Wybuchła wojna powszechna, w której wyniku upadły wszystkie trzy mocarstwa zaborcze. W rękach Polaków znalazła się broń. Nasi przodkowie zrobili z niej dobry użytek. Udało im się odbudować państwo – stwierdza redaktor naczelny miesięcznika Piotr Zychowicz.
„Rzeczpospolita – po 123 latach niewoli – odrodziła się niczym Feniks z popiołów. Rok 1918 jest bez wątpienia jedną z najwspanialszych dat w naszych dziejach” – podkreśla Piotr Zychowicz.
Tym samym spełniły się marzenia Polaków wyrażone w 1832 r. przez Adama Mickiewicza w „Litanii pielgrzymskiej” przywoływanej w artykule wstępnym. „O wojnę powszechną za wolność ludów, Prosimy Cię, Panie” – pisał polski poeta z Litwy. Wymarzona wojna dała wolność nie tylko Polakom, ale również innym narodom. Otwierało to nowy spór o kształt, charakter i granice odradzającego się państwa. Piotr Zychowicz przybliża dwie najważniejsze idee nowej Polski – budowaną przez Józefa Piłsudskiego koncepcję federacji skupiającej narody zamieszkujące terytorium dawnej Rzeczypospolitej oraz inkorporacyjną, tworzoną od początku XX wieku przez Romana Dmowskiego. W bardzo lapidarny sposób ich założenia streścił cytowany w artykule Stanisław Cat-Mackiewicz: „Nazywam Piłsudskiego ofensywą polityki polskiej. Dmowskiego – defensywą. Dmowski był przede wszystkim obrońcą stanu posiadania. […] Piłsudski to zagon kawalerii obejmujący duże terytorium. Dmowski to forteca zabezpieczająca stan posiadania”. Jak zauważa Piotr Zychowicz, obie te koncepcje polityczne zawiodły. Pierwsza z nich już w 1920 r., gdy w obliczu klęski Piłsudski „zrezygnował z federacyjnego marzenia”.
Zychowicz odrzuca pogląd, że winą wyłącznie delegacji polskiej do Rygi było pozostawienie wielu Polaków mieszkających na wschód od przyjętej linii granicznej na pastwę Sowietów. „Wszystko wskazuje na to, że Naczelnik Państwa – dla którego klęska na Ukrainie była szokiem – zdecydował wówczas, iż plan duży spalił na panewce i należy wdrożyć plan mały” – podkreśla Zychowicz. Tym samym w jego opinii Piłsudski w pełni przyjął koncepcję Dmowskiego. Kilkanaście lat później jasne stało się, że i ta idea zawiodła. Wbrew nadziejom endecji nie udało się spolonizować mniejszości narodowych zamieszkujących II RP. „W efekcie tzw. problem mniejszości stał się najpoważniejszym problemem II RP” – podkreśla Zychowicz.
O słuszność idei Piłsudskiego i Dmowskiego na łamach „Historii Do Rzeczy” spierają się znawca myśli przywódcy endecji prof. Maciej Giertych oraz publicysta i twórca Ośrodka „Karta” Zbigniew Gluza. Zdaniem autora „Mitu Piłsudskiego” koncepcje polityczne twórcy Legionów były całkowicie oderwane od rzeczywistości, ponieważ żadna z poważnych sił politycznych Litwy i Ukrainy nie pragnęła stworzenia federacji. Tymczasem idee Dmowskiego wpisywały się w „panujące w Europie hasło o samostanowieniu narodów, likwidacji imperiów”. Zbigniew Gluza nazywa przyjęcie idei Dmowskiego zwycięstwem nacjonalizmu, który „wygrywał wtedy w całym regionie, także w Polsce. Jednak można było już po paru latach dostrzec, że prowadzi kraj do katastrofy”.
