Interwencja wojsk Układu Warszawskiego w sierpniu 1968 r. rozpoczęła w Czechosłowacji okres tzw. normalizacji, czyli politycznego marazmu, który trwał kolejne dwadzieścia lat. Nie przekładał się on jednak na literaturę, która zarówno na emigracji, jak i w kraju wciąż na nowo przeżywała Praską Wiosnę.
Praska Wiosna zaczęła się od literatury i w literaturze przetrwała najdłużej. Właśnie w tygodniku literackim „Literární Noviny” wezbrała fala otwartej krytyki I sekretarza Antonína Novotnego; to w nim skorzystano najbardziej z ograniczenia, a następnie niemal zniesienia cenzury przez Alexandra Dubčeka, który zastąpił Novotnego. Na tych łamach były też publikowane najważniejsze teksty postulujące dalsze reformy i zachęcające do nieugiętej postawy wobec najazdu armii Układu Warszawskiego.
Znaczenie literatury w całym fermencie Praskiej Wiosny doskonale widział jej główny oponent Władysław Gomułka, kiedy otwarcie mówił, że za hasłem wolności słowa kryje się w rzeczywistości kontrrewolucja. Nikt mu nie zaprzeczał – ani ze strony komunistów, ani opozycjonistów. Opinię tych ostatnich najwymowniej oddawał tytuł wydanej w Szwajcarii w 1969 r. książki Pavla Kohouta „Z dziennika kontrrewolucjonisty”.
Wkroczenie obcych armii oznaczało zniesienie tej właśnie wolności. Dubček był zmuszony zobowiązać się wobec Leonida Breżniewa, że znów zostanie wprowadzona cenzura i że najgłośniejsze pióra zostaną pozbawione możliwości publikacji. Formalnie tak właśnie się stało, ale nie do końca. Jak wspominał pisarz Ivan Klíma:
„Przestaliśmy istnieć w oficjalnym obiegu. Wyrzucili nas z wydawnictw i pism literackich. Jakby nas nie było. Zabrano mi paszport, telefon, wyrzucono ze wszystkich organizacji. Miałem czas na pisanie, bo co innego miałem robić? Nasze manuskrypty wywozili za granicę pracownicy zachodnich ambasad, potem wracały w formie wydrukowanych książek. Paradoksalnie miałem wtedy więcej czytelników niż dziś, gdy książki są dostępne wszędzie”.
Ile zniesie czołg
Czesi i Słowacy wobec inwazji z 1968 r. zostali pozostawieni samym sobie. I to zarówno dosłownie – wojska NATO wycofały się, by nie prowokować bezpośredniego spięcia, a oficjalne protesty i akty potępienia operacji były w zasadzie dyplomatyczną formalnością, którą Kreml całkowicie zignorował – jak i w sensie wsparcia intelektualnego. Na temat stłumienia Praskiej Wiosny, poza dziennikarskimi newsami, po prostu niewiele się mówiło. Świat Zachodu w tym samym momencie przeżywał swoją rewolucję pacyfistyczno-obyczajową, skupiającą się na protestach przeciwko wojnie w Wietnamie, a wyrażającą się głównie psychodeliczną kulturą hipisów. Kraje bloku wschodniego miały zaś albo – jak Polska – swój bunt roku 1968, albo zbyt wiele mówić nie mogły z powodu cenzury. Dysydenci wszystkich tych państw wyrażali co prawda solidarność z Czechosłowacją – z wybitnych Polaków można wspomnieć Sławomira Mrożka czy Gustawa Herlinga-Grudzińskiego – faktem jest jednak, że Praska Wiosna do światowej kultury nie przeniknęła. Jednym z nielicznych wyjątków był świadek wydarzeń, włoski pisarz i uczony Umberto Eco, który w reportażu „Taniec wśród czołgów” z tamtego czasu notował na bieżąco:
„Przyszło mi do głowy skojarzenie z dobrym wojakiem Szwejkiem Jarosłava Haška – żołnierzem, który przed militarystycznie nastawionymi oficerami udaje głupka i w ten sposób wykazuje ich własną głupotę. O tym, że Szwejk jest symbolem Czechów, przekonałem się nazajutrz. Zastanawiamy się, dlaczego ludzie nie boją się czołgów. Złorzeczą im, pokrywają je napisami, przekłuwają opony ciężarówek, i to na oczach Rosjan, wciąż uśmiechających się z zakłopotaniem i pozwalających sobie przykleić ulotki do szyb, w wyniku czego niektóre pojazdy wyglądają jak ściany Sorbony. Widziałem czołg, który wyglądał jak pokryty ptasimi odchodami – tyle było na nim napisów, ulotek, docinków. Nie wierzyłem, że czołg może tak wiele znieść”.
