
Najpierw żył, potem sięgnął po pióro - pierwszy zbiór opowiadań Wojciecha Albińskiego, pt. „Kalahari”, ukazał się, gdy autor miał 68 lat. W sumie opublikował ich sześć. Albiński, pisarz, który doceniał wagę słów, zmarł 6 lipca 2015 roku.
- Twierdził, że od biedy można napisać jedno nudne zdanie. No, ostatecznie dwa… Ale już trzecie… Po co? – mówi PAP Bartosz Marzec, autor książki pt. „Nasz człowiek w Botswanie” (Muza, 2012).
- Bo każde zdanie według niego winno czytelnika zafrapować, popychać narrację do przodu – wyjaśnia. - W jego prozie nie ma w zasadzie odautorskich refleksji, uogólnień czy morałów. Jest bardzo intensywna; praktycznie sam opis zdarzeń i sytuacji, precyzyjny, nierzadko sarkastyczny, często zaskakująco dowcipny – trochę w stylu Raymonda Chandlera – dodaje Marzec.
- Te jego opowiadania w sensie językowym to są takie perełki poetyckie, które jednocześnie mówią nam fundamentalne rzeczy o doświadczeniu ludzkim” – ocenił Bronisław Wildstein w Polskim Radiu (2015). - To jest unikalny, wybitny, jeden z najwybitniejszych pisarzy polskich w ostatnich czasach. A zupełnie się nie przebił do szerokiej publiczności. To jest pisarz porównywalny z… Z jednej strony narzuca się oczywiście porównanie do Josepha Conrada, ale ze współczesnych – dla mnie najbardziej kojarzy się z V.S. Naipaulem, wybitnym brytyjskim pisarzem obserwującym i opisującym świat po dekolonizacji – dodał.
Albiński przez blisko 30 lat mieszkał w Botswanie i Republice Południowej Afryki. Jako geodeta wiele miesięcy spędzał w buszu, wytyczając tereny pod fermy, osady i kopalnie.
- Człowiek, który zanim nie przeżyje, to nie napisze. Zanim nie doświadczy, to nie sięgnie po pióro – powiedziała Beata Stasińska z wydawnictwa W.A.B. w Polskim Radiu (2015). - Tak bym w największym skrócie credo pisarskie Wojciecha Albińskiego próbowała zdefiniować. I do tego minimum słów, maksimum treści – o świecie, o którym trudno wyrokować, w którym jest się przez przypadek. Bo to jest biały człowiek w Afryce, w innym świecie. I to jeszcze w takim okresie długiej agonii kolonializmu i narodzin nowej afrykańskiej tożsamości – dodała.
Gdy w 2003 roku ukazał się jego książkowy debiut „Kalahari”, Ryszard Kapuściński napisał: „Wojciech Albiński dzieli się w tych opowiadaniach swoim długoletnim doświadczeniem afrykańskim. To, o czym nam mówi, czerpie z własnego pasjonującego życia, dlatego mu wierzymy. Wartość tej książki podnosi jeszcze jej barwny styl i piękny, żywy język” – dodał.
- To książka finezyjna w formie i bogata w treści. Zarazem pożyteczna poznawczo, wciągająca w osobliwości świata na antypodach, tam, gdzie z oceanu wynurzają się Przylądek Dobrej Nadziei i Góra Stołowa – ocenił Marek Nowakowski, kolega Albińskiego z młodości spędzonej w podwarszawskich wówczas Włochach. Za tę książkę Albiński otrzymał Nagrodę im. Józefa Mackiewicza, była również nominowana do Nike.
Wojciech Albiński urodził się 27 stycznia 1935 roku jako syn Wacława Dominika Albińskiego, prawnika pracującego w Ministerstwie Komunikacji, i Janiny, z domu Mazowieckiej. Od dziecka czytał książki – najchętniej Karola Maya – wydawane przez popularną przed wojną oficynę „Rój”. „Pewnego dnia jednak dostał książkę, przy której zbladły wszystkie poprzednie” – przypomina Bartosz Marzec. Była to wydana w 1930 roku „Dżungla zgrozy” starszego sierżanta Józefa Białoskórskiego. Opowiadała o oddziale Legii Cudzoziemskiej, który szukał zagubionej w Afryce ekspedycji geologów. Przeczytał ją chyba ponad 30 razy – towarzyszyła mu wszędzie.