Ostatnią próbą stworzenia federacji była wyprawa kijowska. O jej kulisach pisze Tomasz Stańczyk. W jego opinii przyczyną porażki wiosną 1920 r. był brak wystarczających sił Polski i Ukrainy, które mogłyby przeważyć szalę zwycięstwa na rzecz Piłsudskiego i Petlury. Obie strony zaskoczyła potężna ofensywa wojsk Rosji Sowieckiej. „Zabrakło czasu. Może trzeba było pół roku, może więcej, by Symon Petlura odtworzył ukraińskie państwo i zorganizował silną armię. Tymczasem polskie wojsko opuściło Kijów i Ukrainę Naddnieprzańską zaledwie po miesiącu” – podkreśla autor.
Innym przykładem niepowodzenia idei federacyjnej jest niemożność porozumienia polsko-litewskiego na Wileńszczyźnie. O powodach „rozwodu Jagiełły i Jadwigi” mówi na łamach miesięcznika dr Rimantas Miknys, dyrektor Instytutu Historii Litwy. „Podczas kształtowania się litewskiej tożsamości narodowej, tak jak w przypadku tworzenia się innych nowoczesnych narodów ważne było, kto jest swój, a kto obcy” – stwierdza Miknys. Jego zdaniem utrata Wilna była dla Litwinów potwierdzeniem, że Polacy są „obcy”. Tym samym był zatem jeden z ważnych momentów procesu budowania nowoczesnej tożsamości Litwinów. Zdaniem dr. Miknysa litewska trauma utraty Wilna jest dziś obecna tylko w najstarszym pokoleniu Litwinów.
O polskim przywiązaniu do Wilna decydowały nie tylko kwestie polityczne i kulturowe, ale również sentyment wynikający ze wspólnej historii Polski i Litwy. Szczególny element tych relacji przypomina Tomasz Stańczyk. Związki polskich królów i litewskich księżniczek wywoływały wiele kontrowersji wśród elit obu krajów. Jak przypomina autor, ich zasadniczym celem było bliższe zespolenie obu krajów oraz wspólne przeciwstawienie się wspólnym wrogom. „Jednym ze znakomitych posunięć króla Władysława Łokietka było dążenie do przerwania konfliktów i wojen z Litwą. […] Litwa mogła się stać sojusznikiem przeciw zakonowi krzyżackiemu” – pisze Tomasz Stańczyk. Polityka Łokietka otworzyła drogę do małżeństwa jego syna z księżniczką Aldoną Anną Giedyminówną.
Dla Polski i Litwy znacznie poważniejszym zagrożeniem, niż zakon krzyżacki, okazała się Moskwa. Maciej Rosalak analizuje ciągłość historyczną systemu panowania nad tym krajem. Przypomina, że korzenie panującego tam despotyzmu, samodzierżawia, dyktatury i niepowodzeń demokratyzacji tkwią w czasach brutalnego panowania Mongołów. W jego opinii, zachód niesłusznie zakłada, że panujący tam porządek nie jest odbiciem woli rosyjskiego społeczeństwa oczekującego „kolejnych wcieleń Czyngis-chana. Przydomki Iwanów III i IV – Srogiego i Groźnego – nie mają w uszach Rosjanina, w przeciwieństwie do Polaka, wydźwięku pejoratywnego, bo oznaczają cara, który potrafi egzekwować swe rozkazy z całą mocą”. W tym kontekście przypomina smutny los sprzyjającego Polakom Pawła I, którego dwór uznał za zbyt umiarkowanego i słabego.