To jednak, choć literacko podkręcone, sprawozdanie dziennikarskie. Światowa literatura, czy szerzej: sztuka na temat inwazji na Czechosłowację, milczała. Choć nie do końca, bo nie milczeli sami Czesi i Słowacy, z których co najmniej kilku, właśnie z powodu stłumienia Praskiej Wiosny, znalazło się na Zachodzie i tam właśnie zrobiło zawrotne czasem kariery, m.in. dzięki tekstom o tragedii swojego kraju. Trzeba również pamiętać, że po zakończeniu operacji „Dunaj” wyjechało z kraju ponad sto tysięcy Czechów i Słowaków, z których wielu, choć nie pisało, zakładało wydawnictwa publikujące i popularyzujące twórczość swoich rodaków. Dość wspomnieć CCC Books w Monachium, Index w Kolonii, Konfrontacje w Zurychu czy największe z nich: ’68 Publishers w Toronto. Ich rola w uświadamianiu światu traumy 1968 r. – choć naturalnie ograniczona – nie jest z pewnością bez znaczenia.
Z Haškiem we krwi, z Kafką w głowie
Już sama nazwa wydawnictwa z Toronto: ’68 Publishers, wskazywała, że wątek stłumienia Praskiej Wiosny będzie dominował w czechosłowackiej posierpniowej literaturze – nie bez powodu mówi się nawet o pokoleniu „osmašedesátníków”. Oficynę założył Josef Škvorecký, którego powieść „Batalion czołgów” (1969) była jej debiutem. Ta książka jest jeszcze rubaszną satyrą na stalinizm, wyraźnie kontynuującą tradycję Jarosłava Haška, jednak najgłośniejsza jego powieść „Przypadki inżyniera ludzkich dusz” (1977) to już ewidentne rozliczenie z Praską Wiosną. Nie wprost – właściwie żaden z emigracyjnych pisarzy czechosłowackich nie pisał o tamtych wydarzeniach jeden do jednego. Škvorecky ironizuje tu raczej własny i kolegów idealizm, wykpiwa naiwność, ale przede wszystkim wyraża bezsilność człowieka wobec systemu. Jest w tym coś kafkowskiego, tyle że wpisanego w realne wydarzenia historyczne i podlanego jednak nieco mrocznym humorem.
Zresztą cała ta literatura rozgrywa się w właściwej chyba tylko czechosłowackiej wrażliwości przestrzeni, między Haškiem a Franzem Kafką właśnie. Nie przypadkiem. Postać wojaka Szwejka stała się symbolem biernego oporu przeciwko interwencji Układu Warszawskiego, a ponowne odkrycie Kafki, i odczytywanie go jako diagnozę totalitaryzmu, było jednym z ważniejszych kulturowo ogniw samej Praskiej Wiosny. Twórcy tego pokolenia nie mogli uniknąć odwołań.
Podobną przestrzeń wypełnia proza kolejnego wielkiego emigranta posierpniowego, Milana Kundery. Kiedy znalazł się we Francji, dość szybko zabłysnął powieścią „Życie jest gdzie indziej” (1973), będącą ponurym komentarzem do marazmu epoki „normalizacji” – jak oficjalnie nazwano okres posierpniowy. Światowy rozgłos przyniosła mu jednak „Księga śmiechu i zapomnienia” (1978), która – podobnie jak powieść Škvoreckiego – ponuro komentuje naiwność pokolenia Praskiej Wiosny, ale przynosi też utrzymane w nieco orwellowskim duchu rozważania o manipulowaniu pamięcią, a więc i przeszłością. Kundera umiejętnie wplatał te wątki w pełną banalnych, obyczajowych komplikacji narrację, co sprawiło, że była ona dość łatwo przyswajalna przez zachodniego czytelnika, niekoniecznie rozumiejącego mroki wschodnioeuropejskiego komunizmu.
