Władze Polski wiedziały o okrutnych represjach z lat 30. wobec Polaków w ZSRS, niestety nic z tą wiedzą nie zrobiły - wynika z badań historyka Roberta Kuśnierza, opublikowanych w książce „Nas, Polaków, nie ma kto bronić”. Panowało dyplomatyczne milczenie - podkreślił badacz.
"Polacy, którzy żyli w Sowietach w latach 30., a więc w czasie, gdy byli prześladowani na masową skalę, byli przekonani, że państwo polskie o nich zapomniało, nie interesowało się nimi, a ich los nikogo nie obchodził. Niestety, badając dokumenty z tego okresu, muszę stwierdzić, że polskie władze nie zrobiły nic, żeby ratować rodaków zza wschodniej granicy. W tej sprawie panowało dyplomatyczne milczenie" - powiedział PAP dr hab. Robert Kuśnierz, sowietolog, znawca dyplomacji i wywiadu wojskowego w II RP, który kieruje Instytutem Historii i Politologii w Akademii Pomorskiej w Słupsku.
Obojętność II Rzeczypospolitej wobec represji stosowanych na masową skalę przez funkcjonariuszy NKWD sięgała najwyższych władz. W styczniu 1938 r., czyli w szczycie masowych represji w ZSRS, w Sejmie odbyła się dyskusja na temat sytuacji Polaków w tym państwie. "Na wystąpienie posła Jana Walewskiego, w którym m.in. poruszył temat przesiedleń Polaków mówiąc, że sytuacja rodaków +pozostaje poniżej cywilizowanych standardów+, Józef Beck odpowiedział, że nie jest to jedyny problem w relacjach polsko-sowieckich i nie ma nadziei na skuteczną akcję dyplomatyczną" - przypomniał Kuśnierz.
Szef MSZ już wcześniej, bo w styczniu 1936 r., przejawiał bierny stosunek do tragicznego losu Polaków na Wschodzie, mówiąc w swoim expose o szykanowaniu rodaków, ale wyłącznie w Czechosłowacji. "O nieporównywalnym wprost traktowaniu mniejszości polskiej przez reżim komunistyczny nie wspomniał ani słowem" - podał historyk.
Mimo że władze II RP wiedziały o brutalnej przemocy wobec Polaków to jednak nie miały informacji o najgorszym, czyli o masowym mordowaniu Polaków w ramach tzw. operacji polskiej NKWD. W jej wyniku w latach 1937-38 sowieccy funkcjonariusze strzałem w tył głowy zamordowali - według ustaleń IPN - co najmniej 111 tys. Polaków (inne szacunki badaczy mówią nawet o 200 tys. ofiar).
Polacy byli pierwszą grupą ludności w Związku Sowieckim, którą Stalin skazał na zagładę z powodów narodowych. Operacja kosztowała życie niemal jedna piątą wszystkich Polaków, którzy po traktacie ryskim znaleźli się w granicach Związku Sowieckiego.
"Informacje, które dzięki polskim wywiadowcom z placówek dyplomatycznych posiadały władze II Rzeczypospolitej dotyczyły głównie wsadzania do więzień i deportacji. Pamiętajmy, że kulminację zbrodni, czyli operację NKWD, poprzedziły w latach 1935-36 deportacje ludności polskiej, zamieszkałej na Ukrainie i Białorusi. Z graniczących z Polską obwodów polskie rodziny były wysyłane na wschód Ukrainy lub w głąb ZSRS - do Kazachstanu albo na Syberię" - powiedział historyk.
Sytuacja Polaków w państwie bolszewików - jak wynika z dokumentów - nie była jednak priorytetowa dla władz polskich. Świadczy o tym również opracowana latem 1936 r. przez polski MSZ "Instrukcja prawno-konsularna dla urzędów konsularnych RP w ZSRS". "Polskim konsulom zabroniono kierować się względami humanitarnymi przy rozpatrywaniu spraw repatriacyjnych. W próbujących uciekać z Sowietów przed represjami Polakach widziano tylko zdemoralizowaną warunkami państwa komunistycznego biedotę, której przybycie do Polski było wręcz +szkodliwe i niedopuszczalne+" - wyjaśnił Kuśnierz.
W publikacji Kuśnierza można także przeczytać o analizie szefa wywiadu wojskowego na Wschód kpt. Jerzego Niezbrzyckiego, w którego ocenie Polacy w ZSRS nie mieli "nic i nikogo, co by ich łączyło z Polską", zarówno pod względem materialnym i uczuciowym. "To z kolei miało świadczyć, że choć dalecy byli od sprzyjania władzy sowieckiej, stawali się jednak rzekomo podatnym gruntem dla komunistycznej propagandy nastawiającej ich negatywnie do +pańskiej+ Polski" - tłumaczył Kuśnierz.
