Tańczyła z Gerardem Wilkiem, słała łóżko matce I sekretarza KC PZPR, korespondowała z Herlingiem-Grudzińskim, z Robertem, śródmiejskim menelem, paliła na spółkę papierosa. 6 lutego 1948 r. urodziła się Anna Musiałówna, tancerka, fotoreporterka, autorka książki „Z drugiej strony szkła”.
"Kilka lat temu przestałam praktycznie robić zdjęcia, bo nie było ich gdzie publikować. Miałam wrażenie, że moich fotoreportaży nikt nie chce. Chyba sfotografowałam już wszystko" - mówi PAP Anna Musiałówna. "By nie popaść w nicnieróbstwo, zabrałam się za pisanie" - wyjaśnia. Książka wzięła się z przeżyć osobistych, a trochę też z zaskoczenia i gorzkiej w sumie refleksji, że "kto mógł kiedyś przypuszczać, że ten kapitalistyczny dobrobyt zniewoli, stłamsi umysły i dusze skuteczniej niż komunistyczny niedostatek".
Rzeczywiście sfotografowała chyba wszystko: aborcję, nocny pociąg i zakład psychiatryczny, naukowców na Spitsbergenie, tańczące więźniarki, wielodzietne rodziny i kolejki przed sklepami, profesorów i meneli - PRL i 30 lat polskiego kapitalizmu.
"Reporter powinien znać wszystkie sfery życia" - mówi Musiałówna, której zdarzyło się wypalić na spółkę papierosa z Robertem, śródmiejskim menelem. "Nigdy nie bałam się ludzi, wyniosłam to chyba z domu" - dodaje.
Urodziła się w Suchedniowie, krótko po wojnie. Ojciec, Marian Musiał, prowadził od 1946 r. zakład fotograficzny. "Większość czasu spędzał w ciemni, słuchając radia i marząc o dalekich podróżach. Dla mamy całym światem byliśmy my, dzieci. Nasz dom, otoczony od podwórka stuletnimi lipami, był otwarty z dwóch stron dla wszystkich, zawsze pełen ludzi i cudzych opowieści. Do nóg łasiły się przybłąkane psy i koty, nawet wróble przyfruwały do ręki" - opisywała Musiałówna w pierwszym liście do Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, który wysłała, dowiedziawszy się, że pisarz, pozostający od wojny na emigracji, spędził młodość w jej rodzinnym Suchedniowie. "Inny świat" był jedną z kilku książek, które zabrała z sobą w 1981 r. na Spitsbergen. Inną ważną było "Sto lat samotności" Marqueza.
Sielskie dzieciństwo trwało krótko. W 1959 r. jedenastoletnia Ania za namową nauczycielki, polonistki Czesławy Czapińskiej, zdała pomyślnie egzamin do szkoły baletowej, co oznaczało wyjazd na stałe do Warszawy, mieszkanie w internacie, spanie na żelaznym łóżku w trzydziestoosobowej sali na poddaszu - i tęsknotę za rodzinnym domem.
"Tęsknotę zagłuszałam książkami, nieustannie czytałam" - mówi Musiałówna.
Ukończywszy w 1967 r. szkołę z wyróżnieniem, dostała angaż do Teatru Wielkiego w Warszawie. Tańczyła w "Giselle" i "Spartakusie" - z Gerardem Wilkiem w roli tytułowej. "Hanna Musiał, młoda tancerka swoim debiutem w tak poważnej partii Phrygii, żony Spartakusa, przekonała nas, że możemy w przyszłości spodziewać się wiele po jej występach" - ocenił krytyk Zdzisław Sierpiński w "Życiu Warszawy" (1968).
Zaraz po premierze "Spartakusa" nastąpił pierwszy kontakt z profesjonalną artystyczną fotografią - nieudany. Gdy spocona tańcem szła do garderoby, zaczepił ją "chudy człowiek o podejrzanym wyglądzie z przewieszoną przez ramię torbą, przypominający hydraulika". Oznajmił, że nazywa się Eustachy Kossakowski i chce zrobić dla pisma "Polska" fotoreportaż o młodej tancerce. Ani nazwisko, ani tytuł młodej tancerce nic nie mówiły, natomiast "o fotografach zaczepiających dziewczyny na aparat krążyły wówczas różne opowieści". "Podziękowałam grzecznie, ale zdecydowanie. Nie miałam pojęcia, że odmawiam współpracy wspaniałemu fotografowi, arystokracie herbu Ślepowron" - wspomina Musiałówna.
Baletowa przyszłość okazała się jednak jeszcze krótsza niż suchedniowskie dzieciństwo. Kontuzja kolana podczas próby, zlekceważona przez lekarza, sprawiła, że młoda tancerka trafiła do szpitala. Kierownik Katedry i Kliniki Ortopedycznej Akademii Medycznej w Warszawie prof. Marian Garlicki odradził operację, która mogłaby usztywnić staw, i zalecił zmianę profesji. "Z taką nogą może pani normalnie żyć, chodzić, biegać - tańczyć się już niestety nie da" - powiedział.
Zachęcona przez starszego brata Maćka, wówczas już fotoreportera w tygodniku "itd", zajęła się fotografią.