W odróżnieniu od innych twórców z Czechosłowacji Kundera szybko został literacką gwiazdą i bodaj najlepiej rozpoznawalnym w świecie rzecznikiem tego pokolenia pisarzy. Pozycję tę umocnił najbardziej znaną ze swoich powieści, „Nieznośną lekkością bytu” (1984), która – zekranizowana kilka lat później w gwiazdorskiej obsadzie z Danielem Day-Lewisem i Juliette Binoche – stała się najgłośniejszym dziełem dotykającym kwestii krachu idei Praskiej Wiosny i traumy, która tkwiła w Czechach i Słowakach.
Niszcząca siła
W duchu tej traumy utrzymana jest większa część czechosłowackiej literatury okresu normalizacji, choć ciekawe jest to, że nie jest ona opisywana jako trauma narodowa, lecz indywidualna, osobista, niemal intymna. Człowiek wpisany w historię, targany historią, niemający na nią wpływu, to podstawowy wątek tego pisarstwa, niezależnie od tego, czy powstawało w kraju, czy na emigracji.
Oprócz Kundery i Škvoreckiego trzeba tu koniecznie wspomnieć o dramatopisarzach, z których przynajmniej dwóch: cytowany już Ivan Klíma oraz Václav Havel, doczekało się również światowego uznania. Ten pierwszy, w takich choćby tekstach jak „Cukiernia Miriam”, „Pokój dla dwojga” czy „Gromobicie”, diagnozuje – jak ujęła to historyczka literatury prof. Zofia Tarajło-Lipowska – „niszczącą siłę władzy absolutnej”. Robi to także Havel, choć on – aktywny i represjonowany opozycjonista – dotyka spraw bardziej konkretnych. Nie pogrąża się w marazmie, pozostaje twórcą walczącym. Dość wspomnieć jego „Operę żebraczą”, „Spiskowców” czy jednoaktówkę „Protest”.
Niektórzy czescy autorzy przyjęli jednak inną formę zaleczania własnej traumy – niepozbawioną elementów fantastyki, antyutopijną makabreskę. Zupełnie niezwykła w tym kontekście jest niewielka powieść „Mięso” Martina Harnička (1981), której nieokreślone uniwersum zaludniają ludzie żywiący się wyłącznie reglamentowanym przez państwo mięsem pochodzącym z uboju innych ludzi. Uboju codziennego, bowiem nim właśnie karane jest dokładnie każde przestępstwo. To świat bez miłości, empatii i sensu – ludzie są tu tylko potencjalnym mięsem.
Tylko odrobinę mniej makabryczną konwencję nadał swoim książkom jeden z najwybitniejszych czeskich pisarzy tego okresu, Pavel Kohout, jak chyba żaden inny twórca reprezentujący wspomniane już, doskonałe współgranie Haška i Kafki. Bodaj najciekawszą z nich jest „Kacica” (1978), opowiadająca o nastoletniej Lizince podejmującej naukę w średniej szkole dla katów. Metafora na posierpniową „normalizację” jest tu oczywista – zarówno szkoła, jak i postaci wykładowców to po prostu groteskowe modele „znormalizowanej” Czechosłowacji. Ale Kohout, podobnie jak Havel bardzo aktywny opozycjonista, ukrył tu również groźbę dla systemu. Tyleż słodka, ile lodowato zimna Lizinka – ewidentny produkt systemu – stanowi dla niego jednocześnie największe zagrożenie. Wykładowcy zostają straceni, bo taka jest logika każdego totalizmu. Przeżyje tylko najbardziej bezwzględny.
Starszy od „osmašedesátníków” prozaik Bohumil Hrabal nazywał ich gorzko, lecz bardzo pozytywnie „pisarzami w likwidacji”, zwracając uwagę, że tworząc dobrą literaturę, musieli działać nie do końca otwarcie. Jednak chyba nie miał racji. Czeska literatura po Praskiej Wiośnie nie ma tego rozmachu, jaki miała w jej trakcie. Powtarzalne diagnozy, przewidywalne puenty czy unoszący się nad niemal wszystkimi ówczesnymi książkami czechosłowackimi mroczny, klaustrofobiczny klimat – bywają nużące. Ale właśnie te podobieństwa i ich powszechność są najmocniejszym komentarzem do stłumienia Praskiej Wiosny.
Bo taki właśnie smak miała prawda o stanie ducha ludzi, którym dano wolność i po chwili ją odebrano. Nikt na Zachodzie nie mógłby być autorem takich dzieł jak „Nieznośna lekkość bytu”, „Kacica” czy „Opera żebracza”, ponieważ tam nikt nie miał choćby zbliżonych doświadczeń.
ajw/ skp/