Rejsy tradycyjnymi łodziami rzecznymi cieszą się ogromną popularnością podczas IV edycji Festiwalu Wisły w Toruniu. Łodzie Mieszko, Maria, Słowianka, Zoraza i św. Elżbieta według wielu stały się, chociaż na trzy dni, antidotum na czas pandemii koronawirusa.
Do Bobrownik i Torunia przypłynęli tradycyjnymi łodziami flisacy z całego kraju - z Krakowa, Kozienic, Ulanowa, Czerwińska, Ciechocinka i Warszawy, z Bydgoszczy, Nieszawy, Włocławka i Grudziądza. Na trzy sierpniowe dni — w 100. rocznicę Cudu Nad Wisłą — województwo kujawsko-pomorskie stało się stolicą rzecznej żeglugi i turystyki — stolicą wodniaków.
Wielką atrakcją — jak co roku — jest dla wielu możliwość pływania galarami, pychówkami, batami, szkutami, nieszawkami czy lejtakami.
"Płynąc nieszawką ma się wrażenie, że woda jest na zakrętach wyżej burty. To tylko wrażenie. Ta łódka się nie przewróci" - podkreślił w rozmowie z PAP rzecznik festiwalu Jacek Kiełpiński.
Sporo osób do niewielkich rozmiarów drewnianych łodzi podchodzi z dystansem, ale po kilku minutach na wodzie już wiedzą, że płyną z profesjonalistami. Flisacy znają swój fach i wiedzą, że najlepszym sposobem na odporność jest spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Większe gabarytowo jednostki pływające biorą na pokład także najmłodszych — dla których rejs po Wiśle jest ogromną frajdą w upalny dzień.
"Te rejsy to takie antidotum na pandemię. Słyszymy o niej każdego dnia, a tutaj, na rzece, możemy poczuć się w trakcie tego festiwalu normalnie" - podkreślił w rozmowie z PAP Łukasz. On nie miał daleko, bo mieszka na toruńskiej Starówce, więc rzekę widzi z okien swojej kamienicy. Tak ożywionego bulwaru nie widział jednak od miesięcy.
Ludzie z życzliwością odnoszą się do wprowadzonych zasad bezpieczeństwa. Z dozowników z płynem do dezynfekcji korzystają chętnie. Gdy trzeba — w wyznaczonych miejscach — wkładają maseczkę. Organizatorzy rozciągnęli imprezę i zrobili ją w tym roku w kilku miejscach. Wszystko po to, żeby nie ziścił się czarny scenariusz — odwołania wydarzenia, które na trwałe zapisało się przez ostatnie trzy lata w kalendarzu toruńskich wydarzeń z pogranicza historii, tradycji, kultury, turystyki i sportu.
Dość powiedzieć, że flisacy z Ulanowa przypłynęli do Torunia Sanem. Są stałymi bywalcami Festiwalu Wisły, rozpoznawalną marką i niezwykle przesympatycznymi i pozytywnie nastawionymi do życia ludźmi.
"Staramy się w każdej minucie tego festiwalu dać ludziom oddech, pokazać, że możliwe jest spędzenie czasu nad rzeką. W tym roku nieco dalej od siebie, w mniejszych grupkach, ale razem i na powietrzu" - wskazał rzecznik prasowy Kiełpiński.
Każdy nad Wisłą może spróbować także tradycyjnego jadła. Dużą popularnością cieszą się przede wszystkim pieczone na ogniskach ryby. Nie brakuje jednak również mięs, kozich serów, pieczonych na zakwasie chlebów — koniecznie ze smalcem i ogórkiem małosolnym.
Spotkanie ekumeniczne na wiślanej łasze pod hasłem "Wisła łączy" zakończyło się koniecznością wypychania jednej z łodzi z mielizny. Wisła to rzeka dzika, która raz po raz funduje niespodzianki. Nic nie łączy jednak tak bardzo, jak konieczność wspólnej pracy, bo wypchać łódź, gdy ta natrafi na płytkie miejsce, muszą wszyscy razem - bez względu na poglądy, religię, światopogląd.
Flisacy we wszystkich rozmowach podkreślają, że na rzece każdy jest równy, a Wisła nie jest rzeką czyjąś, ale wszystkich Polaków i gości przypływających do tego kraju. Ich marzeniem jest festiwal rzeczny od Krakowa do Gdańska. (PAP)
autor: Tomasz Więcławski
twi/ jar/