"To nie było tak jak dziś, że normalnego dostępu wszędzie bronią ochroniarze i anonimowe recepcje - wtedy można było przyjść do redakcji dosłownie z ulicy. Ja tak właśnie przyszłam i zaproponowałam reportaż o wiejskim lekarzu. Zrobiłam, spodobał się, wydrukowali i poszło" - opowiada Musiałówna. Ówczesne "itd" drukowało wielostronicowe fotoreportaże - robiła je czołówka polskich fotografów m.in. Krzysztof Barański, Sławek Biegański, Adam Hayder, Krzysztof Wojciewski - prezentujące, mimo cenzury i wydziału prasy KC PZPR, peerelowską rzeczywistość. Szybko do nich dołączyła. Nie bała się ludzi - przeciwnie zawsze starała się ich oswoić, zaprzyjaźnić się.
"Nigdy nie wyciągam aparatu od razu. Muszę doprowadzić do takiej sytuacji, w której człowiekowi, który jest przede mną, jest wszystko jedno, czy mam w ręce łyżkę, widelec czy aparat" – mówi Musiałówna.
Chyba właśnie dzięki temu miewała często niezwykłe przygody - np. w styczniu 1981 r. niezapowiedziana w żaden sposób odwiedziła samotną matkę ówczesnego "przywódcy narodu", pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Stanisława Kani, w podkrośnieńskiej Wrocance. Staruszka wpuściła ją do izby - była obolała po upadku na lodzie, źle się czuła, nie dawała rady ukroić sobie chleba ani posłać łóżka. "Na coś się przydałam. Wyrównałam pierzynę i nakryłam kapą w niebieskie kwiatuszki, przygotowałam jedzenie" - wspomina Musiałówna. "Opowiedziała mi całe swoje życie i podzieliła się największym zmartwieniem - niedawno oddała gospodarstwo za rentę, a potem zrozumiała, że w tej sytuacji dom przepadnie i Staszek nie będzie miał dokąd wrócić. Pytała, czy nie znam kogoś ważnego, kto by mógł sprawę odkręcić" - opowiada.
Musiałówna akurat nikogo ważnego nie znała, ale udało się jej z tym problemem dotrzeć na sam szczyt partyjnej hierarchii. Zawarty w książce krótki opis całej historii mówi więcej o życiu w PRL niż niejedno naukowe opracowanie historyków.
"Po dobrych dla fotoreportażu latach odeszłam z redakcji w stanie wojennym. Nigdy potem nie miałam stałej pracy. Gdy umierał socjalizm, urodziłam dziecko. Z dala od miasta uprawiałam grządki, sadziłam dalie. Przetrwałam na uboczu wydarzeń, tęskniąc za dotykiem rzeczywistości. Pewnego dnia gość, który odwiedził mnie w wiejskim domu, zostawił wymiętą gazetę. Zanim włożyłam ją do pieca na rozpałkę, otworzyłam akurat na stronie z dużym zdjęciem Margaret Bourke-White i artykułem o fotografujących kobietach. Serce mi załomotało; wśród znajomych fotoreporterek zobaczyłam swoje nazwisko. Autorka tekstu, wspominając mój słynny fotoreportaż z 1976 roku o aborcji, nazwała mnie szczęściarą mającą za sobą reportaż życia. Mój los zawodowy podsumowała informacją, że kilka lat temu wycofałam się z zawodu. Czytałam ten tekst ze łzami w oczach, jakbym między zdaniami odnalazła zapomnianą część siebie, od dawna milczące emocje" - napisała Musiałówna w "Z drugiej strony szkła".
"Ta książka – reportaż o własnym życiu – jest niezwykła" - ocenił Kazimierz Orłoś, cytowany przez wydawnictwo "Czytelnik". "Od opisu dzieciństwa w rodzinnym domu w Suchedniowie, pobytu w szkole baletowej i lat spędzonych w powojennej Warszawie, początków kariery tancerki (nagle przerwanej) – po lata pracy fotoreporterki w pismach warszawskich" - napisał. "Z empatią opisane relacje z najbliższymi – z ojcem i matką, z rodzeństwem, z synem. Niezliczone spotkania z ludźmi w podróżach reporterskich. Kontakt i przyjaźń z Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, także – przed wojną – mieszkańcem Suchedniowa. Maria Dąbrowska – inna niż w oficjalnych zapisach, bo we wspomnieniach gosposi Melanii. Wzruszająca, pełna emocji, napisana z wielkim talentem opowieść!" - podkreślił Orłoś.
Anna Musiałówna opracowuje teraz odnalezione kilka lat temu w rodzinnym domu w Suchedniowie listy wysyłane ze szkolnego internatu do rodziców. Prócz tęsknoty w najrozmaitszych odcieniach wyłania się z nich unikatowy obraz Warszawy sprzed 60 lat, widziany oczami bystrej i wrażliwej nastolatki.
Spotkanie z Anną Musiałówną w warszawskim Domu Spotkań z Historią (ul. Karowa 20) odbędzie się we wtorek o godz. 18.
Autor: Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ skp/