- Chcesz powiedzieć, że do Afryki trafiłeś za sprawą sierżanta Legii Cudzoziemskiej? – dociekał Marzec w „Naszym człowieku w Botswanie”. „Starszego sierżanta” – poprawił go Albiński. „Obawiam się, że tak” – dodał. „Najważniejsze decyzje w życiu wcale nie muszą zostać podjęte z racjonalnych powodów” – ocenił.
Z Markiem Nowakowskim i innymi chłopakami z Włoch obserwowali z dachów płonącą podczas Powstania Warszawę – we Włochach walk nie było, było „normalnie”. Niemcy zwozili zrabowane w stolicy dobra i zatrudniali miejscowe kobiety do sortowania. Potem towar posyłano do różnych zakątków Niemiec. Nad wszystkim czuwali specjalnie oddelegowani podoficerowie. 16 września 1944 r. sytuacja się zmieniła. Niemcy aresztowali 4 tys. mężczyzn. Co drugi z nich zginął – m.in. ojciec pisarza. Wspomnienia z tamtych dni Albiński zawarł w tomie opowiadań pt. „Achtung! Banditen!” (W.A.B., 2009).
Po wojnie ukończył warszawskie gimnazjum im. Wojciecha Górskiego, co miało również spory wpływ na jego dalsze życie. Pewnego dnia dyrektor Stanisław Bogdanowicz wezwał matkę Wojciecha do szkoły. „Przez dobrą chwilę przemierzał w tę i z powrotem odległość dzielącą biurko od okna. Potem zadecydował, że jednak usiądzie. Westchnął i wreszcie wydusił z siebie straszną prawdę: – Wojtuś chce zostać dziennikarzem. – Owszem – kobieta uśmiechnęła się nieznacznie. – Czy pan dyrektor uważa ten wybór za chybiony? – Proszę pani – powiedział z naciskiem pan Bogdanowicz – czy pani chce, aby Wojtuś przez całe życie kłamał?” – czytamy w „Naszym człowieku w Botswanie”.
Dziennikarzem nie został, ukończył geodezję na Politechnice Warszawskiej. Zaraz po studiach w 1960 roku dostał – po znajomości – propozycję wyjazdu do Iraku. Spędził tam dziewięć miesięcy. Jeszcze w trakcie studiów, w 1956 r., współtworzył nowy dwutygodnik literacki „Współczesność”, w którym opublikował kilka wierszy i felietonów. W 1963 r. razem z żoną Wandą wyjechał na wycieczkę do Paryża – wrócił z niej po 27 latach. Pracę geodety znalazł w Szwajcarii w Genewie.
„Codziennie mijał pensjonat na Champel z tablicą upamiętniającą pobyt Josepha Conrada. W archiwum firmy znalazł mapy sporządzone wiek wcześniej przez inż. Stryjeńskiego, oficera, który wyemigrował po upadku powstania listopadowego. Na pozostawione przez Polaka kamienie graniczne Albiński natrafiał w winnicach nieopodal Genewy” – czytamy w „Naszym człowieku w Botswanie”. Po sześciu latach powiedział szefostwu, że odchodzi, jedzie do Afryki. „Po co?” – spytali. „Z ciekawości” – odparł. „Jesteś ciekaw, jedź na wycieczkę” – nie ustępowali. „To nie to samo” – wyjaśnił. „Chcę tam żyć” – dodał.