Chlubnym wyjątkiem od reguły był dyplomata Jan Karszo-Siedlewski, który w Związku Sowieckim pracował od 1931 r. - na początku w poselstwie RP w Moskwie, a następnie na Ukrainie. W latach 1932-34 był kierownikiem konsulatu RP w Charkowie, a następnie do końca 1937 r. w Kijowie. "Nie tylko opisywał to, co dzieje się w Sowietach, ale również przekonywał Warszawę, że Polacy na sowieckiej Ukrainie są patriotami, którzy zasługują na pomoc. Mimo że sam był wyznawcą kalwinizmu bronił Kościoła Katolickiego, który wówczas był tam jedyną instytucją scalającą polskość" - powiedział Kuśnierz.
Polski dyplomata nie tylko protestował u sowieckich władz, ale - widząc, że to nic nie daje - w marcu 1935 r. spotkał się z szefem NKWD na Ukrainie Wsewołodem Balickim. Analizując sowieckie państwo Karszo-Siedlewski napisał: "Mamy na Ukrainie do czynienia z wrogiem, który się maskuje, ale faktycznie nas nienawidzi i stara się gdzie może, niszczyć u siebie resztki polskości - z bezceremonialnym chamem, który liczy się jedynie z brutalną siłą".
Problem stosunku polskich władz II RP wobec sowieckiej przemocy wobec polskiej ludności w latach 30 u. wieku był tematem niedawnego spotkania w IPN w Warszawie. W debacie "Piekło Polaków w Sowietach. Co II RP wiedziała o Operacji Polskiej NKWD 1937-1938?" wziął udział prof. Nikołaj Iwanow - wieloletni badacz historii Polaków w ZSRS i autor książki "Zapomniane ludobójstwo. +Operacja polska 1937-1938+". "Polska nie zrobiła nic, ale czy mogła coś zrobić? To jest pytanie, na które nie ma odpowiedzi. Raczej skłaniam się ku temu, że nie mogła nic zrobić, dlatego że ambasada, konsulaty polskie wyglądały w latach 30. jak oblężone twierdze. Wysyłanie dyplomatów na wschód było traktowane jak wysyłanie na wojnę" - powiedział Iwanow.
Tytuł książki "Nas, Polaków, nie ma kto bronić" pochodzi z listu Jana Paciórkowskiego z marca 1936 r. do kierownika Konsulatu Generalnego RP w Kijowie. "Panie Konsulu! (...) Obrazy spalili, poniszczyli krzyże, a księży gnoją w tiurmach i my nie mamy prawa się modlić. Wydaje mi się, że jest tu jakaś podłość ze strony naszych polskich przedstawicieli, inaczej być nie może. Pisaliśmy do Moskwy do naszego Ambasadora, który nie odpowiedział na list. Myślimy, że wszyscy się zaprzedaliście i nas, Polaków, nie ma kto bronić" - napisał zrozpaczony Paciórkowski, z którego listem o pomoc można zapoznać się w wydanych właśnie dokumentach.
Inny badany dokument, odsłaniający metody sowieckiej przemocy, to list Juliana Wesołego do żony, napisany z więzienia w Lgowie w lutym 1938 r., czyli w samym szczycie dokonywanych zbrodni na Polakach. "Kasiu. Przede wszystkim trzymaj się mocno i nie choruj, ponieważ jeżeli ciebie nie będzie, to i mi niczego nie trzeba, i nie będzie do kogo i do czego wracać. Napisz do Konsulatu, że zmuszono mnie do napisania oświadczenia, że zostałem zaciągnięty do organizacji szpiegowskiej w 1928 roku podczas wydawania mi paszportu. Trzy doby zmuszali mnie do stania na nogach i nie dawali spać. Opuchły mi nogi, ból nie do wytrzymania, i ja nie wytrzymałem, i napisałem, żeby otrzymać czasową ulgę" - czytamy w liście.
Publikację "Nas, Polaków, nie ma kto bronić" opublikowało Wydawnictwo LTW we współpracy z Fundacją Rodacy '37.
Poza obszernym komentarzem historycznym autora książka przedstawia 116 dokumentów, które - jak podkreśla Wydawnictwo LTW - dają odpowiedź na następujące pytania: jaką wiedzę polska służba dyplomatyczno-konsularna i wywiad wojskowy miały w sprawie sytuacji mniejszości polskiej w okresie bezprecedensowych represji reżimu z końca lat 30.; jaki był stosunek rządu RP do Polaków w ZSRS; jak zachowywali się przedstawiciele II Rzeczypospolitej na terenie sowieckim w obliczu prześladowania Polaków; jak Polacy w ZSRS postrzegali stosunek do nich ze strony Warszawy.
Norbert Nowotnik (PAP)
nno/ pat/aszw/