później, stał się przyczyną jego śmierci. Najbardziej znana wersja wydarzeń tamtego wieczora pochodzi od Marka Hłaski. Podobno spacerowali razem w nocy po wzgórzach za domem, obaj pijani. W pewnym momencie Hłasko lekko pchnął Komedę, ten stoczył się ze skarpy. Pisarz próbował go wnieść na górę, ale znów spadli, tym razem obaj. Hłasko zapewniał Zofię Komedową, że chodził z nieprzytomnym Krzysztofem od domu do domu, żeby zadzwonić po karetkę, ale nikt ich nie wpuszczał. W końcu udało im się wezwać pogotowie, Komeda ocknął się w szpitalu.
Magdalena Grzebałkowska dotarła do innego uczestnika feralnego przyjęcia w domu Komedy - Andrzeja Krakowskiego. Wedle jego wersji działo się to za dnia, kiedy w gronie przyjaciół świętowano Columbus Day. W pewnym momencie Hłasko i Andrzej Frykowski wdali się w kłótnię, zaczęli się bić. Komeda, który nie znosił agresji, oddalił się od towarzystwa, Hłasko pobiegł za nim i próbował go objąć. W zamieszaniu Komeda spadł ze skarpy, pisarz go wyciągał, ale obaj spadli po raz drugi a Hłasko wylądował na głowie przyjaciela. Komeda stracił na chwilę przytomność, ale bardzo szybko doszedł do siebie. Śmiał się z tego wypadku. Wizja lokalna przeprowadzona przez Grzebałkowską w okolicach domu Komedy w Los Angeles pokazuje, że wersja Krakowskiego jest bliższa prawdy - w okolicy nie ma możliwości spacerowania po wzgórzach za domem. Gdy Hłasko opowiadał Zofii Komedowej o tych wydarzeniach przemawiało przez niego wielkie poczucie winy, które ciążyło mu do końca życia, może dlatego dodał informację o wzywaniu pogotowia.
Przez pewien czas Komeda czuł się normalnie, choć pojawiały się silne bóle głowy. W grudniu trafił do szpitala, gdzie okazało się, że ma krwiaka na mózgu. Lekarze podczas operacji usunęli krwiak, ale pacjent nie odzyskał już przytomności. Nie był ubezpieczony, rachunki za szpital były astronomiczne. Zofia Komedowa, która w międzyczasie przyleciała do Los Angeles, postanowiła zabrać męża do Polski. Zmarł, nie odzyskawszy przytomności 23 kwietnia 1969 roku w szpitalu na ul. Oczki w Warszawie, kilka dni przed swoimi 38. Urodzinami. Pochowano go w Warszawie, na Starych Powązkach.
Książka "Komeda. Osobiste życie jazzu" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ agz/