„Miesiąc później siedziałem pod namiotem na środku pustyni Kalahari” – opowiadał Albiński Marcowi. „Miałem dokonać pomiarów terenów pomiędzy Kalamare, Mahalapye i Shushong. Przyjaciele mówili, że pomagam krajom rozwijającym się. Inni, że chcę być ostatnim kolonistą. A ja wiedziałem, że to sprawa gwiazdy, pod którą się w Warszawie urodziłem” – wyjaśnił.
Od pracodawcy dostał bungalow na przedmieściach Gaborone, stolicy Botswany. W domku znajdował się kominek na kilka chłodnych wieczorów. Przedstawiono mu ogrodnika i służącą. Zapoznał się z etykietą. „Kolonializm przeżywał zmierzch, ale wciąż obowiązywał styl home counties, arystokratycznych domostw angielskich” – mówi PAP Bartosz Marzec, któremu Albiński wyjaśnił, że zaczął pisać opowiadania, bo nie mógł wszystkiego zapamiętać. W Botswanie i RPA zebrał wiele historii i szkoda by mu było, gdyby się zmarnowały.
Dlatego powstały kolejne zbiory opowiadań: „Królestwo potrzebuje kata” (2004), „Antylopa szuka myśliwego” (2006), „Lidia z Kamerunu” (2007), „Soweto – my love” (2012). Opisane historie zostały osadzone w afrykańskich realiach, ale ich wymowa jest uniwersalna – zrozumiała pod każdą szerokością geograficzną.
Jacek Trznadel porównał Albińskiego do Josepha Conrada i noblisty Johna Maxwella Coetzeego. „Mamy do czynienia z klasyczną prozą, ujętą w formę opowiadań relacjonujących sytuacje i wydarzenia, by oddać pewną syntezę historyczną i moralną opisywanego świata. Nic tu z baedekerowskiego egzotyzmu. Albiński chce nam przekazać wiedzę o człowieku w ogóle” – napisał krytyk w 2004 r. „Urzeka gęstość, chwilami egzotyczna, opisu przyrody i ludzi. Katastrofom ludzkim towarzyszy w opisie raczej lekki sarkazm niż groteska, a nigdy wręcz wyrażony tragizm. Językowa struktura pięknej polszczyzny i jakby symboliczna nieraz struktura zdarzeń sprawiają, że obrazy tej prozy będą, jak sądzę, nieraz cytowane. Ale taki już jest los książek, które na naszych niejako oczach zdobywają rangę klasyki” – ocenił.
Na podstawie opowiadania „Kto z państwa popełnił ludobójstwo” z tomu „Antylopa szuka myśliwego” Joanna i Krzysztof Krauze napisali scenariusz filmu „Ptaki śpiewają w Kigali” (2017).
10 lat wcześniej, w 2007 roku, słuchowisko radiowe „Kto z państwa popełnił ludobójstwo” w adaptacji i reżyserii Romany Bobrowskiej zostało nagrodzone za scenariusz na sopockim festiwalu Dwa Teatry i było nominowane do międzynarodowego konkursu Prix Italia 2008.
Wspomniana już powściągliwość Albińskiego sprawiła, że niewiele pisał o sobie. Jedyną książką o nim jest „reportaż, wywiad i biografia w jednym”, czyli „Nasz człowiek w Botswanie” – pióra Bartosza Marca. Aby ją napisać, reporter wybrał się z Albińskim do Afryki i Szwajcarii.
Do powstania tej książki niewątpliwie przyczynił się też Marek Nowakowski, który pewnego dnia późną jesienią 2001 roku – a więc jeszcze przed pisarskim debiutem Albińskiego – pokazał Marcowi „zaczerniony drobnym drukiem rulon papieru do faksu”.
„I co pan o tym myśli?” – zapytał po przeczytaniu fragmentu „Kalahari”. „Nie pamiętam, co odpowiedziałem, podejrzewam, że nie było to nic błyskotliwego ani głębokiego” – mówi PAP Bartosz Marzec. „Po prostu chciałem słuchać dalej” – dodaje.
Wojciech Albiński zmarł w Warszawie 6 lipca 2015 roku - miał 80 lat.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ miś/