16 października 1978 roku Wanda Rutkiewicz jako trzecia kobieta i pierwsza Europejka stanęła na wierzchołku najwyższego szczytu świata - Mount Everestu (8850 m). W tym samym dniu kardynał Karol Wojtyła został wyniesiony na Stolicę Piotrową.
"Dobry Bóg tak chciał, że tego samego dnia weszliśmy tak wysoko" - te słowa wypowiedział 10 czerwca 1979 roku Jan Paweł II. Podczas pierwszej pielgrzymki do ojczyzny papież spotkał się w Kurii Biskupiej w Krakowie z Rutkiewicz. Wówczas to otrzymał od niej w darze kamień z Everestu.
Z bazy Wyprawy Everest'78 relacjonowała wówczas do Polskiego Związku Alpinizmu: "16 października o godzinie 14.00 stanęłam na Evereście. Szczyt osiągnęłam po 6,5-godzinnej wspinaczce z obozu IV na Przełęczy Południowej (7985 m). Razem ze mną wierzchołek zdobyli dwaj Niemcy, Szwajcar i trzej Szerpowie. Szczęście dopisało wyprawie, która odniosła niebywały sukces. Po tamujących działalność górską opadach śniegu i wichurach, nastąpił nieoczekiwanie kilkudniowy okres pięknej pogody i to w momencie, gdy wyprawa zwątpiła w sukces i myślała o odwrocie. Cieszę się, że udało mi się zanieść, oprócz biało-czerwonego, także proporczyk Związku na najwyższy szczyt Ziemi. Zostawiłam tam mały kamyk ze Skałek Rzędkowickich, gdzie stawiają pierwsze kroki i trenują taternicy. Pozdrowienia dla Ireny Kęsy, od której otrzymałam skałkowy kamyk. Do kraju wrócę 6 lub 13 listopada...".
Krzysztof Wielicki, piąty w historii zdobywca Korony Himalajów i Karakorum, który wraz z Leszkiem Cichym jako pierwszy wszedł na Everest zimą (17 lutego 1980), wspomina osiągnięcie Rutkiewicz jako to, które rozpoczęło sukcesy polskiego himalaizmu na ośmiotysięcznikach.
"To było wielkie wydarzenie, bo dokonała tego jako trzecia kobieta i pierwsza Europejka. W tamtych czasach wejście na najwyższą górę świata, która technicznie nie jest bardzo trudna, było jednak osiągnięciem, tym bardziej że uczyniła to kobieta. Wiedza o zdobywaniu ośmiotysięczników była wówczas zupełnie inna niż dziś. Można powiedzieć, że Wandzia podniosła poprzeczkę, bo udało się jej to tego samego dniu, w którym kardynał Wojtyła został papieżem. Kibicowaliśmy jej, reprezentowała Polskę, choć uczestniczyła w wyprawie międzynarodowej. My, mężczyźni -himalaiści, nie patrzyliśmy na to z zazdrością, nie traktowaliśmy Wandy jako konkurencji, tylko cieszyliśmy się z sukcesu. Poza tym mieliśmy wtedy inny cel - zimowy Everest, do którego trwały przygotowania od 1977 roku. Można uznać, że od sukcesu Wandy, choć wcześniej mieliśmy sukcesy na tle światowego himalaizmu, zaczęła się złota dekada Polaków w najwyższych górach" - powiedział PAP Wielicki.
Rutkiewicz zamierzała zdobyć wszystkie (14), a tym samym Koronę Himalajów. Chciała być trzecią na świecie - po Włochu Reinholdzie Messnerze i Jerzym Kukuczce. Stanęła na wierzchołku ośmiu z nich (Everest, Nanga Parbat, K2, Sziszapangma, Gaszerbrum II, Gaszerbrum I, Czo Oju, Annapurna), a kolejnym celem miała być Kanczendzonga, której nazwa po tybetańsku oznacza Pięć Wielkich Skarbnic Śniegu. Na wyprawę kierowaną przez Meksykanina Carlosa Carsolio, jak się okazało swoją ostatnią w życiu, wyruszyła wiosną 1992 roku.
12 maja pod wierzchołkiem trzeciej góry świata (8598 m) wybitna polska himalaistka była widziana ostatni raz. W tym dniu razem z Meksykaninem, około godziny 3.30, Rutkiewicz rozpoczęła wspinaczkę na szczyt z obozu czwartego, położonego na wysokości 7900 m. Przez jakiś czas podążali razem, później Carsolio poszedł przodem i po wielu godzinach samotnej walki dotarł na wierzchołek. Kiedy wracał, spotkał Polkę, która w tym czasie zdołała pokonać zaledwie połowę drogi i znajdowała się na wysokości 8200-8300 m.
Rutkiewicz nie miała śpiwora, kuchenki, była zmęczona i odwodniona. Chciała spędzić noc w jamie śnieżnej i następnego dnia atakować szczyt. Meksykanin namawiał ją do rezygnacji z takiego planu, ale nie dała się przekonać. Sam, uciekając przed załamaniem pogody, zszedł niżej i czekał na nią w obozie IV. Bezskutecznie. 14 maja podał przez radio do bazy, że widział Rutkiewicz ostatni raz dwa dni wcześniej. Przez następne dni warunki atmosferyczne nie poprawiały się. Szanse na odnalezienie Polki były znikome.
Urodziła się w Płungianach na Litwie w 1943 roku. W tej miejscowości kilkanaście dni temu ulica, przy której stał dom należący do jej dziadka Jana Pietkuna, muzyka w dworskiej orkiestrze księcia Michała Mikołaja Ogińskiego, została nazwana imieniem polskiej himalaistki. Po wojnie z całą rodziną przyjechała do Wrocławia, gdzie spędziła młodość. Po studiach na Politechnice Wrocławskiej, z dyplomem inżyniera elektroniki, pracowała w Instytucie Automatyki Systemów Energetycznych. Później przeniosła się do Warszawy, podjęła pracę w Instytucie Maszyn Matematycznych. Zapowiadała się na świetną siatkarkę - grała w I lidze, kandydowała do reprezentacji.
Pierwsze kontakty ze ścianą miała na skałkach w Sokolikach koło Jeleniej Góry. Tam zaczęła się kariera czołowej himalaistki świata. W tym okresie należała do Klubu Wysokogórskiego we Wrocławiu. Po 1973 roku, kiedy przeniosła się do stolicy, zmieniła klub. Zaczęła jeździć w Tatry, potem w Alpy i tak rozpoczęła się klasyczna droga ku najwyższym górom.
W latach 80. wspinała się w zespołach kobiecych. Razem z Anną Czerwińską i Krystyną Palmowską oglądały Himalaje z wierzchołka Nanga Parbat (8125 m), dokonawszy pierwszego całkowicie kobiecego wejścia na tę górę. Koronie Himalajów podporządkowała wszystko - rodzinę, pracę zawodową, przyjaciół. Dała się ponieść wyścigowi - zaliczanie z marszu kolejnych szczytów, nowe drogi, rekordy, samotnie, bez tlenu, bez Szerpów, zimą.(PAP)
olga/ kali/ pp/