Pasjonaci dużych fiatów, maluchów, żuków, nys, trabantów, wartburgów oraz innych aut i motocykli z dawnego bloku wschodniego wyruszyli w sobotę z Katowic w charytatywnym rajdzie „Złombol”. Przed sobą mają liczącą ponad 1,7 tys. km trasę na grecki półwysep Chalkidiki.
To 12. edycja rajdu, w której zebrano jak dotąd ok. 1,5 mln zł dla podopiecznych domów dziecka. Tegoroczna impreza jest rekordowa pod względem liczby uczestników - sprzed katowickiego Spodka wyruszyło ponad 830 załóg, złożonych z ok. 3,5 tys. osób. "Złombol to zapach przygody" - mówili przed startem, wskazując, że przedsięwzięcie doskonale łączy ze sobą miłość do starych samochodów, pasję poznawania świata i chęć pomagania innym. Trzeba też być przygotowanym na liczne trudności w drodze oraz to, że "złomem" nie uda się dotrzeć do celu.
W zeszłorocznej wyprawie, kiedy celem samochodów z b. krajów socjalistycznych - "demoludów" - był Kraj Basków w Hiszpanii, wzięło udział 530 załóg, złożonych z ok. 2,5 tys. kierowców i pasażerów. Ci, którym udało się ukończyć rajd, w ciągu czterech dni pokonali ok. 2,5 tys. km. Przed rokiem zebrano nieco ponad 1 mln zł na potrzeby śląskich i opolskich domów dziecka, w tym roku już ok. 1,5 mln zł.
Tegoroczna, „The Chalkidiki Edition” rozpoczęła się w sobotę przed halą Spodek. Najkrótsza trasa wiedzie przez Czechy, Słowację Węgry, Serbię i Macedonię do Grecji - na środkowy cypel półwyspu Chalcydyckiego zwany Sithonia. Można też zboczyć z głównej trasy do Rumunii lub Kosowa, Bośni, Czarnogóry i Albanii – ten wariant trasy jest nieco dłuższy, liczy ponad 2 tys. km, które trzeba przejechać w cztery dni – rajd zakończy się na greckim półwyspie 5 września.
Organizatorzy rajdu ostrzegają, że tereny na półwyspie bałkańskim są górzyste, drogi nie zawsze są modelowej jakości, a infrastruktura bywa "bardziej +złombolowa+ niż niektórym się marzyło". Atutem tegorocznej trasy jest natomiast możliwość zobaczenia piękna Bałkanów nie tylko z perspektywy turystycznych szlaków wzdłuż wybrzeża. Po drodze można wstąpić do Bratysławy, Wiednia, Budapesztu, Belgradu, Pristiny, Skopje i Thessalonik.
Uczestnicy tego nietypowego rajdu na wyprawę wyruszyli samochodami produkcji lub konstrukcji z czasów PRL. Na starcie nie zabrakło ikon polskiej motoryzacji - fiatów 126 i 125p, polonezów, syren, a także pojemnych żuków czy nys. Są też skody, NRD-owskie wartburgi, radzieckie łady, a także wołgi, warszawy, honkery czy velorexy. Jest też wiele motocykli, które w sobotę wystartowały jako pierwsze.
Aby wziąć udział w rajdzie, każda załoga musiała uzbierać minimum półtora tysiąca złotych - pieniądze pochodzą od firm i osób prywatnych, których naklejki widnieją na samochodach. Całość uzbieranych środków trafia do dzieci - koszty wyjazdu i przygotowania auta uczestnicy pokrywają sami.
"Ta edycja jest dla nas wyjątkowa pod wieloma względami. Pobiliśmy rekord zgłoszonych ekip i przekroczyliśmy zebraną w zeszłym roku kwotę; mamy już ok. 1,5 mln zł, które w całości będą przekazane na cele charytatywne. Te liczby przerosły nasze wszelkie oczekiwania" - powiedziała organizatorka rajdu Martyna Kinderman-Tetzlaff.
Miłośnicy starych samochodów nie podróżują w kolumnie, choć często łączą się w grupki. Mają przez to pewną swobodę w układaniu trasy. Wieczorami spotykają się na proponowanych przez organizatorów campingach czy miejscach noclegowych. Przejazd wiekowych aut z reguły jest bardzo przychylnie przyjmowany na trasie rajdu.
"Te auta wywołują niesamowity uśmiech na twarzach ludzi, są kolorowe, a ludzie w nich są weseli, mają niesamowite podejście do świata i dystans do siebie - potrafią wsiąść do tego starego złomu, pojechać na drugi kraniec Europy, żeby pomóc dzieciom ze śląskich i opolskich domów dziecka, np. zapewnić im zrobienie kursu prawa jazdy, kursu obsługi wózka widłowego, kursu wizażu czy spełnić inne marzenia" - mówiła Martyna Kinderman-Tetzlaff.
Każda z wypraw to spore wyzwanie dla samochodów i załóg. W poprzednich latach uczestnicy pokonywali strome alpejskie podjazdy, skandynawskie pustkowia czy dziurawe drogi w Bułgarii. Nie wszystkie pamiętające poprzednią epokę samochody wytrzymują trudy podróży - prawie każdego roku na skutek awarii część załóg musi zrezygnować z podróży. Zdarzyło się, że uczestnicy odpadali tuż za linią startu lub na start nie dojechali.
Głównym założeniem i celem rajdu jest - obok przeżycia niezapomnianej przygody - zbiórka pieniędzy na potrzeby podopiecznych śląskich i opolskich domów dziecka. Za zebrane pieniądze organizatorzy m.in. kupują dzieciom prezenty rzeczowe (jak rowery, komputery, konsole i inny sprzęt), opłacają wypoczynek i dodatkowe zajęcia edukacyjne, np. naukę pływania. Projekt służy wyrównywaniu szans dzieci wychowywanych w domach dziecka. Organizatorzy rajdu zapewniają, że pieniądze trafiają na cele zgodne z potrzebami i oczekiwaniami dzieci i ich opiekunów.
"Jeździmy po domach dziecka, rozmawiamy z dziećmi, pytamy o ich marzenia, pasje, o to, co chcieli by zrobić, jak chcieliby się rozwijać, chcemy umożliwić im lepszy start w przyszłość. Nie jest tak, że zebrane pieniądze oddajemy i nie wiemy co się z nimi dalej dzieje - bierzemy za to pełną odpowiedzialność" - zapewniła Martyna Kinderman-Tetzlaff.
Rajd wymyślili miłośnicy "komunistycznych" aut: oprócz Martyny Kinderman-Tetzlaff także Marcin Tetzlaff i Jan Badura, którzy zdecydowali się pojechać starymi autami do Monako. Pomyśleli, że przy okazji można pomóc dzieciom. W pierwszej edycji, w 2007 r., uczestniczyły tylko dwa samochody. W kolejnych latach liczba zaczęła wzrastać. Po dwóch wyjazdach do Monako, uczestnicy rajdu odwiedzili już m.in. daleką północ Europy, słynne szkockie jezioro Loch Ness, Azję i północną Afrykę, a w minionym roku Kraj Basków. (PAP)
autor: Marek Błoński
mab/ agz/