W tym sensie brutalność metod sowieckiej bezpieki i bezwzględność władców Kremla wydają się kontynuacją moskiewskich tradycji samodzierżawia i opryczniny. Wyjątkowy życiorys komunistycznego zbrodniarza przypomina prof. Mikołaj Iwanow. Wychowany w rodzinie prawosławnego duchownego Dmitrij Uspienski piął się po kolejnych szczeblach sowieckiego aparatu bezpieczeństwa. Pod koniec lat dwudziestych został szefem sieci obozów na słynnych Wyspach Sołowieckich. Jednym z jego „zainteresowań” było wykonywanie rysunków przedstawiających więźniów chwilę przed egzekucją. „W nocy z 28 na 29 października 1928 r. pod kierownictwem Uspienskiego rozstrzelano ponad 400 więźniów. Wielu z nich zamordował sam” – pisze historyk i działacz opozycji antykomunistycznej. Mimo wielu czystek i obrzydzenia z jakim Uspienskiego traktowali jego towarzysze, „kat-malarz” przetrwał na swoim stanowisku do śmierci Stalina i spokojnie dożył epoki Gorbaczowa.
Za wybitnego znawcę dziejów ZSRS jest uważany obchodzący 28 października 95. urodziny historyk Zbigniew S. Siemaszko. Zesłaniec syberyjski, żołnierz Armii Andersa po wojnie wyrobił sobie markę jednego z najważniejszych polskich historyków emigracyjnych. Wiele jego książek, takich jak monografia Narodowych Sił Zbrojnych, było pierwszymi, które przywracały pamięć o ważnych epizodach XX wieku. Jako świadek czasów II RP oraz II wojny światowej w wywiadzie z Januszem Pierzchałą porównuje tamte doświadczenia historyczne z czasami III RP. „Po 1990 r. Polska nie przeżyła odrodzenia narodowego, podobnego do tego po roku 1918, nie było więc również odrodzenia kultury. Poza wszystkim do tworzenia wielkiej kultury potrzeba pieniędzy. Komunizm zniszczył stan posiadania wszystkich warstw społecznych, niezależność materialną” – podkreśla historyk.
W najnowszym numerze miesięcznika również wywiad poświęcony zbrodniom drugiego z wielkich totalitaryzmów. Prof. Gideon Greif – izraelski badacz dziejów Holokaustu, autor wydanej niedawno monografii „…Płakaliśmy bez łez…”, w rozmowie z Piotrem Zychowiczem obala wiele mitów otaczających działalność Sonderkommando. Więźniowie niemieckich obozów zagłady, którzy na rozkaz Niemców „pomagali im” w mordowaniu innych więźniów, są często postrzegani jako współsprawcy zagłady. „To niedopuszczalny krzywdzący pogląd! Po prostu głupi. Oni nie byli sprawcami – oni byli ofiarami. […] Członkowie Sonderkommando nie byli mordercami. Żaden z nich nigdy nikogo nie zabił. Mordercami byli Niemcy. Od tej zasady w Auschwitz nie było żadnych wyjątków” – stwierdza historyk. Co zaskakujące, za tak wielkie „wypaczenie pamięci” o Sonderkommando prof. Greif obwinia m.in. powszechnie znaną badaczkę Zagłady Hannah Arendt. „Ona nie rozumiała Holokaustu. A mimo to niezwykle łatwo ferowała wyroki. Była osobą bez uczuć. W pewnym sensie była żydowską antysemitką” – podkreśla prof. Greif.
Redakcja miesięcznika przypomina, że masowe zbrodnie nie były popełniane wyłącznie przez nowoczesne systemy totalitarne. „W 1600 r. w Japonii było 300 tys. katolików. Wkrótce rozpoczęły się potworne prześladowania, których skutkiem było wielkie powstanie wyznawców Chrystusa” – pisze Łukasz Czarnecki. Mimo niewyobrażalnej skali zbrodni szogunatu chrześcijanie przez 200 lat przetrwali w podziemiu. „Gdy w roku 1865 w Japonii pojawili się francuscy księża, pewnego dnia do drzwi jednego z ich kościołów zapukała grupa kultywujących od pokoleń swą wiarę w ukryciu chrześcijan, którzy poprosili, by pokazać im figurę Matki Boskiej, do której chcieli się pomodlić. Dziś w Japonii żyje ponad pół miliona katolików, którzy stanowią 0,5 proc. populacji tego kraju”.
Michał Szukała (PAP)
szuk /